Mimo to postanowiłam po raz kolejny zanudzić Państwa tym tematem. Dotąd wydawało mi się bowiem, że resort w ten szczególny sposób traktuje tylko środowisko sędziowskie. Okazuje się jednak, że ministerstwo w ogóle nie jest zainteresowane tym, co inni sądzą o jego pomysłach.
Na pierwszej stronie Gazety Prawnej napisaliśmy dziś o kolejnej sejmowej wrzutce. Pozwoli ona ministrowi sprawiedliwości zbierać i wykorzystywać dane uczestników postępowań sądowych bez ich zgody i wiedzy. Pomysł nie został skonsultowany ani z generalnym inspektorem ochrony danych osobowych, ani z organizacjami pozarządowymi, którym bliski jest temat prywatności obywateli. Podmioty te dowiedziały się o zmianie od nas. To bulwersuje, a przynajmniej powinno. Zmiana może bowiem potencjalnie dotyczyć każdego z nas. Małe są szanse na to, że komuś uda się przez całe życie unikać kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Prędzej czy później przyjdzie nam stanąć przed sądem – w charakterze świadka, poszkodowanego czy spadkobiercy.
I żeby była jasność – nikt nie posądza ministra o to, że będzie w jakimś niecnym celu sięgał po dane uczestników postępowań sądowych. Chodzi raczej o sposób, w jaki władza wykonawcza traktuje obywateli. Że nie uważa za słuszne zapytać ich – za pośrednictwem powołanych do tego organów państwowych oraz organizacji pozarządowych – czy nie czują się odzierani z prywatności.
Obserwując ten proces legislacyjny, mam wrażenie, że resort po prostu już dawno doszedł do wniosku, iż demokracja to bardzo nieżyciowy ustrój. W ślad za Andrzejem Majewskim pragnę jednak przypomnieć władzy wykonawczej, iż podobne spostrzeżenia mógł mieć Ludwik XVI. Przed ścięciem.