Wedle informacji rządu Polska ma dążyć do zrewidowania międzynarodowych umów o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji (Bilateral Investment Treaties – BIT), jakie na przełomie lat 80. i 90. zawarła z państwami, które dziś należą do UE. Choć na rzecz idei zmian przemawiają ważkie argumenty, realizacja tych zamiarów nie będzie sprawą łatwą.
Obowiązujący w prawie międzynarodowym system rozstrzygania sporów między zagranicznym inwestorem i państwem lokalizacji inwestycji budzi coraz mniej sympatii. Zdaniem krytyków, gwarantując inwestorom niezwykle szeroki zakres ochrony, BIT-y automatycznie utrudniają państwom importującym kapitał ochronę interesu publicznego, a nawet prawidłowe wdrożenie dyrektyw UE. Inwestor, często nawet nie próbując wykorzystać procedur krajowego systemu wymiaru sprawiedliwości, wytacza powództwo przed specjalnie powołanym trybunałem arbitrażowym, który orzeka na podstawie BIT. Ponieważ zaś celem takiej umowy jest ochrona interesu inwestora, toteż i arbitraże mają niejednokrotnie naturalną skłonność do rozstrzygania sporu na rzecz strony powodowej. W konsekwencji też zadanie prawników reprezentujących pozwane państwo bywa niekiedy bardzo trudne.
Sęk w tym, że na powyższe schorzenia – choć znane są od lat – jak dotąd nie udało się wypracować skutecznego lekarstwa. Sprzeczność interesów pomiędzy państwami eksportującymi a państwami importującymi kapitał jest wystarczająco duża, by utrudnić osiągnięcie ewentualnego kompromisu. Skądinąd zaś o mechanicznym wypowiedzeniu BIT-ów nie może być w ogóle mowy. Choć na gruncie prawa międzynarodowego krok taki byłby dopuszczalny, w praktyce podejmując go, Polska wykluczyłaby się z grona krajów, które mają zamiar przyciągać obcy kapitał; i powyższe dotyczy również BIT-ów zawartych z państwami UE. Argument, że w realiach Unii państwa członkowskie winny mieć zaufanie do wymiaru sprawiedliwości partnera (a w konsekwencji, że zawierane na przełomie lat 80. i 90. BIT-y straciły już rację bytu), nie jest nowy. Państwa zachodniej Europy go znają, ale do wypowiedzenia BIT-ów, jakie zawarły z państwami Europy Środkowej i Wschodniej, najwyraźniej nie są skłonne. Ze swej strony Komisja Europejska, mimo że ewidentnie nie była (i nie jest) zachwycona przedłużaniem powyższego stanu prawnego, zajęła wyraźnie wyczekujące stanowisko, które w najbliższej przyszłości prawdopodobnie nie ulegnie większym zmianom.
W tej sytuacji jakiekolwiek propozycje zmiany BIT-ów mogą napotkać na twardy sprzeciw zdecydowanej większości państw Europy Zachodniej, a w szczególności Niemiec, Holandii i Luksemburga, skąd pochodzi lwia część kapitału zagranicznego zainwestowanego w Polsce. Ponadto przetaczająca się przez całą Europę fala populizmu, którego ostrze kieruje się przeciwko elitom gospodarczym, dodatkowo studzi zapał do podejmowania dyskusji o reformie w tej materii. W przypadku Polski siłę naszego argumentu osłabia też konflikt w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, w którym biorą udział Rada Europy i Unia Europejska.
Mimo to w rokowaniach w sprawie BIT-ów Warszawa mogłaby zaproponować rozwiązania łagodzące największe patologie dotychczasowego systemu, np. powołanie stałego sądu, który w ramach UE rozstrzygałby spory pomiędzy inwestorami z państw członkowskich i samymi członkami Unii i który zastąpiłby dotychczasowe arbitraże. Na rozważenie zasługuje też pomysł wmontowania w treść BIT-ów specjalnej klauzuli, na mocy której arbitrzy zostaliby zmuszeni uszanować przepisy prawa krajowego implementujące na grunt państw członkowskich dorobek unijnego acquis. Takie kompromisowe propozycje stanowiłyby czytelny sygnał, że Warszawa podchodzi ze zrozumieniem do obaw inwestorów, i być może pozwoliłyby na złagodzenie oporu przed jakąkolwiek reformą dotychczasowego stanu prawnego. Jednocześnie podtrzymałyby one wizerunek Polski, z jednej strony, jako kraju, w którym nadal warto inwestować pieniądze, z drugiej zaś jako tego, który dysponuje konkretnym projektem rozwiązania problemów BIT-ów wewnątrzunijnych w skali całej UE.
Arbitraże mają naturalną skłonność do rozstrzygania sporu na rzecz inwestora
/>
/>