Ponad 100 tys. zł odszkodowania i drugie tyle zadośćuczynienia ma otrzymać obywatel Rumunii, który przez pomyłkę spędził 13 miesięcy za kratami.
W sierpniu 2017 r. pochodzący z Rumunii inżynier wracał do rodzinnego państwa z Australii, gdzie starał się o pracę przy dużym projekcie infrastrukturalnym. Na lotnisku w Warszawie miał przesiąść się w samolot do Bukaresztu, gdy podczas kontroli paszportowej odprowadzono go na bok i oświadczono, że jest zatrzymany w związku z przestępstwem popełnionym w Katarze. Dopiero długo potem okazało się, że czyn miał miejsce 3 tygodnie po tym, jak rzekomy sprawca opuścił ten kraj, a sam wyrok skazujący został wydany zaocznie i nie był prawomocny. W takiej sytuacji nie ma podstaw do przeprowadzenia ekstradycji, dlatego mężczyzna pomyślnie przeszedł kontrole w Australii, Japonii i Niemczech, gdzie miał wcześniejsze przesiadki.
W Polsce jednak na podstawie e-maila wysłanego przez władze Kataru wpisano go na listę poszukiwanych. Brak umowy ekstradycyjnej dodatkowo wydłużył procedury. Zatrzymany został najpierw przewieziony do aresztu, gdzie – jak sam później relacjonował – nie dano mu ani posiłku, ani nawet materaca czy koca.
Pierwszą noc musiał spędzić, przykrywając się własnym płaszczem. Po dwóch dniach przewieziono go do sądu, który orzekł areszt na kolejne 7 dni – okres ten był następnie przedłużany już bez obecności aresztowanego.
Ten zaś miał problemy z komunikowaniem się, gdyż nikt z administracji aresztu nie znał angielskiego. Nie dostarczono mu także, mimo próśb, słownika angielsko-polskiego. Udało mu się uzyskać jedynie treść (w tłumaczeniu na angielski) przepisów o ekstradycji oraz kopię własnego paszportu, dzięki której mógł udowodnić, kiedy wyjechał z Kataru. Polskiego uczył się głównie od współwięźniów i z ich pomocą pisał pisma do sądu, zarówno w celu wyjaśnienia sprawy, jak i uzyskania prawa do rozmów telefonicznych, co udało się dopiero po kilku miesiącach.
Jak zeznał podczas rozprawy przed Sądem Okręgowym w Warszawie, nie mógł też liczyć na odpowiednią pomoc przyznanego adwokata z urzędu. Pełnomocnik nie zjawił się (mimo licznych próśb) w areszcie w celu ustalenia linii obrony, nie odpisał na listy, nie rozmawiał też z klientem na i po rozprawie.
W proteście przeciw bezzasadnemu aresztowaniu mężczyzna przez pewien czas prowadził też strajk głodowy (w efekcie schudł prawie 30 kg), był karmiony przez sondę. Dziś ma stany lękowe i zaburzenia snu. Pomoc psychologiczna podczas aresztowania ograniczała się do sprawdzenia, czy nie planuje się zabić, zresztą część psychologów nie mówiła po angielsku.
Dopiero po 13 miesiącach sąd odwoławczy uznał bezzasadność wniosku o ekstradycję i nakazał zwolnienie z aresztu. Inżynier opuścił go w październiku 2018 r. Nieprawidłowości działania polskiego wymiaru sprawiedliwości spowodowały nie tylko wspomniane szkody dla jego psychiki, ale też utratę szans na lukratywny kontrakt w Australii. Z tego względu postanowił dochodzić rekompensaty przed polskimi sądami. Na początku marca Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał mu 126 tys. zł odszkodowania oraz 118 tys. zł zadośćuczynienia.
– To zaledwie 10 proc. kwoty, o jaką wnioskowaliśmy. To bardzo rozczarowujący wyrok, biorąc pod uwagę skalę naruszeń praw mojego klienta i szkody, jakich doznał – mówi adwokat Karolina Dubowska reprezentująca powoda w sprawie. I zapowiada apelację.

orzecznictwo

Wyrok SO w Warszawie z 2 marca 2020 r., sygn. akt VIII Ko 136/19. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia