Jak w każdej sprawie, tak i w tej szybciutko powstały dwie szkoły. Sprawą jest oczywiście stan epidemii, a dokładniej prawne sposoby walki z nią. Nie da się ukryć, że w zasadzie wszystkie polegają na ograniczeniu praw i wolności obywateli.
Różnice w podejściu dwóch szkół da się sprowadzić do „wszystko dozwolone, bo chodzi o życie ludzi” z jednej i „nie można oddawać wolności, bo jest ryzyko, że nigdy nie wróci” z drugiej.
Nikt sensownie nie kwestionuje konieczności walki z epidemią, krytykuje się tylko metody wprowadzania ograniczeń. Tak to jest, że potrafimy się zgodzić na więcej, jeśli się nam to sensownie wyjaśni i przeprowadzi zgodnie z regułami prawa. Przynajmniej niektórzy z nas.
Pojawia się ostatnio, na razie dość nieśmiało, szkoła trzecia, w rzeczywistości filia pierwszej. „Nie wierzmy ludziom, ich obchodzi tylko ich dobro” – mówi. I powołuje się na stosunkowo nową naukę, której status bywa regularnie kwestionowany – ekonomię. A w niej na teorię dóbr publicznych i – skądinąd sprawdzającą się na gruncie społeczno-ekonomicznym – koncepcję tragedii wspólnego pastwiska. W skrócie: człowiek chce dać jak najmniej, a wykorzystać jak najwięcej.
I jest skłonny do poświęcenia dobra wspólnego (tu: zdrowia publicznego) dla własnego (tu: wygody). Nie będzie nosił maski, jeśli tylko może tego uniknąć, bo to niewygodne, a skoro wszyscy inni noszą, to logicznie rzecz biorąc, on już nie musi. Pójdzie na spacer, bo inni wychodzą tylko „dla realizacji ważnych potrzeb życiowych”, więc miasto puste – nic mu nie grozi. A skoro wielu tak rozumuje, to trzeba przemówić im do roz sądku karami, bo wtedy jedno ich dobro (bycie nieukaranym) przeważy nad drugim (spacerem, brakiem maski). I miasto pozostanie puste albo zaludnione osobami w maskach, czyli cel (dobro wspólne) zostanie osiągnięty.
Wróćmy na moment do nauki zdecydowanie starszej, której fundament zbudowali dla nas Rzymianie. Tak, do prawa. Starożytni nie znali wprawdzie pojęcia konferencji prasowej, ba, nawet prasy nie mieli, nie stworzyli więc żadnej zasady, która by głosiła, że konferencje prasowe nie są źródłem prawa, jak to w ostatnich tygodniach w Polsce bywało. A to rodziło niepewność „prawa”, bo funkcjonariusze państwowi zmieniali często zdanie. Jeszcze bardziej uderzające jest dla mnie to, że wprowadzaniu, a potem egzekwowaniu ograniczeń – moim zdaniem na oślep – towarzyszył brak logiki. Rzeczywiście nie widać sensu w noszeniu maski, jeśli w promieniu kilkuset metrów nie ma nikogo. Jaki jest sens w „zasadzie dystansu” egzekwowanej wobec osób, które ze sobą nieustannie przebywają? W domu mogą razem spać, na zewnątrz ma je dzielić 2 metry? Skąd funkcjonariusz ma wiedzieć, czy naprawdę idę po niezbędne zakupy? I na to już jest paremia: Scire leges non hoc est verba earum tenere, sed vim ac potestatem (znajomość prawa nie polega na trzymaniu się jego słów, lecz sensu i znaczenia). I tylko o to mi chodzi. Byśmy trzymali się prawa, nawet skleconego naprędce i prowizorycznego, bardzo pomaga jego sensowność. Wierzę, że kiedy rozumiemy, potrafimy przedłożyć wspólne dobro nad swoje.