Od dłuższego czasu nie ustają kontrowersje związane z obowiązkiem zawierania umów o reemisję programów radiowych i telewizyjnych. Co do zasady powinny w tym pośredniczyć organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub pokrewnymi (OZZ). Jest to bowiem gwarancja, że nie tylko wynagrodzenia z reemisji będą wypłacane twórcom i artystom, lecz także tego, że ich wysokość będzie słuszna. Od tej zasady przewidziany jest ściśle zdefiniowany wyjątek. Istota sporu polega na tym, czy jego ujęcie może w praktyce przekreślać znaczenie całej zasady.
Konsekwencja jest oczywista: twórcy zostają ograniczeni w swoich prawach. Nie tylko nie mogą decydować o reemisji swoich utworów, ale także, co najważniejsze, nikt nie ma już obowiązku płacenia im wynagrodzeń. A chodzi tu o znaczne sumy, o jedno z najbardziej dochodowych pól eksploatacji. Zaproponowana formuła umożliwiałaby organizacjom reemitującym utwory i przedmioty praw pokrewnych, jak to się mówi, brać twórców i artystów głodem. Bo trzeba przypomnieć, że wynagrodzenia należne twórcom i artystom profesjonalnym stanowią podstawę ich egzystencji. Jeśli zmiana zostanie ostatecznie przeforsowana, trudno będzie przewidzieć, kiedy w ogóle dostaną pieniądze, chyba że pójdą na znaczne ustępstwa. A wielkich graczy medialnych stać na to, żeby przeciągać postępowania przed sądem w nieskończoność, ryzykować przegraną, a nawet zapłacić wysokie odsetki od przegranych wynagrodzeń. Z reguły w każdej chwili można podjąć próbę ugodową, w wyniku której zwykle się udaje uzyskać od twórców spore ustępstwa, a tym samym sprowadzić ich prawa do opłacalnego minimum.
Cały felieton czytaj w eDGP.