Jednym z warunków dobrego „obrobienia” sprawy jest pozostawienie jej na jakiś czas w spokoju. A na to orzekający rzadko mogą sobie pozwolić - pisze dr Agnieszka Damasiewicz.
To, ile pracuje sędzia, budzi emocje zarówno opinii publicznej, jak i samych sędziów, tyle że ze skrajnie różnych powodów. Opinia publiczna, szlifowana przez media, uważa, że nienormowany czas pracy sędziego to przywilej. „Posiedzi sędzia w pracy do dwunastej i idzie do domu”. Natomiast sędziowie uważają, że nienormowany czas pracy to przekleństwo. „Siedzę nad sprawą do dwunastej, nawet w domu”. W pierwszym przypadku chodzi o dwunastą w południe, w drugim – o dwunastą w nocy.
Odmienne spojrzenie wynika z przyjęcia różnych perspektyw. Opinia publiczna ocenia czas siedzenia, pisania, czytania i finalnie przekładania akt z przegródki „niezałatwione” do przegródki „załatwione”. Pomija pokaźną dawkę pracy sędziego, która polega na „niewidzialnym” myśleniu.
Sędzia mówi z żalem: „Niektórzy sądzą, że jak nie przerzucam węgla łopatą, to nie pracuję. A przecież moja praca w zasadniczej części polega na myśleniu”.
Zadałam sędziom pytanie, czy mają czas na myślenie. Chodzi o myślenie bez podejmowania jakichkolwiek czynności, w tym nawet szukania inspiracji w komentarzach i orzecznictwie. Takie przysłowiowe siedzenie w wannie i dumanie nad sprawą. Oto, co odpowiedzieli [wypowiedzi sędziów udzielone w wywiadach przeprowadzonych przeze mnie w latach 2013–2015 w ramach badań naukowych nad procesem decyzyjnym sędziego]:
„U mnie jest tak, że ja cały czas chodzę i myślę, i rozsupłuję ten węzeł. Jednak żeby usiąść i pomyśleć, obecnie nie mam czasu. To jest właśnie najgorszy aspekt tej pracy”.
„Czas? Tego czasu na myślenie się nie planuje. Po prostu jak problem występuje, to niestety nie zostawia się go, zamykając gabinet. To jest taka praca, o której nie da się nie myśleć. Czasem myślę na rowerze, na zakupach, przy sprzątaniu czy gotowaniu. Ale nie dlatego, że wtedy mi się fajnie myśli, tylko dlatego, że dany problem mi się nasuwa. Często jest tak, że przy biurku się nie wymyśli, tylko dopiero jak sprawa zapuści korzenie. Nagle, któregoś dnia, po przebudzeniu ma się rozwiązanie problemu”.
„Siedzą sprawy w głowie i się uaktywniają w czasie odkurzania. Leżę w wannie i przychodzi mi na przykład do głowy, gdzie coś sprawdzić”.
„Nawet jeśli mam trzy tygodnie urlopu, to przez pierwszy tydzień jeszcze się myśli o sprawach, a przez ostatni – już się myśli. To rodzaj natręctwa”.
„W korkach. Generalnie myśli się w korkach”.
„Decyzję trzeba podejmować szybko. Nie ma czasu zastanowić się sensownie nad sprawą. Zastanawiamy się, ile możemy. Każdy chce, jak przychodzi do sądu raz w życiu, żeby sędzia się pochylił nad jego problemem, a nie rozwiązywał jego problem o pierwszej w nocy, padając już ze zmęczenia. Poniedziałek szykowanie wokandy, wtorek na sali, środa przygotowanie wokandy, czwartek na sali, no i w piątek nie wiadomo, na co się rzucić – na pocztę, na uzasadnienia czy na problemy, które są w przyszłym tygodniu na wokandzie”.
„Najlepiej przygotowane są te sprawy, które właśnie się kończą, a inne... po prostu się toczą”.
„Dla mnie ważny jest pokój, z muzyką. I żeby siedzieć samemu. To jest ważne dla pracy koncepcyjnej”.
„To jest rodzaj niewolnictwa. Człowiek ma głowę zapchaną. Nie da się uciec, myśli się. Z tym zastrzeżeniem, że kilkaset spraw prowadzonych jednocześnie nie pozwala na myślenie”.
„Jest rzecz, która jest sędziemu potrzebna: żeby nie miał nadmiernego referatu, bo nie jest w stanie nad nim zapanować i nie ma czasu na zastanowienie się nad trudniejszymi sprawami – bo łatwiejsze to tam jakoś idą. To jest kosztem rzetelnego podejścia do sprawy w kontekście braku czasu. Nawet jeśli sprawy są do siebie podobne, to tak naprawdę każda jest inna, zawsze coś tam jest indywidualizującego. Nad każdą trzeba się zastanowić oddzielnie”.
