Mediacja pozwala na szybsze i tańsze zakończenie sporu, bez walki na noże i palenia za sobą mostów. Dlaczego zatem jest w Polsce wciąż tak mało popularna? I co sprawiło, że niektórzy prawnicy stali się jej zwolennikami - wyjaśnia sędzia Ewa Malinowska sędzia, wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie.
Ewa Malinowska sędzia, wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie, orzeka w sprawach gospodarczych / Dziennik Gazeta Prawna
Maciej Bobrowicz radca prawny, mediator gospodarczy i sądowy, prezes KRRP w latach 2007–2013 / Dziennik Gazeta Prawna
Czy pani zdaniem możliwe jest upowszechnienie w Polsce alternatywnych metod rozwiązywania sporów, zwłaszcza mediacji, bez zmiany systemu edukacji prawników, który obecnie przygotowuje przede wszystkim do walki w sądzie?
Uświadamianie korzyści z mediacji warto zacząć już w szkołach średnich, np. na lekcjach WOS, a najpóźniej na etapie studiów. I to nie tylko prawniczych, ale także pedagogicznych, socjologicznych, ekonomicznych czy menedżerskich. Edukację należy kontynuować na wszystkich aplikacjach prawniczych. Istotne jest także propagowanie mediacji wśród przedsiębiorców. Właśnie w sprawach gospodarczych ma ona o tyle duże znaczenie, że niejednokrotnie od szybkiego zakończenia sporu zależy dalszy byt przedsiębiorcy. Myślę, że część prawników zdaje już sobie sprawę z zalet mediacji, zwłaszcza w świetle niejednolitego orzecznictwa sądów, wynikającego z coraz bardziej skomplikowanych relacji na rynku. W sprawach między przedsiębiorcami wyrok często jest zero-jedynkowy – uwzględniający powództwo w całości albo je oddalający. Tylko w niektórych przypadkach możliwe jest zasądzenie części dochodzonej kwoty. Zazwyczaj jedna strona przegrywa sprawę w całości i niejednokrotnie dzieje się tak ze względów formalnych. Doświadczony pełnomocnik wie o tym.
Można też zauważyć, że mediacja staje się modna. Od dawna jest popularna na zachodzie Europy, a my staramy się nie odstawać od naszych kolegów z tamtej części kontynentu. Dotyczy to zarówno sędziów, jak i pełnomocników. Czasami bywa jednak tak, że pełnomocnicy chcą mediacji, ale nie chcą jej strony. Czekam właśnie na wnioski z projektu badawczego realizowanego przez Uniwersytet Warszawski, który, mam nadzieję, pokaże m.in., jaki jest procent spraw przegranych przez strony, które na mediację nie wyraziły zgody.
Czy strony w ogóle wiedzą, na czym ona polega?
Zwykle nie znają zbyt dobrze tej instytucji. Obawiają się, że generuje czas i dodatkowe koszty, chociaż jest dokładnie odwrotnie – bardzo często spór kończy się szybciej i kosztuje mniej. Nie wiedzą, jaki status ma zawarta ugoda, nie mają świadomości, że jest ona po nadaniu klauzuli wykonalności tak samo „ważna” jak wyrok. Są też strony, które co do zasady nie godzą się na mediację. Dotyczy to głównie Skarbu Państwa, ubezpieczycieli czy jednostek państwowych, których roszczenie wynika z umowy zawartej na skutek przetargu. Potrzebny jest przekaz ze strony organów takich jak NIK, minister gospodarki, minister skarbu państwa, że częściowe ustępstwa w ugodzie nie są przejawem niegospodarności. Na pewno bardzo pouczające byłoby przeprowadzenie badań pokazujących, ile Skarb Państwa wydaje na przegrane procesy. Zmiana postawy organów administracji publicznej w tym obszarze byłaby najlepszym wyrazem tego, że państwo wspiera alternatywne metody rozwiązywania sporów.
Wnioskuję, że to strony powodowe trudniej namówić na mediację.
Tak, chociaż statystyki pokazują, że znacząca liczba powództw jest oddalana. Ta niechęć do mediacji wynika pewnie z tego, że skoro już ktoś zdecydował się na wniesienie sprawy do sądu, opłacił ją, to uznaje, że czas na rozmowy już się skończył. Przedsiębiorcy często też prezentują postawę „wszystko albo nic”. Należy im uzmysławiać, że mimo przekonania o swojej racji faktycznie nieraz uzyskują właśnie owo „nic”, tymczasem w mediacji mogą załatwić od razu kilka sporów i do tego kontynuować współpracę z kontrahentem, co po długotrwałym procesie jest praktycznie niemożliwe. Spotkania mediacyjne bywają pierwszą okazją do wzajemnego poznania się osób wchodzących w skład zarządów współpracujących ze sobą spółek, a panująca podczas nich atmosfera sprzyja przełamywaniu lodów, skróceniu dystansu. W efekcie zdarza się, że w ugodach, prócz rozwiązania kluczowych kwestii, zawarte są nietypowe postanowienia, jak choćby zaproszenie na wytworną kolację, kupno biletu do teatru czy opłacenie podróży samolotem.
