Oczywiście, że mam poczucie wpływu na rzeczywistość. Na pewno klimat jest teraz dużo lepszy do wprowadzenia w życie naszych propozycji aniżeli wtedy, gdy u władzy była koalicja PO-PSL – mówi Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris, konserwatywnego prawniczego think tanku.
Ma pan poczucie dużego wpływu na rzeczywistość?
Grono prawników i sympatyków skupionych wokół Ordo Iuris chce ją zmieniać. Za pani pytaniem zapewne kryje się jednak założenie, że chodzi o wpływ na politykę. A nasza działalność trzyma się od niej z daleka, skupiając się na obronie wartości konstytucyjnych.
A projekt ustawy antyaborcyjnej? Spotkania u prezydenta? List do Komisji Weneckiej? Chce pan powiedzieć, że to nie są próby wpływania na politykę?
Chcemy służyć dobru wspólnemu, które jest pierwszą wartością konstytucyjną. Robimy to przede wszystkim poprzez przygotowywanie analiz i ekspertyz prawnych. Staramy się je następnie rozpropagowywać i tam, gdzie jest to możliwe, tworzymy projekty ustaw. Nigdy nie są one jednak pisane na zamówienie polityczne. Podkreślam, nasze projekty są tworzone na podstawie prac analitycznych i mają służyć realizowaniu dobra wspólnego. Wszystkie nasze działania tłumaczymy szerokiemu kręgowi odbiorców w ramach kampanii społecznych. Dopiero później występujemy z nimi do środowiska polityków. Wszystkie inicjatywy Ordo Iuris powstawały w ten właśnie sposób: projekt „Stop aborcji”, pakiet propozycji zmian dotyczących polityki prorodzinnej czy zwalczania przemocy w rodzinie. I część z nich jest przyjmowana przez polityków, a część nie. Nasz projekt ustawy o ochronie życia uznano za atak na obecną większości parlamentarną. Tymczasem nas nie interesuje walka. Ten projekt jest niczym innym jak realizacją obietnic pana prezydenta Andrzeja Dudy, który zapowiadał w kampanii wyborczej, że „w Polsce musi być wprowadzona absolutna ochrona życia, przede wszystkim tego bezbronnego – poczętego”. W tym punkcie faktycznie rozczarowujący jest dla nas brak jednoznacznego poparcia dla pełnej ochrony życia ze strony obozu rządzącego. Widać to dobrze po niedawnych wypowiedziach marszałka Ryszarda Terleckiego, który mówił w jednym z wywiadów o swoich licznych zastrzeżeniach do naszego projektu.
Ale nie odpowiedział pan na moje pierwsze pytanie.
Oczywiście, że mam poczucie wpływu na rzeczywistość. Na pewno klimat jest teraz dużo lepszy do wprowadzenia w życie naszych propozycji aniżeli wtedy, gdy u władzy była koalicja PO-PSL. Nasz wpływ na rzeczywistość w dużej mierze przejawia się w zmianie języka debaty publicznej i wejścia bronionych przez nas wartości konstytucyjnych do politycznego mainstreamu. Rozpoczęliśmy też działalność międzynarodową i zamierzamy ją zintensyfikować, by ustalenia czynione na poziomie Unii Europejskiej nie pozbawiały nas możliwości odpowiedniego kształtowania prawa na poziomie krajowym. Od początku roku działa nasze przedstawicielstwo w Brukseli. Jesteśmy aktywni w pracach Parlamentu Europejskiego i Agencji Praw Podstawowych, a obecnie zdobywamy akredytację przy ONZ. Staramy się tam podpowiadać politykom, jakimi tematami warto się zająć. Przedstawiamy też nasze opinie w sprawach przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, gdzie zazwyczaj dominował głos radykalnych środowisk lewicowych.
Nie obawia się pan zarzutu, że instytut stał się takim namiestnikiem PiS w trzecim sektorze? Wielu ekspertów Ordo Iuris jest przecież związanych z rządem. Prof. Aleksander Stępkowski jeszcze do niedawna był wiceministrem spraw zagranicznych. Ostatnio MSZ powołało dr Dobrochnę Bach-Golecką na sędziego ad hoc Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Mec. Krzysztof Wąsowski na prośbę ministra rozwoju pisze konstytucję dla biznesu, a pan pracuje w zespole do spraw ochrony autonomii rodziny przy ministrze sprawiedliwości.
