/>
Podobno kiedy teściowa wjeżdża twoim ulubionym samochodem do morza, w człowieku rodzą się uczucia ambiwalentne. Tego rodzaju emocje powstają u mnie również w związku z inicjatywą nowego rządu w sprawie ponownego połączenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Chciałbym przyjrzeć się powodom rozbicia tej unii personalnej, efektom tej decyzji oraz temu, co może stać się w związku z jej odwróceniem.
Nie mam wątpliwości, że rozdział między ministrem sprawiedliwości a prokuratorem generalnym był decyzją polityczną, wspieraną przez wiodących przedstawicieli środowiska prawniczego, stanowiącą reakcję na publiczną ocenę postępowania dawnego – i jednocześnie obecnego – szefa resortu. Jeśli ktoś chwilę wspomni atmosferę końca 200 7 r oku, musi przypomnieć sobie zarzuty o używanie prokuratury w walce politycznej i o ręczne sterowanie konkretnymi postępowaniami. Symbolem tamtych emocji było dla mnie pełne wzruszenia, gorące i jednocześnie oskarżycielskie przemówienie przewodniczącego klubu SLD Wacława Martyniuka, wygłoszone w Sejmie kilka chwil po podaniu do wiadomości publicznej informacji o tragicznej śmierci bliskiej mu Barbary Blidy. Obarczył w nim winą za to zdarzenie atmosferę państwa policyjnego, budowaną przez Prawo i Sprawiedliwość. I choć trudno było odnaleźć później realne dowody na nieprawidłowe działania rządzących w sprawach z zakresu postępowania karnego, jednak w tej atmosferze politycznej nie dziwiło podjęcie – szybko po zmianie rządu – projektu legislacyjnego w celu wprowadzenia niezależnej prokuratury. W noweli nie tylko rozdzielono personalnie szefa resortu sprawiedliwości i szefa prokuratury, lecz także zadeklarowano zasadę niezależności prokuratora oraz kadencyjności szefów jednostek.
Nie był to jednak projekt dopracowany. Zasady niezależności prokuratora nie obudowano rozwiązaniami regulującymi dostatecznie relacje między przełożonymi a podrzędnymi prokuratorami; obciążono prokuratora generalnego odpowiedzialnością za działanie prokuratury, ale pozostawiono odpowiedzialność polityczną za ściganie przestępczości na kierującym działem administracji ministrem sprawiedliwości; osłabiono nadzór instancyjny prokuratora generalnego; pozbawiono ministra sprawiedliwości prawa kasacji, kierowania wniosków do Trybunału Konstytucyjnego oraz pytań prawnych do Sądu Najwyższego, co miało istotne znaczenie przy projektowaniu przepisów prawa lub ich stosowaniu.
Idea, która miała rzekomo wyjąć prokuratora generalnego z relacji politycznych, od samego początku okazała się złudna (w mojej ocenie była taka z założenia). Złożyły się na to katastrofa smoleńska i słabe umocowanie prokuratora generalnego w relacjach międzynarodowych, a także polityczny wydźwięk spraw w rodzaju Amber Gold oraz czynności procesowych podejmowanych w ramach śledztwa smoleńskiego (takich jak umorzenie w sprawie działania administracji kancelarii premiera, uchylone orzeczeniem sądu z druzgocącym uzasadnieniem).
Zdumiewająca była też nieudolność prokuratury w sprawach o doniosłym znaczeniu politycznym, gdzie postępowała ona jak nieporadne i zdziwione rozwojem wydarzeń dziecko. Dość wspomnieć wydanie postanowienia o zatrzymaniu wszystkich komputerów redakcji czasopisma chwilę przed zakończeniem przygotowania wydania – jednoznacznie negatywnie oceniane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka – czy też wkroczenie do Kancelarii Sejmu w trakcie posiedzenia Sejmu i tłumaczenie, że prokuratura nie może uwzględniać w swoich działaniach kalendarza parlamentarnego. Jednym z ostatnich zdarzeń o takim znaczeniu było wyprowadzenie prezesa Giełdy Papierów Wartościowych w asyście funkcjonariuszy z siedziby spółki w celu – jak się okazało – odebrania z jego mieszkania dysku (trzęsienie na parkiecie i reakcje rynków unijnych były trudne do przewidzenia). Innym przykładem niezwykłego niezrozumienia rzeczywistości politycznej było – w atmosferze awantury o zniesienie małych sądów przez ministra sprawiedliwości oraz zainicjowanie postępowania w tej sprawie przed TK – skierowanie do niego żądania zniesienia kilkudziesięciu małych prokuratur i oburzenie wobec odmowy dwóch szefów resortu. Sam Andrzej Seremet, jako pierwszy niezależny prokurator generalny, z którym wiązano nadzieje odnoszące się do jego uznanych kompetencji karnistycznych oraz kultury sędziego, okazał się w powszechnym odczuciu rozczarowaniem. Nic więc dziwnego, że nawet w Platformie Obywatelskiej próżno było – do czasu utraty władzy – szukać gorących zwolenników utrzymania tego stanu ustrojowego prokuratury. Nieprzypadkowo przecież ówczesny premier Donald Tusk powierzył ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości Jarosławowi Gowinowi zadanie opracowania projektu ustawy łączącej ponownie stanowisko szefa prokuratury i szefa resortu.
