Gdy polski prawnik mówi, że coś trzeba sfinalizować bardzo szybko, zakłada, że w ciągu tygodnia, dwóch odbędą się spotkania, a najpóźniej po miesiącu zostanie podpisany kontrakt. W Niemczech analogiczne „szybko” w kontaktach handlowych oznacza nawet trzy miesiące - mówi w wywiadzie dla DGP Joanna Rupa LL.M, radca prawny z kancelarii SRS Legal.
MIĘDZYKULTUROWY SAVOIR-VIVRE Współpraca z Niemcami
Amerykanie szybko skracają dystans, Skandynawowie nie przestrzegają dress code’u, Chińczycy przychodzą na spotkania z własną herbatą. Na co powinien być przygotowany prawnik rozpoczynający współpracę z Niemcami? Będzie formalnie, poważnie i do bólu konkretnie?
Rzeczywiście stereotyp konkretnego, poukładanego Niemca, który jest bardzo zaangażowany w swoją pracę, znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Niemcy są zawsze świetnie przygotowani do spotkań, wszystko mają perfekcyjnie zaplanowane. Pierwsze, do czego się zabierają, rozpoczynając współpracę, to zdefiniowanie problemów i znalezienie rozwiązań. Zaskoczyć może jednak to, że nie są tak chłodni i zdystansowani, jak się uważa. Nawet z partnerem biznesowym potrafią nawiązać bardzo przyjacielską więź, choć wymaga to trochę czasu.
Coś jeszcze może nas, Polaków, zdziwić?
Ich poczucie czasu. Zupełnie inne niż nasze. Gdy polski prawnik mówi, że coś trzeba sfinalizować bardzo szybko, zakłada, że w ciągu tygodnia, dwóch odbędą się spotkania, a najpóźniej po miesiącu zostanie podpisany kontrakt i dopięta transakcja. W Niemczech analogiczne „szybko” w kontaktach handlowych oznacza nawet trzy miesiące. Tam spotkania są ustalane z dużym wyprzedzeniem. Mnie na początku dziwiło, gdy ktoś w styczniu pytał się, czy mam czas w maju.
Przekładają planowanie nad pośpiech?
Tak. Wszystko ma być doskonale dograne: najpierw strategia, a potem dopasowane do niej terminy.
A co w sytuacjach, gdy plany się sypią? Polacy są mistrzami improwizacji, a Niemcy? Panikują?
Podchodzą do sprawy na zimno. I siadają do konstruowania nowego planu.
Czy w niemieckich kancelariach jest inna kultura pracy niż w Polsce? Słyszałam, że np. włoscy prawnicy nie lubią się zjawiać w biurze zbyt wcześnie.
Pod tym względem nie ma dużych różnic między Polską i Niemcami, tam zaczyna się pracę o godz. 8–9 rano, kończy o godz. 18–19. Choć w piątek ok. godz. 13, a już na pewno po 15 w kancelarii nikogo się nie zastanie. Niemcy cenią sobie wolne weekendy i wcześnie je zaczynają.
A jaki jest ich stosunek do Polaków?
Taki jak do przedstawicieli wszystkich innych nacji. Nasze postrzeganie Niemców jest uwarunkowane historycznie, wydaje się nam, że oni patrzą na nas z góry. A oni po prostu są stanowczy i pewni siebie. Taki mają styl bycia. Sama nigdy nie spotkałam się z jakimkolwiek afrontem. Zresztą Polska pod względem biznesowym jest dla Niemców interesującym krajem, więc oni chętnie nawiązują kontakty z Polakami.
Jakiś dowcip o polskich złodziejach samochodów zdarzyło się pani usłyszeć?
Opowiadanie dowcipów jest w ogóle mile widziane?
Może nie podczas pierwszego spotkania, ale zdecydowanie tak. Niemcy są bardzo rozrywkowym narodem, z czego Polacy chyba nie zdają sobie sprawy. Mają poczucie humoru, a w okresie karnawału czy podczas Oktoberfestu zamykają biura i idą się bawić.
Jaki jest najbezpieczniejszy temat do okołobiznesowej rozmowy, która ma rozluźnić atmosferę?
Piłka nożna. Rzadko kiedy można spotkać Niemca, który nie wie, co się dzieje w Bundeslidze i nie jest fanem Borussii czy Bayernu.
Może do tego polityka?
Raczej się jej unika, Niemcy nie lubią mieszać
polityki z biznesem.
Jak można jeszcze popełnić faux pas?
Usiłując szybko przejść na ty. Niemcy tego nie lubią, nawet po dłuższym czasie wolą mówić do kogoś po nazwisku niż choćby „pani Asiu”. Ja z niektórymi partnerami w biurze po trzech latach współpracy nadal jestem po nazwisku. W Niemczech zachowuje się duży formalizm.
A panuje tytułomania?
O, zdecydowanie tak. Zwłaszcza w korespondencji nie wolno pominąć tego, że ktoś jest np. profesorem czy doktorem.
Spotkałam się niedawno z opinią, że angielscy prawnicy po studiach są dużo lepiej przygotowani do wykonywania zawodu niż polscy po aplikacji. Jak to wygląda u Niemców?
Niemcowi skończenie studiów prawniczych nie daje absolutnie nic, więc albo robi aplikację, albo ma poczucie, że zmarnował 5 lat. Z kolei do egzaminu zawodowego dającego uprawnienia zawodowe można podchodzić tylko dwa razy. Ktoś, kto go zdał, jest dobrze przygotowany merytorycznie, zwłaszcza że tam wszyscy uczą się na konkretnych przypadkach, a nie wkuwają
kodeksy. Niemcy często jednak moim zdaniem myślą schematami. Mają wpojony pewien system rozumowania, który potem stosują w praktyce.
Czyli są mało kreatywni.
Można tak powiedzieć. Polak dostaje problem i zaczyna kombinować, szukać nowych ścieżek, nieszablonowych pomysłów. Niemiec, nawet taki z 20-letnim doświadczeniem, w pierwszej kolejności zaproponuje rozwiązanie, którego nauczył się jeszcze na studiach czy na aplikacji.
Co z kolei zaskakuje Niemców współpracujących z Polakami?
Są zszokowani sposobem działania polskich urzędów, podejrzliwością, biurokracją. Nie mogą zrozumieć, dlaczego na wydanie przez sąd nakazu zapłaty czeka się rok, a idąc do notariusza, trzeba zabrać plik banknotów, bo nie ma możliwości wniesienia opłaty
przelewem.
W Niemczech też chyba panuje biurokracja.
Jest formalizm, ale wszystko inaczej działa. Można np. zadzwonić do urzędu skarbowego, by porozmawiać z urzędnikiem, wyjaśnić wątpliwości, poprosić o przedłużenie terminy. Można wysłać pismo do sądu faksem i nie trzeba o godz. 23 stać w kolejne na poczcie, by dostać stempel. Tam biurokracja ma bardziej przyjazne dla petenta oblicze.
W piątek ok. godz. 13, a już na pewno po godz. 15, w kancelarii nikogo się nie zastanie. Niemcy cenią sobie wolne weekendy i wcześnie je zaczynają