„Chodzi o orzeczenie oparte na przemyśleniu sprawy, na przeczytaniu orzecznictwa, wręcz takim oddechu – czasem dobra decyzja zapada po takim oddechu. Ona się inkubuje. O tym się nie mówi, niestety. Traktuje się sąd jako źródło wydawania orzeczeń jedno za drugim, w szybkim tempie”.
„Jest tak, że idzie się na zakupy czy robi się kolację i nie myśli się o sprawach, to często wtedy przychodzi rozwiązanie. Tak powinno być. Gdyby móc się tak w oderwaniu zająć czymś innym, to ten proces decyzyjny też by się gdzieś tam rodził samoistnie. Kiedy, formalnie rzecz biorąc, nie myślę o pracy, przychodzi mi do głowy rozwiązanie, na przykład kiedy myję zęby”.
Tyle sędziowie.
A teraz o tym, jak to działa. Marcus Raichle, badacz mózgu, w trakcie doświadczeń z rezonansem magnetycznym w 1998 r. dokonał następującego odkrycia: kiedy badani koncentrowali się na jakimś zadaniu i zaczynali myśleć w sposób ukierunkowany, aktywność w określonych rejonach mózgu spadała, zamiast rosnąć. Rosła z powrotem dopiero wtedy, kiedy przestawali zajmować się swoim zadaniem [por. M. E. Raichle, „Behind the scenes of functional brain imaging”, PNAS 1998, 95(3), s. 765-772, za: Urlich Schnabel, „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia”, MUZA SA 2014, seria SPECTRUM, s. 111]. „Prawdopodobnie to właśnie dzieje się na jałowym biegu: mózg idzie sobie na spacer, podczas którego może nie tylko zadbać o wewnętrzny porządek, lecz także nawiązać świeże połączenia między komórkami nerwowymi, stwarzając w ten sposób nowe konteksty dla zgromadzonych faktów” [Ulrich Schnabel, op. cit. s. 114, oraz cytowany tam U. Schnabel, „Die Vermessung des Glaubens”, Blessing, s. 270]. To powszechne doświadczenie: myśli się godzinami nad jakimś problemem. Wreszcie macha się ręką i odchodzi do innych zajęć. I dopiero wtedy, gdy wyobracany w głowie problem zostanie chwilowo porzucony, nagle pojawia się jego rozwiązanie.
Skoro takie jest powszechne doświadczenie, potwierdzone wynikami badań naukowych, to oznacza, że przynajmniej część pracy sędziego odbywa się już po przestudiowaniu akt sprawy, w czasie, z pozoru bezmyślnego, przysłowiowego zanurzenia się w wannie.
Niezależnie od tego, że jednym z warunków dobrego „obrobienia” sprawy jest pozostawienie jej w spokoju, występuje tu jeszcze jedno zjawisko związane z czasem. Chodzi o działanie tzw. Systemu 1 i Systemu 2 [Daniel Kahneman, „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym”, Poznań 2012 (s. 31, 23 i 15, 51-52, 81, 110-111)]. Kahneman przyjął tu nazewnictwo zaproponowane przez Keitha Stanovicha i Richarda Westa. System 1 działa szybko, System 2 wolno. Jest tak dlatego, że System 1 działa bez świadomości człowieka, tak jak to ma miejsce na przykład w sytuacji rozpoznawania cudzych twarzy, co dokonuje się automatycznie. System 1 wykrywa proste prawidłowości dotyczące jednej rzeczy naraz, nie pamięta odrzuconych alternatyw, ocenia natychmiast, czy dane zdarzenie jest normalne, czy zaskakujące, i przede wszystkim – nie wątpi. Od wątpienia jest System 2, który umie utrzymywać w umyśle naraz kilka sprzecznych alternatyw, dokonuje przemyślanych porównań między różnymi opcjami i ma cenną umiejętność: wątpi, krytykuje, kwestionuje.
Systemy te działają skutecznie, pod warunkiem że z każdego z nich korzysta się we właściwej sytuacji, ponieważ obydwa mają poważne wady. Otóż System 1 nie męczy się, ale jest też źródłem błędów poznawczych. Jest bezkrytyczny.
Natomiast System 2 ma z kolei tę wadę, że się szybko męczy. Dochodzi do tzw. wyczerpania ego: jeśli System 2 ma do wykonania jednocześnie wiele zadań lub wiele ich już wykonał, to człowiek jest w stanie uwierzyć „niemal we wszystko”, ponieważ „wątpiący System 2” jest zajęty lub zmęczony. System 2 rozdziela uwagę między działania wymagające wysiłku umysłowego, i się wyczerpuje. Innymi słowy System 1 myśli szybko, a System 2 myśli wolno. Jakie to ma znaczenie dla pracy sędziego? Otóż, jeśli sędzia będzie rozliczany głównie z tempa załatwiania spraw, to zaprzęgnie do pracy głównie System 1 – ze wszystkimi jego wadami. Nie będzie poświęcał czasu na wolną pracę z weryfikującym Systemem 2. Ponadto nawet jeśli sędzia, narażając się na zarzut „przewlekania”, skorzysta z pomocy Systemu 2 przy bardziej złożonych sprawach, to przy ich zbyt dużej liczbie naraz, wyczerpie mu się ego. System 2 zmęczy się i zacznie popełniać błędy.