Podobną iluzją stała się idea prokuratury niezależnych prokuratorów. Nie zlikwidowano zasady jednolitości, a narastające zarzuty zaniechań w kierowaniu prokuraturą stawiane jej kierownictwu, szybko skłoniły Andrzeja Seremeta do nacisku na stronę rządową w celu wprowadzenia dla niego większych uprawnień do ingerencji w konkretne postępowania przygotowawcze, prawa łamania zasady kadencyjności szefów jednostek organizacyjnych prokuratury, a także zwiększenia uprawnień nadzorczych (na tym tle narodził się zresztą, narastający następnie spór między dwoma kolejnymi ministrami sprawiedliwości i prokuratorem generalnym). Dodajmy jeszcze, dla pełniejszego obrazu, że wyjęcie prokuratury ze sfery administracji rządowej skutkowało formalnym odcięciem jej od kilku istotnych źródeł finansowania z funduszy norweskich i unijnych. Znacząco osłabiło to możliwość rozwoju warsztatu pracy prokuratorów.
Z perspektywy resortu najważniejsze stało się – czemu dawałem już wyraz – usunięcie interesu prokuratury jako naczelnego w reformie procesu karnego. Udało się tego dokonać przy próbie równoważenia potrzeb modelu postępowania karnego oraz zwiększania jego efektywności. Nowy model oparł się o koncepcję trójpodmiotowości procesu, przypisania zadań do roli procesowej (sądu, oskarżenia i obrony) oraz obciążenia stron materialnym ciężarem dowodu. Dzięki temu udało się radykalnie zreformować postępowanie odwoławcze i ukrócić podstawowe patologie decydujące o długotrwałości postępowania karnego. Przypomnijmy, że reforma ta realizowała wyznaczone w expos é premiera Donalda Tuska zadanie skrócenia trwania postępowań sądowych. I z pewnością taki skutek znowelizowane przepisy przynoszą. Świadczą o tym zarówno spostrzeżenia prokuratorów liniowych, jak i sędziów pierwszoinstancyjnych.
Prokurator generalny i jego środowisko stało się jednak twarzą krytyki i sprzeciwu wobec tych zmian. Przez trzy lata słyszeliśmy więcej o tym, że prokuratura do reformy jest nieprzygotowana, nie zaś o tym, że jest przygotowywana. Na tym polegała z drugiej strony słabość rozdziału: minister sprawiedliwości, jako organ kierujący odpowiednim działem administracji, w tym organizacją sądownictwa, nie był zdolny skłonić prokuratury do podjęcia określonych działań w interesie systemu wymiaru sprawiedliwości, wobec partykularyzmu jej interesu.
Nowa większość parlamentarna w zakresie wymiaru sprawiedliwości zaprezentowała dwa wiodące cele. Po pierwsze, przywrócenie łączności między resortem sprawiedliwości i prokuraturą. Po drugie, odwrócenie reformy procesu karnego, którą oceniono jako wycofanie się państwa z walki z przestępczością. Argument ten – choć zdumiewający, bowiem organ oskarżycielski pozostaje w końcu organem państwa – doskonale wpisuje się w partykularyzm prokuratury jako organizacji, w której pożądane są kompetencje władcze i samoograniczenie w zakresie wykonywania obowiązków oraz ponoszenia odpowiedzialności za efektywność swojej pracy. Nie sposób nie wiązać zapowiedzi dość topornego – na ile można to obecnie dostrzec – odwrócenia reformy z powrotem dominacji interesu prokuratury w obrębie resortu sprawiedliwości, wspieranej konkretną logiką polityczną prezentowaną przez obecne kierownictwo resortu.
Nie chcę przekonywać, że nowy minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, wraz z nowym rządem i większością parlamentarną, nie mają prawa do obu decyzji. Wręcz przeciwnie – prawo to szanuję i z dużym dystansem, dzięki Bogu, podchodzę do tego, że decyzje te niweczą kilka lat mojej pracy zawodowej. Nie sądzę przy tym, by rzeczywiście dało się odwrócić wszystko i że wszystko jest źle oceniane przez obecnego ministra. Niemniej, rządzący mają prawo określać cele polityczne i kształtować zgodnie z nimi rzeczywistość normatywną. Z pewnością tym celem obecnie nie jest sprawność i efektywność wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych. Jest nim nakierowanie jego wysiłku na skuteczność oskarżycielską, osiąganą kosztem bezstronności. To bowiem oznacza w istocie „odwrócenie” reformy. Polegać to będzie na ponownej przewadze dowodów utrwalanych w postępowaniu przygotowawczym, a nie przed sądem, a także na osłabieniu odpowiedzialności prokuratury za wynik procesu. Zmiany te mają przywrócić przeładowanie materiałem dowodowym akt sprawy sądowej oraz powtarzanie większości czynności z postępowania przygotowawczego na etapie sądowym. Ich sensem jest przy tym obowiązek uporczywości dowodowej nałożony na sąd, który będzie musiał dążyć do zidentyfikowania wszystkich wątpliwości i szukania dowodów na ich przełamanie, a zatem – w rozumieniu materialnego ciężaru dowodu – powierzenie mu zadania oskarżyciela.
Pozostaje jeszcze trudna do przewidzenia konsekwencja ponownego połączenia ministerstwa sprawiedliwości i prokuratury dla jej organizacji i kadry. Czy spełnią się czarne scenariusze kreślone przez krytyków Zbigniewa Ziobry, którego zainteresowania z pewnością bliższe są działalności prokuratury niż pozostałym sferom działań resortu? Z pewnością gwałtowność decyzji i prac legislacyjnych nie pozwala oczekiwać zmian przemyślanych i dopracowanych. Ot, choćby to, że reforma procesu karnego powstawała przez sześć lat, rodzi pytanie, czy w sposób dojrzały można ją odwrócić w pierwsze sto dni rządu. Trudno w to uwierzyć. Podobno jednak to gwałtownicy zdobywają ziemię. ©?
Z pewnością celem obecnie nie jest sprawność i efektywność wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych. Jest nim nakierowanie na skuteczność oskarżycielską, osiąganą kosztem bezstronności