Ale przecież przyczyną odwołania prof. Stępkowskiego ze stanowiska w MSZ było właśnie jego światopoglądowe zaangażowanie o obronę życia i rodziny. W jednym z wywiadów wspominał, że zostało ono uznane za groźne dla rządu. Być może politycy nie są gotowi na konsekwentną obronę zasad, które wyznajemy. Ich ambiwalentna reakcja na wspomnianą już inicjatywę „Stop aborcji” jest tego najlepszym dowodem. Podobnie zachowujemy dystans do sporu o Trybunał Konstytucyjny, choć akurat sierpniowa ustawa o TK spotkała się z naszym zdecydowanym poparciem, złożyliśmy też do niej uwagi uwzględnione na etapie prac senackich. Oczywiście współpracujemy z rządem, ale jest także wiele punktów, w których toczymy z nim poważny merytoryczny spór. To tylko świadczy o naszej niezależności. Nie korzystamy też ze środków publicznych.
Stosunki instytutu z obozem rządzącym nie są więc tak jednoznaczne, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać?
Zdecydowanie nie. Nasza rola jako przedstawicieli trzeciego sektora jest w obecnej kadencji parlamentu taka sama jak w poprzedniej. Mamy swoje postulaty, występujemy do polityków z projektami, które popierają nasi liczni sympatycy, w tym spore grono prawników. Zarówno w tej kadencji, jak i poprzedniej zdarzało się nam przegrywać. Tak było choćby w przypadku ustawy o in vitro. Zdarzało się nam też jednak wygrać, czego przykładem jest z kolei weto prezydenta do ustawy o zmianie płci. Przykład sporu wokół ratyfikacji konwencji przemocowej Rady Europy wskazuje, że publikacja naszego szczegółowego raportu i komentarza znacząco wpłynęła na debatę publiczną, zbudowała społeczną świadomość wielu środowisk.
Odczuwa pan dużą różnicę między tym, jak rządzący traktują dziś pana środowisko, a tym, jak podchodziła do was poprzednia władza?
W poprzedniej kadencji również uczestniczyliśmy w pracach legislacyjnych, występowaliśmy w imieniu posłów przed Trybunałem Konstytucyjnym. Na pewno jednak obecnie nasze ekspertyzy są przyjmowane przez polityków ze znacznie większą przychylnością i gotowością do dyskusji niż w przeszłości. Wynika z tego, że obecny rząd jest dużo bardziej otwarty na organizacje społeczne niż koalicja PO-PSL. Wbrew przyprawianej mu gębie, chce dyskutować nie tylko ze stowarzyszeniami bliskimi władzy, lecz także z tymi, które go krytykują. Najlepszym tego wyrazem jest powołanie pełnomocnika do spraw społeczeństwa obywatelskiego i szeroki zakres prowadzonych przez niego konsultacji.
Wydaje mi się, że wiele organizacji pozarządowych może mieć inne zdanie na ten temat...
Odnoszę wrażenie, że w poprzedniej kadencji istniała wąska grupa organizacji społecznych, w dużej mierze finansowanych z grantów unijnych czy norweskich, które funkcjonowały w symbiozie z władzą publiczną i uważały za coś oczywistego, że mają wpływ na decyzje polityczne. Dzisiaj jest inaczej. O konsultacje proszone są też organizacje niezależne, które nie korzystają ze środków publicznych, takie jak my.
Ale to akurat o Ordo Iuris było ostatnio najgłośniej, choć organizacja istnieje dopiero od pięciu lat.
Myślę, że wypełniliśmy pewną niszę. W środowisku prawniczym nie było wcześniej silnej organizacji skupiającej naukowców i praktyków, która byłaby w stanie udzielić odpowiedzi na radykalizację postulatów środowisk lewicowych sprzymierzonych z władzą w ostatnich latach.
Co ma pan dokładnie na myśli?
Druga połowa drugiej kadencji koalicji PO-PSL wiązała się z wyraźnym skrętem na lewo. Konsekwencją tego było forsowanie rozwiązań prawnych sprzecznych z aksjologią konstytucyjną. Chociażby projekt ustawy kwestionujący art. 18 konstytucji, który określa małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Albo ustawa o in vitro, która, pomijając już wadliwy tryb jej przyjmowania, tworzy kategorię ludzi, których godność i ochrona życia mogą być naruszane w sposób niedopuszczalny względem osób poczętych w sposób naturalny.
