Znalezienie swojej niszy to dziś warunek zaistnienia na konkurencyjnym rynku – przekonuje Karolina Schiffter, zwyciężczyni 5. edycji konkursu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra.
Chciałabym zacząć od statystyki. Z danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wynika, że od kilku lat prawo oprócz informatyki cieszy się największą popularnością wśród młodych ludzi. Jest pani zaskoczona?
Prawdę mówiąc, nie jestem. To kierunek, który może być przepustką do wielu różnych zawodów, niekoniecznie prawniczych, a same studia są bardzo rozwijające.
Zapewne jednak gros z tych osób wybierze tradycyjną ścieżkę kariery. Nie zniechęca ich nawet ogromne nasycenie rynku usług prawnych. Jak to wytłumaczyć?
Wielu młodym ludziom zawód adwokata czy radcy prawnego w dalszym ciągu kojarzy się z prestiżem. W ich wyobrażeniach osoby, które go wykonują, nie mają problemu z zatrudnieniem, są darzone społecznym zaufaniem i szacunkiem. To wszystko jest oczywiście bardzo pociągające, tylko nie w pełni oddaje rzeczywistość. Prawda jest taka, że rynek usług prawnych zmienił się diametralnie na przestrzeni ostatnich lat. Jest wymagający i trudno się na nim utrzymać, a prawnik, jak każdy inny usługodawca, musi zabiegać o klienta. Gdy ja zaczynałam pracę w zawodzie, transformacja rynku dopiero się rozpoczynała.
Prestiż i zaufanie społeczne, o którym pani wspomniała, też już nie takie jak dawniej...
To prawda. Samych adwokatów i radców prawnych jest dużo więcej niż jeszcze kilka lat temu. Dostęp do profesji jest otwarty, a niestety nie każdy trzyma wysokie standardy. W społeczeństwie nadal jednak cieszymy się szacunkiem, bo ścieżka dojścia do zawodu jest długa i pełna wyzwań.
A co panią przekonało do wyboru tego kierunku – prestiż, zaufanie, a może pieniądze?
Początkowo marzyłam o pracy w organizacjach pozarządowych. Wyobrażałam sobie, że pojadę do Afryki i będę naprawiać świat, a studia prawnicze miały być środkiem do osiągnięcia tego celu. Poza tym ze względu na swoje korzenie chciałam studiować na Uniwersytecie Europejskim Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, który stwarzał możliwość uzyskania dwóch dyplomów (polskiego i niemieckiego) i spośród kierunków tam dostępnych najbliższe było mi właśnie prawo.
Ostatecznie nie pojechała pani do Afryki, tylko zaczęła stawiać pierwsze kroki w kancelarii.
Tak. Pomysł z NGO był trudniejszy do zrealizowania, niż początkowo myślałam, więc postanowiłam pójść tradycyjną ścieżką. Jak w wielu przypadkach zaczęłam od praktyk w kancelarii. Okazało się, że szukanie, drążenie i interpretowanie przepisów prawa to jest to, co lubię, więc zostałam.
I znalazła pani swoją niszę.
Trochę było w tym przypadku. Przez pierwszy rok pracy w kancelarii jako asystent prawny zajmowałam się różnymi sprawami, ale od początku prawo pracy pociągało mnie najbardziej. Przede wszystkim dlatego, że w każdym przypadku występował czynnik ludzki. Uchwały zarządu wydawały mi się dalekie i abstrakcyjne. Zachęciła mnie też różnorodność pracowniczych spraw. Nie pracowaliśmy na wzorach, bo każdy zakład pracy miał swoją specyfikę – różną od pozostałych. W końcu trafiłam też na przełożonego, który chciał mnie czegoś nauczyć. Nie zdarza się to często. Z reguły młodzi prawnicy przygotowują dokumenty, które potem przesyłają swoim zwierzchnikom, a oni w razie potrzeby nanoszą niezbędne poprawki i przekazują pismo klientowi. A ten młody człowiek nadal nie wie, że coś zrobił źle. Dzisiaj sama będąc przełożoną, staram się postępować jak mój pierwszy szef.
Zajmuje się pani imigracyjnym prawem pracy. Niewielu jest w Polsce specjalistów w tej dziedzinie. Biorąc pod uwagę to, na jaką skalę napływają do naszego kraju w ostatnim czasie chociażby Ukraińcy, można powiedzieć, że wyczuła pani rynek.
