Precedensowy wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej potwierdził nie tylko prawo do bycia zapomnianym. Wynika z niego również, że Google podlega regulacjom UE o ochronie danych osobowych
Ile wniosków o usunięcie linków wpływa do Google / Dziennik Gazeta Prawna
Opisany we wczorajszym wydaniu DGP wyrok trybunału ma dużo dalej idące skutki, niż wynikałoby z pierwszych komentarzy (sprawa C-131/12). Sędziowie w sposób jednoznaczny stwierdzili, że pomijając osoby pełniące funkcje publiczne, każdy ma prawo wymagać od Google usunięcia swych danych z wyników wyszukiwania. Co więcej, może żądać tego nawet wówczas, gdy chodzi o link do prawdziwych informacji.
– Trybunał potwierdził, że wyszukiwarki internetowe w zakresie odpowiedzialności i prawnych ram funkcjonowania nie różnią się od innych dostawców usług internetowych – tłumaczy Michał Kluska, adwokat w kancelarii Olesiński i Wspólnicy.
– Argumenty, że wyszukiwarka internetowa nie tworzy treści, nie jest administratorem danych i zgodnie z zasadą proporcjonalności nie można od niej oczekiwać usunięcia informacji, zostały odrzucone przez TSUE – dodaje Piotr Bodył Szymala, radca prawny i wykładowca w Wyższej Szkole Bankowej w Poznaniu.

Lokalny rynek

Ale to nie wszystko. Z orzeczenia wynika również, że unijne przepisy o ochronie danych osobowych mają zastosowanie także wobec firm mających siedzibę poza UE, tak jak Google Inc. w USA.
– Trybunał wskazał warunki, od jakich zależy stosowanie prawa europejskiego do wyszukiwarki internetowej prowadzonej przez podmiot z siedzibą poza UE. Te warunki to: ustanowienie w państwie członkowskim oddziału lub spółki zależnej, których celem jest promocja i sprzedaż powierzchni reklamowych oferowanych za pośrednictwem tej wyszukiwarki oraz skierowanie działalności takiego oddziału lub spółki zależnej do osób zamieszkujących to państwo – wyjaśnia dr Paweł Litwiński z Instytutu Allerhanda.
– W świetle komentowanego orzeczenia można zatem próbować egzekwować polskie czy – szerzej – europejskie przepisy również w stosunku do podmiotów z siedzibą poza UE, ale operujących przez powiązane podmioty np. w Polsce. O ile spełniony jest drugi warunek, czyli kierowania usług do osób zamieszkujących nasz kraj – dodaje Michał Kluska.
Przekładając to na sytuację w Polsce – skoro działa u nas oddział Google Polska, to do niego należy kierować wnioski o usunięcie danych z wyników wyszukiwania. Jeśli odmówi, trzeba oddać sprawę do generalnego inspektora ochrony danych osobowych, a ten po rozpoznaniu jej wyda decyzję administracyjną. Jeśli i jej Google Polska nie zaakceptuje, to spór rozstrzygnie sąd administracyjny.

Ucieczka z UE

Chcąc uniknąć konsekwencji wynikających z wtorkowego orzeczenia, Google może rozważyć zamknięcie oddziałów czy spółek zależnych.
– Byłby to – jak się wydaje – naturalny krok. Wtedy zniknie podstawa, od jakiej trybunał uzależnił możliwość stosowania prawa europejskiego. A problem egzekwowania europejskiego prawa ochrony danych osobowych wobec podmiotów spoza UE jest dopiero przed nami – ocenia dr Paweł Litwiński.
Likwidacja polskiego oddziału oznaczałaby utrudnienie przy dochodzeniu swoich praw.
– Jeśli polski oddział firmy przestałby istnieć, to niewiele, poza doradzeniem właściwej drogi, mógłbym zrobić. Zainteresowany musiałby wówczas wysunąć swe żądania wobec europejskiej centrali Google w Irlandii. W razie odmowy powinien się zgłosić do tamtejszego organu ochrony danych osobowych – tłumaczy dr Wojciech Wiewiórowski, GIODO.
– Tak zresztą działo się dotychczas, przed ogłoszeniem tego wyroku. Przy czym czasem okazywało się, że polski przepis, na który ktoś się powoływał, nie miał odpowiednika w prawie irlandzkim i wówczas tamtejszy organ nic nie mógł zrobić – dodaje.
A co, jeśli z unijnego rynku zniknęłyby wszystkie podmioty zależne od Google? Czy wówczas firma nie musiałaby w ogóle stosować przepisów UE?
Doktor Arwid Mednis, radca prawny w kancelarii Wierzbowski Eversheds i wykładowca Wydziału Prawa i Administracji UW, czyta wyrok inaczej.
– Nawet gdyby w konsekwencji tego wyroku Google zlikwidował swoje oddziały lub spółki zależne w państwach członkowskich UE, nie oznaczałoby to, że nie podlegałby prawu państw UE. W szczególności podlegałby regulacjom tych krajów, na których terytorium wykorzystuje środki techniczne związane z przetwarzaniem danych, np. roboty internetowe – przekonuje.
– Trybunał, rozważając kwestię, czy do wyszukiwarki stosuje się przepisy prawa państwa członkowskiego UE, oparł się wyłącznie na przesłance przetwarzania danych w kontekście prowadzonej w danym kraju działalności gospodarczej. Uznał, że skoro Google Spain prowadzi m.in. działalność promocyjną związaną z Google Inc., operatorem wyszukiwarki, to przetwarzanie danych przez wyszukiwarkę odbywa się w kontekście działalności gospodarczej prowadzonej w Hiszpanii. Z tego powodu odstąpił od analizy pozostałych warunków zastosowania prawa państwa członkowskiego. Dlatego nie odpowiedział na pytanie, czy Google wykorzystuje środki techniczne na terenie UE, a to byłaby odrębna przesłanka stosowania przepisów unijnych do firm z państw trzecich – tłumaczy ekspert.

Nowe prawo

Nie ma wątpliwości, że osoby chcące samodzielnie walczyć o swe prawa z firmą spoza UE stałyby na straconej pozycji. Ma to zmienić unijne rozporządzenie, które w marcu zostało przegłosowane przez Parlament Europejski. Każda firma oferująca towary lub usługi użytkownikom w UE, a nawet ich monitorowanie (wyszukiwanie), automatycznie podpadnie pod europejskie prawo ochrony danych osobowych. – Nawet gdyby zagraniczna firma nie miała przedstawicielstwa w żadnym z krajów UE, to i tak musiałaby stosować unijne przepisy dotyczące ochrony danych osobowych. W przeciwnym razie groziłyby jej sankcje, w tym wielomilionowe kary – tłumaczy dr Wojciech Wiewiórowski.
Jak jednak wyegzekwować zapłatę takiej kary, a przede wszystkim przestrzeganie unijnych regulacji?
– Unia Europejska mogłaby wówczas użyć wszystkich dostępnych jej instrumentów do ochrony swojego rynku – wyjaśnia GIODO.
W praktyce możliwe byłoby chociażby wprowadzenie np. blokady transferów finansowych, czy zastosowanie innych sankcji ekonomicznych.
Nie wiadomo jednak, kiedy i czy w ogóle rozporządzenie zostanie przyjęte przez Radę UE. Niektóre państwa sprzeciwiają się temu.