Sądzę, że tu wielu konstytucjonalistów i etyków miałoby jednak wiele zastrzeżeń do pana interpretacji tych przepisów.
Znam oczywiście te głosy. Niektórzy przymykają oko na wiele elementów ładu konstytucyjnego, zaaprobowanego przecież przy szerokim kompromisie politycznym i zaakceptowanego w referendum przez Naród. Przecież w konstytucji odnajdujemy odwołanie do przyrodzonej, a nie nabytej w trakcie rozwoju, godności człowieka, do prawa do życia, ochrony życia rodzinnego czy wolności sumienia. Jeżeli ktokolwiek chce podważyć te prawa, powinien najpierw podważyć podstawy ustrojowe Rzeczypospolitej.
Czuł pan, że pana poglądy są marginalizowane?
Na pewno nie uważam, aby w środowisku akademickim czy zawodowym istniała jakaś forma dyskryminacji wobec prawników, którzy w swojej argumentacji odwołują się do wartości chrześcijańskich poświadczonych w konstytucji. Ale już w debacie publicznej długo brakowało głosu w obronie zagrożonego ładu społecznego, gdyż spora część społeczeństwa, w tym prawników, była z niej wykluczona. Nie potrafiła w ramach liberalnego mainstreamu bronić bliskich sobie wartości. Z jednej strony istniała więc potrzeba zorganizowania profesjonalistów wykorzystujących narzędzia akademickie i argumentację prawniczą, z drugiej zaś – pomocy w budowie rodzącego się ruchu społecznego związanego z konstytucyjnymi wartościami obrony życia, rodziny, macierzyństwa, patriotyzmu.
I jaka miała być w tym wasza rola?
Chcieliśmy być adwokatami tego środowiska. Naszym zadaniem było przede wszystkim pokazać, że wyznawane w nim poglądy nie stanowią obciachu, ale są wyrazem zdrowego ładu społecznego, w którym zostaliśmy wychowani. Należało to oczywiście ubrać w odpowiedni język, właściwy dla opisu tych zjawisk w ramach prawa jako elementu kultury. I właśnie taki sposób mówienia o podstawowych wartościach stał się już dzisiaj mainstreamem. My zaś byliśmy jednym z aktorów tej dużej zmiany, choć została ona zapoczątkowana już lata temu. Instytut Ordo Iuris na pewno odegrał pod tym względem istotną rolę w środowisku prawniczym, ale również w przestrzeni medialnej.
Jak dociera pan do prawników, którzy podzielają pana światopogląd i otwarcie się do niego odwołują?
Rzeczywiście, nie jest to takie oczywiste. Można chyba powiedzieć, że dopiero teraz powstało zorganizowane środowisko konserwatywnych prawników, którego większość przedstawicieli zawodu jest już świadoma. Ostatnio każdego tygodnia otrzymujemy po kilka, kilkanaście zapytań od prawników z całej Polski, którzy chcieliby się włączyć w naszą działalność na zasadach pro bono. I bardzo chętnie korzystamy z ich wsparcia, zarówno uczestniczą w projektach analitycznych, jak i świadczą pomoc prawną w programie interwencji procesowej w sprawach rodzinnych i precedensowych. Powołaliśmy już zresztą w kilku miastach koła Ordo Iuris zrzeszające akademików, profesjonalistów i studentów.
Ale by zbudować prężną organizację, której przekaz przebija się do polityków i mainstreamowych mediów, chyba nie wystarczy być dobrym adwokatem. Jest pan dobrym biznesmenem?
Na pewno moja praktyka adwokacka była bardzo pomocna w stworzeniu zrębów systemu pomocy prawnej Ordo Iuris w całej Polsce. Nieprzerwanie od 2007 r. pracuję w kancelarii, w której od 2011 jestem wspólnikiem. Moja zawodowa działalność koncentruje się przede wszystkim na udzielaniu pomocy prawnej przedsiębiorcom i organizacjom społecznym. Do dzisiaj jestem zresztą bardzo zaangażowany w działalność adwokacką, a moja działalność w Instytucie Ordo Iuris, tak jak w przypadku wszystkich pozostałych członków zarządu, jest de facto zajęciem uzupełniającym podstawową działalność zawodową czy akademicką.
