Oczywiście, wszystko będzie zależało od konkretnych zapisów, bo nawet najlepszy pomysł może polec przez fatalne wykonanie. Ale muszę przyznać, że byłem w lekkim szoku, kiedy przeczytałem w „Rzeczpospolitej” wywiad z prof. Maciejem Małolepszym. Udowadniał w nim, że tak krótka kara ma więcej wad niż zalet. „Oznacza stygmatyzację skazanego, możliwość utraty pracy, stwarza możliwość nawiązania kontaktów z przestępcami, wreszcie skazany na nią może wyrobić sobie pogląd, że pobyt w więzieniu wcale nie jest taki straszny”.
Czytam i oczom nie wierzę. W jaki to magiczny sposób tygodniowa kara więzienia stwarza większą groźbę utraty pracy niż kara miesiąca więzienia? Dlaczego bardziej stygmatyzuje, niż np. prace społecznie użyteczne, które rozmówca „Rz” takim karom przeciwstawia? Zastanawiam się też, po pobycie w którym to zakładzie karnym według prof. Małolepszego ktokolwiek mógłby dojść do wniosku, że pobyt w więzieniu nie jest taki straszny? Prawnik sięga też po argumenty natury praktycznej, mówiąc o rzekomej uciążliwości stosowania takich kar dla więzienników. „Przecież skazanego stawiającego się do więzienia trzeba do niego formalnie przyjąć. A to wymaga klasyfikacji do odpowiedniej celi, przebadania, przydzielenia do więziennych zajęć, wyposażenia w podstawowe rzeczy itd.”. No tak. Ktoś by jeszcze pomyślał, że służba więzienna jest po to, by zajmować się wykonywaniem swojej pracy. Ale prof. Małolepszy zgłasza też wątpliwości, czy tak krótka kara może faktycznie zadziałać wychowawczo, bo „przez miesiąc trudno przeprowadzić jakikolwiek proces resocjalizacyjny. A o to w karze pozbawienia wolności chodzi”. Na szczęście nie tylko o to, bo gdyby tylko takie cele miała spełniać kara więzienia, to okazałoby się, że prawie nigdy nie są one spełnione.
W jednym się z prof. Małolepszym zgadzam: należy wzmacniać kary wolnościowe. Ale czy uelastycznienie kar to wyklucza? Im większa paleta możliwości, tym większa szansa, że mądry sędzia w odpowiedni sposób z niej skorzysta.