Czy są kategorie spraw, które szczególnie nadają się do mediacji?
Moim zdaniem każda sprawa nadaje się do mediacji, czy to o rozliczenie robót budowlanych, o odszkodowanie, czy też dotycząca instrumentów finansowych, a spoza mojej dziedziny – m.in. sprawy o roszczenia pracownicze, a także rodzinne, związane z opieką nad dziećmi bądź alimentami. Mówi się, że „najgorsza ugoda jest lepsza niż najlepszy wyrok”, i jest w tym dużo prawdy. Najistotniejsze jest to, że dzięki mediacji to sami uczestnicy sporu własnymi siłami znajdują rozwiązanie, które pogodzi ich interesy w sposób optymalny. Tak jak wspominałam niejednokrotnie mogą to być rozwiązania nieszablonowe, w zasadzie nieosiągalne w warunkach postępowania sądowego – skrępowanego rozmaitymi normami prawa materialnego i procesowego oraz ograniczeniami natury praktycznej. Warto też pamiętać, że mediacja może być prowadzona między kolejnymi terminami rozpraw, bez szkody dla toku procesu sądowego. Same strony niczym nie ryzykują, a mogą tylko skorzystać.
Jest pani wielką zwolenniczką mediacji, ale chyba nie jest to typowa postawa wśród sędziów.
W sądzie warszawskim śledzimy optymistyczne informacje dotyczące wpływu polubownego rozwiązywania sporów na usprawnienie sądownictwa w innych krajach. Większość warszawskich sędziów od dawna jest pozytywnie nastawiona do mediacji. Wiemy, że stronom daje ona szanse na szybsze rozwiązanie sporu, a dla nas oznacza oszczędność czasu i zmniejszenie obciążenia. To ostatnie jest niezmiernie ważne, biorąc pod uwagę stały wzrost liczby spraw rejestrowanych w sądach i niedostosowaną do tego obsadę kadrową. Do Sądu Okręgowego w Warszawie wpływa około jednej czwartej spraw gospodarczych w skali kraju. Rozpropagowanie idei mediacji mogłoby wpłynąć na usprawnienie sądownictwa w ten sposób, że mediacja w większym, niż obecnie zakresie byłaby instytucją wspierającą, komplementarną, funkcjonującą obok zwykłych procesów, a nie zamiast nich.
Jaki odsetek mediacji w pani sądzie kończy się sukcesem?
W 2014 r. sędziowie pionu gospodarczego SO w Warszawie skierowali do mediacji 771 spraw, a w 2015 r. (w okresie do 31 sierpnia 2015 r.) – 702. Ugoda została zawarta w 50 proc. przypadków, w których strony wyraziły zgodę na mediację. I to jest najlepsza zachęta, by z tej instytucji korzystać.
Jeszcze większą zachętą będą regulacje, które wejdą w życie z początkiem przyszłego roku.
Tak, dlatego oceniam je bardzo pozytywnie. Istotne znaczenie ma m.in. to, że przy orzekaniu o kosztach procesu brana będzie pod uwagę postawa stron w zakresie gotowości do polubownego rozwiązania sporu; w sprawach, gdzie zawarto ugodę, zostanie zwrócona całość opłaty od pozwu, a kwoty wynikające z ugody będą rozliczane w sposób korzystny dla przedsiębiorców pod względem podatkowym. Ponadto czas mediacji nie będzie wliczany do czasu prowadzenia sprawy i nie będzie wpływał na przewlekłość postępowania.
Liczę, że to wystarczy, aby przedsiębiorcy nie odrzucali możliwości mediacji już na wstępie, a sędziowie chętniej kierowali sprawy na tę ścieżkę. W mojej opinii to właśnie sądy powinny bowiem aktywnie włączyć się w promowanie kultury mediacji.
Czy sędziowie są przygotowani do tej roli?
Sądzę, że tak. Części z nas przydałaby się natomiast jeszcze uporządkowana wiedza o czynnikach sprzyjających i przeszkadzających rozwojowi mediacji, a także pewne umiejętności miękkie przydatne na etapie przekonywania stron do mediacji.