Pojawia się pytanie, jak podzielić pracę między te dwa systemy i jak nimi „zarządzać”.
„Na przeskakiwanie do pochopnych wniosków można sobie pozwolić, kiedy wnioski prawdopodobnie okażą się trafne, koszt ewentualnego błędu jest do przyjęcia, a odpowiedź intuicyjna zapewnia dużą oszczędność czasu i wysiłku. Przeskoczenie od razu do odpowiedzi intuicyjnej jest ryzykowne, kiedy znajdujemy się w nieznanej sytuacji, kiedy stawka jest wysoka i kiedy nie ma czasu na zabranie bliższych informacji. W takich okolicznościach prawdopodobne stają się błędy intuicji, którym mogła zapobiec przemyślana interwencja Systemu 2” [Daniel Kahneman, op. cit. s. 108].
Brak czasu, a więc będące jego efektem „szybkie” myślenie, prowadzi do korzystania z heurystyk, które mogą prowadzić do błędnych wyników, także tam, gdzie powinny się włączyć wątpliwości i analityczne umiejętności Systemu 2. Daniel Kahneman podkreśla, że ludzi, którzy popełniają błędy, cechuje to, że nie sprawdzają podpowiedzi podsuwanej przez System 1, mimo iż sprawdzian jest stosunkowo prosty. I wskutek tego zaniechania popełniają błędy. Powodem takiej sytuacji może być zarówno „lenistwo” Systemu 2, jak i brak czasu na jego uruchomienie.
Niemożliwość dokonania sprawdzenia przez System 2 podpowiedzi generowanych przez System 1 powoduje, że nawet doświadczony sędzia może wydawać kiepskie lub ledwie przeciętne wyroki, czyli takie, które traktują problem powierzchownie, oraz takie, które, mimo iż są prawidłowe, nie przekonują stron. Sędzia, działając „ekonomicznie”, niektóre sprawy będzie rozstrzygał, bazując na podpowiedziach Systemu 1. Jest to słuszne wtedy, gdy ma doświadczenie i rozpoznaje w nowych okolicznościach pewne schematy, tak jak mistrz szachowy. Jednak inne sprawy będą wymagały włączenia się Systemu 2, który poweźmie wątpliwości i podda sprawę analizie, w tym także z wykorzystaniem różnych alternatyw rozwiązania, czego nie potrafi System 1.
Ponadto sędzia musi mieć miejsce w swoim czasie pracy decyzyjnej na wrzucenie mózgu na „bieg jałowy”, ponieważ wtedy zachodzą w umyśle procesy, które przerabiają zebrane informacje i przemyślenia, przetwarzają je i „wypluwają” do świadomości gotowe rozwiązanie.
To wszystko jest częścią pracy nad sprawą. Liczenie czasu trwania spraw (także planowanie ich liczby oraz obciążenia innymi zadaniami) musi uwzględniać fakt, że mózg tak pracuje.
Już widzę ministra sprawiedliwości (nie jakiegoś konkretnego, tylko każdego), który zarzuca mi herezję i mówi, że „jeśli czasu poświęconego sprawie nie da się przełożyć na dni i tygodnie, to jak ja sobie w ogóle wyobrażam kontrolę nad wymiarem sprawiedliwości?!”. Nieistniejący, ale Możliwy Panie Ministrze:
Nie wiem.
Ale to nie ja wymyśliłam, że czas działa nielinearnie, nierównomiernie, ma różne przełożenie na efektywność i że „psychologiczny” czas działania „nie spina się” z zegarowym. Takie są fakty, wywiedzione z badań naukowych, i zarządzanie czasem, w tym zarządzanie czasem sędziów, głównie przez liczbę i rodzaj przydzielanych im zadań, musi to po prostu brać pod uwagę. Ignorowanie wyników badań z zakresu psychologii jest tak samo skuteczne jak ignorowanie wyników badań z zakresu fizyki. Możemy ignorować, ale jabłko i tak spadnie na ziemię.
Coraz głębsze i sprawniejsze „statystykowanie” wymiaru sprawiedliwości, dokonywane przez kolejne lata, prześciganie się w pomysłach, jak efektywnie poganiać sędziów, nie przekłada się na skuteczność wymiaru sprawiedliwości. Więc po co to robić? Może trzeba zmienić kierunek, skorzystać z badań o pracy mózgu i dostosować zarządzanie czasem pracy i zadaniami sędziów stosownie do wyników tych badań?
Bo przecież, jak podobno mawiał Albert Einstein, „szaleństwem jest robić wciąż to samo i spodziewać się różnych rezultatów”.