A według jakich kryteriów instytut wybiera sobie sprawy do prowadzenia?
Każda podejmowana przez nas sprawa ma potencjał precedensowy i badawczy, wszystkie razem pozwalają nam pchnąć doktrynę prawną i orzecznictwo sądów we właściwym kierunku. Na ich podstawie prowadzimy też prace analityczne, których efekty są przekuwane na konkretne postulaty prawne. Najwięcej spraw dotyczy obrony rodzin zagrożonych rozbiciem wskutek interwencji urzędników wyposażonych dzisiaj w ogromną władzę i wolnych od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Ale działamy też w sprawach, które same w sobie mają ogromny potencjał zmiany świadomości prawnej społeczeństwa. Tak było choćby w przypadku sprawy dr. Bogdana Chazana, zdymisjonowanego ze stanowiska dyrektora szpitala za odmowę przeprowadzenia aborcji, czy sprawy dr. Paula Camerona, psychologa brutalnie atakowanego w Polsce przez jedną z organizacji pozarządowych, która oskarżała go publicznie o hochsztaplerstwo i fałszowanie badań bez jakiejkolwiek merytorycznej oceny jego działalności naukowej. Koncentrujemy się przede wszystkim na kwestiach obrony życia, macierzyństwa, rodzicielstwa i obrony wolności gospodarczej. W tych dziedzinach staramy się też reagować na bieżąco, ilekroć coś się dzieje w przestrzeni publicznej. Ostatnim głośnym przykładem jest sprawa drukarza łódzkiego, który odmówił wykonania zlecenia fundacji LGBT. Wiedzieliśmy o niej od kilku miesięcy, nie podejrzewając, że w ogóle stanie się ona istotna politycznie. Nie sądziliśmy też, że może w niej interweniować rzecznik praw obywatelskich, który zasadniczo nie powinien w ogóle wchodzić w spory cywilne między równymi podmiotami.
Nie chodziło po prostu o to, że RPO interweniował w imię poglądów, z którymi się pan fundamentalnie nie zgadza?
Absolutnie nie. Adam Bodnar jest rzecznikiem praw obywatela wobec państwa. Jeśli mamy do czynienia ze sporem toczącym się pomiędzy prywatnymi podmiotami, bez udziału władzy publicznej, to rzecznik powinien milczeć. Tam, gdzie obywatel staje przeciwko publicznemu oskarżycielowi, rzecznik powinien stać po stronie obywatela, a nie oskarżenia. Interwencja RPO w sprawie łódzkiego drukarza jest o tyle charakterystyczna, że policja oskarżyła obywatela dopiero po wyraźnej interwencji organu mającego być rzecznikiem jego praw. To rzecznik zażądał zastosowania wobec pracownika drukarni przepisu art. 138 kodeksu wykroczeń, powstałego w PRL na fali walki z tzw. spekulantami. Gdyby rzecznik nie dał pierwszeństwa radykalizmowi ideologicznemu przed swoimi ustawowymi kompetencjami, nie zainterweniowałby w tym przypadku. Podobnie w sprawie Paula Camerona RPO przesłał na kilka godzin przed rozprawą swoje stanowisko, nie tylko wskazujące, że nie zna jej realiów, lecz także, że jednoznacznie opowiada się po jednej ze stron prywatnego sporu. Sprawa ta powinna zakończyć się w zaciszu sali sądowej, a stała się przedmiotem politycznego konfliktu.
Nie obawia się pan jednak, że z czysto biznesowego punktu widzenia pana zaangażowanie może zniechęcać potencjalnych klientów?
Moje poglądy są uznawane przez niektórych klientów za kontrowersyjne, jednak to skuteczność jest kryterium doboru pełnomocnika. Mam też sygnały, że wierność wyznawanym zasadom, jest doceniana przez klientów, niezależnie od tego, czy się z nimi zgadzają, czy nie. Zdaję sobie sprawę, że z pewnymi sprawami nikt do mnie nie przyjdzie. Zresztą zapewne byłyby to sprawy, których i tak nie chciałbym prowadzić. Z tego samego powodu, dla którego lekarz nie chciałby świadczyć pomocy medycznej w przypadkach, gdy sumienie by mu tego zabraniało.
Adwokat też ma prawo klauzuli sumienia?