OPINIA
Mediacja cywilna nie odnosi nadmiernych sukcesów w Polsce i być może Tydzień Mediacji jest znakomitym powodem, by zacząć poważną debatę na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Poważną, co oznacza, że obiegowe opinie o „znikomym chciejstwie sędziów”, „pełnomocnikach, którzy nie mają w tym żadnego interesu” albo o mediatorach, którzy „są kiepscy i nie doprowadzają do ugód” nie dają nam wiedzy o przyczynach takiego stanu rzeczy. Jeśli taką diagnozę stawiają postronni obserwatorzy, jeszcze jestem w stanie to zrozumieć, gorzej, jeśli takie wnioski serwują przedstawiciele środowisk profesjonalnie zajmujących się mediacją. Ci ostatni powinni dostrzec, że takie oceny są jedynie przykładem generalizowania pewnych zjawisk. Kiedy spojrzy się na mapę gospodarczych mediacji sądowych, to widać na niej białe plamy. Ale dostrzec można także Sąd Okręgowy w Bydgoszczy kierujący do mediacji 34 proc. spraw i Sąd Okręgowy w Warszawie, który kieruje na tę ścieżkę 28 proc. spraw gospodarczych, i to w sytuacji, gdy okres mediacji wciąż wlicza się do czasu trwania procesu sądowego (a właśnie z tego wskaźnika „rozlicza się” sędziów). A mediatorzy? Średnio w Polsce doprowadzają do zawarcia ugód w 18 proc. spraw sądowych, ale są miejsca, gdzie ten wskaźnik oscyluje na poziomie 50 proc., a nawet blisko 75 proc. Warto zauważyć, że dzieje się to w otoczeniu raczej niesprzyjającym mediacji, przy braku autentycznego wsparcia jej przez państwo. I wreszcie, czy rzeczywiście pełnomocnicy nie mają żadnego interesu w wyrażaniu zgody na mediację? Z przeprowadzanych przeze mnie badań wynika, że znakomita większość prawników w rozliczeniach z klientami posługuje się modelem zryczałtowanego wynagrodzenia za prowadzenie sprawy sądowej, a to oznacza, że mediacja może się im opłacać.
Zatem twierdzenia dotyczące sędziów, mediatorów i pełnomocników są częściowo prawdziwe i częściowo nieprawdziwe. Zawierają opisy sytuacji, a nie jej przyczynę. W przypadku zjawisk społecznych zazwyczaj nie istnieje jedna kluczowa przyczyna – jest ich wiele, tak jak i w tym przypadku. Ważne, by je odkryć, bo to pozwoli nam szukać recepty na zmianę. Skoncentruję swoją uwagę na jednej z najważniejszych przesłanek: przekonań sędziów i pełnomocników procesowych na temat ich roli zawodowej. Jeśli sędzia uważa, że jego zadaniem jest wyłącznie wymierzanie sprawiedliwości i rozstrzyganie sporu, to najprawdopodobniej nigdy nie skieruje sprawy sądowej do mediacji. Jeśli pełnomocnik procesowy ocenia, że głównym celem jest wygrana w sądzie, a nie rozwiązanie problemu klienta, to raczej nie będzie wyrażał zgody na mediację.
A mediatorzy? Przy takiej definicji ról sędziego i prawnika brakuje dla nich miejsca. Nakładają się na to problemy z budową ich pozycji, co jest częściowo pokłosiem wolnorynkowego podejścia ustawodawcy do kwestii kwalifikacji i kształcenia mediatorów cywilnych (ze względu na brak określonych standardów wykonywania zawodu zaczyna pokutować wizerunek sądowego mediatora w sprawach cywilnych jako osoby przypadkowej).
Powyższy opis nie wyczerpuje katalogu przyczyn powolnego rozwoju mediacji cywilnej, wskazuje za to na potrzebę poważnego podejścia do zagadnienia. Wzajemne obciążanie się winą za istniejący stan rzeczy nie doprowadzi bowiem do znalezienia rozwiązania problemu.
Na przekór wszystkim obiegowym opiniom w Sądzie Okręgowym w Gdańsku od kilku lat funkcjonuje niezwykły salon – Salon Mediatora, będący płaszczyzną wymiany poglądów i doświadczeń sędziów, mediatorów, radców prawnych i adwokatów. Przełamuje stereotypy i zmienia podejście prawników do określania własnych ról. Jednoczy wokół idei mediacji. Co mogłoby się wydarzyć, gdyby takich niezwykłych salonów było więcej?