Wykorzystałam poniekąd niechęć moich kolegów i koleżanek do spraw związanych z zatrudnianiem obcokrajowców. W ich ocenie były one mało interesujące i generalnie sprowadzały się do chodzenia po urzędach. Ja natomiast chętnie się nimi zajmowałam. Może to zabrzmi dziwnie, ale podobało mi się, że ta dziedzina prawa jest jeszcze nie do końca zgłębiona, a przepisy są skomplikowane i często niejasne, bo dzięki temu moja praca nie była odtwórcza. Nad każdym przypadkiem trzeba było się zastanowić. W dalszym ciągu jest to obszar niezwykle dynamiczny. Kiedyś imigracją zajmowały się biura relokacyjne, dziś przepisy zaczynają być tak skomplikowane, że obsługę w tym zakresie musiały przejąć kancelarie prawne. Dostawałam też impulsy od swoich szefów. Zachęcali mnie, żebym jeździła na konferencje związane z tą tematyką. To również mi pomogło.
Czyli prawnik nie musi się znać na wszystkim?
Nie ma nawet takiej możliwości. Prawo to tak szeroka i skomplikowana dziedzina, że trudno ją w całości zgłębić. Są różne gałęzie prawa: cywilne, karne czy chociażby prawo pracy, którym ja się zajmuję. Ale nawet w ich obrębie tworzone są podspecjalizacje. W kancelarii, w której pracuję, są np. osoby odpowiedzialne tylko za związki zawodowe. Prawnik nie jest w stanie znać się na wszystkim. Musi mieć jednak pojęcie o podstawowych instytucjach.
Czyli specjalizacja to przyszłość?
Absolutnie tak. Młodym prawnikom zdecydowanie rekomenduję specjalizację. Znalezienie niszy to dla nich szansa na przetrwanie. Podam przykład. Moja znajoma, która interesuje się psami i napisała nawet pracę magisterską o prawie związanym z ich hodowlą, już zaczyna być postrzegana jako ekspertka w tej dziedzinie. Zapewnia jej to zlecenia. Dlatego jeżeli pracę możemy dodatkowo połączyć z pasją, to warto podążać w tym kierunku.
Zgadzamy się co do tego, że bycie ekspertem w danej dziedzinie to szansa na przeżycie na trudnym rynku. Z reguły jednak młody prawnik w kancelarii robi wszystko.
W niczym to nie przeszkadza. Każdy musi od tego zaczynać. Na początku kariery, uczymy się zawodu. Ze studiów tej wiedzy nie wyniesiemy. Dlatego młody prawnik przez rok lub dwa powinien wykonywać wszystkie czynności. Dzięki temu będzie mógł stwierdzić, co tak naprawdę lubi robić. Co go interesuje. W czym jej dobry. Tylko w taki sposób będzie mógł odpowiedzialnie zdecydować się na specjalizację. To samo dotyczy osób, które zaczynają pracę na własny rachunek. One też będą na początku brały każdą sprawę, żeby się utrzymać. Jednak prawnicy, którzy chcą się rozwijać i zajść wysoko, powinni się ukierunkować.
Specjalizacja to nie luksus dużych marek?
Myślę, że nie. Wprost przeciwnie, znalezienie swojej niszy to obecnie warunek zaistnienia na konkurencyjnym rynku.
Wielu młodych adwokatów uważa, że pomocne byłoby także usunięcie z kodeksu etyki zakazu reklamy. Zalicza się pani do tej grupy?
Jestem za liberalizacją przepisów w tym zakresie. Niektóre regulacje są już nieco skostniałe. Za reklamę można uznać np. pozycjonowanie strony internetowej. Na pewno nie chciałabym jednak, aby zmiany poszły w kierunku modelu, jaki funkcjonuje w USA, gdzie prawnicy reklamują się na billboardach.
Pani w mediach jest obecna. Czy w ten sposób buduje pani swoją markę jako adwokat?
Aktywność na łamach prasy czy obecność w telewizji to ważny element w budowaniu renomy i business development. Zdarzają się sytuacje, że dzwonią klienci do kancelarii i mówią, że czytali artykuł i mają identyczny problem. To istotna kwestia, której nie powinno się zaniedbywać.
Działa pani też w grupie #odNowa, która skupia adwokatów z izby warszawskiej, głównie średniego i młodego pokolenia. Czy to znak, że w końcu i oni zaczęli garnąć się do samorządu?