Oczywiście. Przecież potwierdził to nawet Trybunał Konstytucyjny w swoim zeszłorocznym wyroku. Jasno powiedział bowiem, że prawo do sprzeciwu sumienia wynika wprost z godności ludzkiej. Mając umocowanie konstytucyjne, nie potrzebuję zatem przepisów rangi ustawowej. Co więcej, tak jak wolność sumienia lekarzy jest gwarancją praw pacjenta, tak samo wolność sumienia adwokatów jest gwarancją praw ich klientów. Nikt nie mógłby rzetelnie świadczyć pomocy prawnej wbrew sumieniu.
Zdarzyło się panu nie zgodzić na prowadzenie sprawy ze względu na sprzeciw sumienia?
Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Być może z powodu pewnej rozpoznawalności mam ten komfort, że potencjalni klienci zawczasu wiedzą, z jakimi sprawami nie warto do mnie iść.
A odmówiłby pan komuś obrony?
Najważniejsze jest zawsze dobro osoby, której mam jako adwokat służyć pomocą prawną i obroną. Odmowa musiałaby wynikać wprost z mojego przekonania, że nie byłbym w stanie rzetelnie reprezentować swojego klienta. Już aplikantów uczymy, że adwokat nie może wykonywać swego zawodu w oderwaniu od moralności. Bez wierności zasadom moralnym sprzeniewierzyłby się szczególnej i osobistej więzi zaufania, jaka powinna łączyć obrońcę z klientem. Gdy adwokat dochodzi do wniosku, że nie może służyć obroną, powinien jej odmówić.
Nie naraziłby się pan wówczas na zarzuty dyscyplinarne?
Szczerość w relacjach z klientem jest konieczną formą realizacji misji zawodowej. Gdy obrona została przyznana z urzędu, sąd właśnie w interesie klienta powinien wyznaczyć innego obrońcę.
Jak środowisko adwokackie, raczej powściągliwe w sprawach światopoglądowych, odnosi się do pana działalności?
Bywa różnie. Spotykam się zarówno z wyrazami uznania i poparcia, jak i z rezerwą. To jednak naturalne i nigdy nie miałem do czynienia z nieprzyjemnymi sytuacjami. Co więcej, wielu adwokatów, choćby z izby warszawskiej, współpracuje z instytutem. Mam wrażenie, że zwłaszcza wśród młodych prawników i aplikantów jest wiele osób bardzo przywiązanych do bliskich nam wartości. W porównaniu ze starszym pokoleniem bardziej otwarcie wyrażają też one swoje poglądy.
Czy pana partnerem w kancelarii mogłaby być osoba, która ma radykalnie odmienny od pana światopogląd?
Moi obecni wspólnicy w kancelarii nie są zaangażowani w działalność Instytutu Ordo Iuris. Co więcej, zasadniczo nie podzielają mojego zapału w realizowaniu jego celów. W niczym to jednak nie przeszkadza w prowadzeniu wspólnej kancelarii i serdecznej przyjaźni, która nas łączy.
Na trudnym rynku usług prawniczych w Polsce wyraziste poglądy nie są biznesową przeszkodą?
Wprost przeciwnie, mają ogromną wartość. Łatwiej przecież zaufać adwokatowi, którego poglądy znamy i którego wyrażane publicznie opinie są nam bliskie.
Kilka dni temu w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst pod znamiennym tytułem „Ordo Iuris lubi cień”. Dlaczego instytut ukrywa, jak wynika z tamtej publikacji, swoje finanse?
Instytut nic nie ukrywa. Corocznie składamy organowi nadzoru sprawozdania z działalności. Szkoda, że red. Ewa Siedlecka nie skorzystała z zaproszenia do zapoznania się z naszą dokumentacją sprawozdawczą. Jak już wspominałem, nie korzystamy z jakichkolwiek środków publicznych, natomiast ochronę prywatności naszych prywatnych darczyńców zapewnia ustawa o ochronie danych osobowych. Żądanie ujawnienia tych danych jest niezrozumiałe. Zresztą „Gazeta Wyborcza” nie po raz pierwszy próbuje postawić Ordo Iuris w niekorzystnym świetle. Swego czasu na nasze żądanie sprostowania red. Stasiński odpowiedział, że „opinia publiczna, a w tym czytelnicy, nie ma żadnego pożytku z wiadomości, które są prawdziwe”.
Wiernie trzymają się tego stanowiska.