Zdecydowanie tak. Młodzi członkowie palestry mają poczucie, że adwokatura ich nie wspiera i nie jest dostosowana do ich potrzeb – chociażby ten wspomniany bardzo restrykcyjny zakaz reklamy. Dlatego duża część z nich zaczęła się mobilizować i działać. To widać nawet po składzie warszawskiej Rady, w której jest wielu młodych członków. Wszystkim nam zależy, żeby samorząd był nowocześnie zarządzany, a we władzach zasiadali ludzie rozumiejący także potrzeby i problemy młodych. Nie chcemy tworzyć podziałów ze względu na wiek. Wiele osób potrzebuje też rady i wsparcia starszych kolegów. Stąd też pomysł utworzenia grupy, która postawiła sobie za cel usprawnienie adwokatury, tak aby również młodzi czuli się jej częścią, przy jednoczesnym poszanowaniu obecnej tradycji.
W szeregach stołecznej izby rzeczywiście zmiana pokoleniowa jest coraz bardziej widoczna. Jednak na poziomie NRA tej tendencji nie widać.
Tu sprawa wygląda nieco inaczej. Żeby zasiadać w Naczelnej Radzie Adwokackiej, nie wystarczy być młodym, inteligentnym i sprawnie działającym adwokatem. Na tym najwyższym szczeblu potrzebne jest jednak doświadczenie samorządowe, a przede wszystkim życiowe. Dlatego w mojej ocenie należy swoją działalność rozpocząć na szczeblu lokalnym. W niedalekiej przyszłości warto natomiast doprowadzić do równowagi sił w Radzie. Nie chodzi mi o rewolucję, ale o stopniową ewolucję. Ona zresztą już się rozpoczęła, co pokazuje nowy skład NRA wybrany kilka dni temu na Krajowym Zjeździe Adwokatury.
Czym powinien się wyróżniać młody adwokat współczesności?
Przede wszystkim elastycznością. Rynek cały czas się zmienia i my ciągle musimy się do niego dostosowywać i odpowiednio reagować na jego potrzeby.
A języki obce? Teraz standardem staje się znajomość co najmniej dwóch.
Tak to obecnie wygląda. Ja sama mówię biegle w dwóch – angielskim i niemieckim. Znam także trochę język francuski. Po prostu klienci oczekują, że będą obsługiwani w ich ojczystym języku. I ja to rozumiem. Tutaj również rodzi się szansa dla młodych. Dzięki znajomości języka, który jest mniej popularny, mogą uzyskać przewagę nad konkurencją.
A co z aktywnością na forum organizacji międzynarodowych? Pani działa m.in. w American Immigration Lawyer Association Global Mobility Section. Co daje młodemu prawnikowi możliwość konsultowania się z kolegami z zagranicy?
Możliwość współpracy z zagranicznymi prawnikami jest bardzo wartościowa, m.in. pomaga budować renomę i zdobywać klientów. Podczas spotkań międzynarodowych można też dostrzec trendy. Przykładowo, w USA prawo imigracyjne to potężny obszar zawłaszczony przez prawników. W Niemczech i wielu innych krajach Europy również działają prawnicy imigracyjni. W Polsce to jednak nadal niszowa specjalizacja.
Ponadto to również ciekawe doświadczenie pozaprawne, które otwiera i uczy tolerancji.
Muszę jednak przyznać, że działalność w niektórych organizacjach jest dość kosztowna, a efekty tej aktywności widać dopiero po kilku latach. Młodzi prawnicy często nie mają pieniędzy na konferencyjne wyjazdy zagraniczne. Jest jednak wiele organizacji działających w Europie czy w Polsce, w których funkcjonowanie warto się zaangażować.
Jest pani ponoć dostępna dla klientów 24 godziny na dobę. Co z work-life balance, o którym tyle się mówi?
Też się zastanawiam (śmiech). Myślę, że ta równowaga przychodzi z czasem. Kiedyś rzeczywiście pracowałam 16 godzin na dobę, po 6 dni w tygodniu. Dzisiaj wiem, jak odpoczywać, i umiem te granice zakreślić.
Czyli na początku kariery młody adwokat nie ma co liczyć na 8-godzinny dzień pracy?
Mówiąc szczerze, nigdy nie zależało mi na sztywnych godzinach pracy, jak w urzędzie. Dostawałam zadanie i musiałam je wykonać. Przez to, że na pewnym etapie pracowałam tak dużo, mam teraz o wiele większe doświadczenie. Spożytkowałam ten czas na naukę i nie żałuję.
Skoro już mowa o czasie wolnym – ponoć pisze pani piosenki?
To prawda. W zasadzie od kiedy pamiętam, miałam zacięcie pisarskie. Może dlatego, że pochodzę z rodziny artystów muzyków. Początkowo pisałam do szuflady. A gdy moja siostra założyła zespół, podesłałam jej kilka tekstów, a ona przerobiła je na piosenki.