Nadeszła pora refleksji. Nie jesteśmy już w takiej sytuacji, jak w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia. Warto zgłaszać Unii protokolarnie odstępstwa i zastrzeżenia, zwłaszcza gdy jest to niekorzystne dla naszej gospodarki - mówi prof. Wojciech Katner, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego Uniwersytetu Łódzkiego, sędzia Sądu Najwyższego.

Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk: Panie Profesorze, 50 lat obowiązywania jakiejś ustawy to w naszych warunkach szmat czasu. Czy skoro kodeks cywilny tyle przetrwał, to znaczy, że nadal spełnia wszystkie wymagania stawiane kompleksowo regulującemu prawo prywatne aktowi?

Wojciech Katner: Tak. Uważam, że jest to ciągle dobra ustawa, choć oczywiście co jakiś czas wymaga przeglądu i nawet obszernych, ale przemyślanych i starannie przygotowanych nowelizacji. Nie przypadkowych i od razu budzących wątpliwości. Poza tym Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego powinna więcej czynić (konferencje, zjazdy katedr) w celu pozyskania dla proponowanych przez siebie rozwiązań szerokie grono praktyków i środowiska akademickie. Składają się one dzisiaj nie z teoretyków zamkniętych w wieży z kości słoniowej, a z ludzi, którzy stosują prawo, sądzą lub prowadzą kancelarie adwokackie, radcowskie i notarialne. Potrafią więc ocenić wartość obowiązujących przepisów i potrzebę ich zmiany. Tak czy owak, obowiązujący kodeks cywilny, mimo upływu lat i zmian ustrojowych jest wciąż na tyle funkcjonalny, że nie ma pilnej potrzeby wprowadzania w życie nowego kodeksu. Powinniśmy być dumni z tego półwiecza oraz wdzięczni za przenikliwość i mądrość twórców kodeksu z 1964 r., w tym za to, że Polska jako jedyny kraj tej części Europy ma z tamtego czasu akt prawny rangi kodeksowej, służący całkiem dobrze przez cały czas obrotowi powszechnemu i gospodarczemu. Powinno się natomiast okresowo, starannie dokonywać koniecznych nowelizacji, skupiając się na całych instytucjach, a nie wyrwanych z systemu przepisach i cząstkowych zmianach, zaraz następnie poprawianych.

DN-J: Które nowelizacje uważa Pan za najważniejsze? Pytam dlatego, że korzystając z przedwojennego jeszcze prawa zobowiązań, na którym zbudowano zręby obecnego k.c., na pewno nie można było przewidzieć wszystkiego, co było konieczne do uregulowania zarówno w starym, jak i w nowym ustroju.

WK: Zależy, jak patrzeć na zmiany, które oczywiście musiały następować, jak to ma miejsce w każdym kraju, nawet stabilnym w swoim ustroju społeczno-gospodarczym, jak np. Francja mająca kodeks z 1804 r., zmieniany znacznie ponad dwieście razy. Jednak trzon rozwiązań pozostał i tak też jest w Polsce, w której k.c. nowelizowano już kilkadziesiąt razy. Co do istotnych zmian, to były one nieliczne przed 1990 r., że wymienię kontrowersyjne, a dzisiaj dość oczywiste, choć stale przysparzające problemów orzecznictwu, zwłaszcza odnośnie spadkobrania, uwłaszczenie gospodarstw rolnych w 1971 r. i przepisy o dziedziczeniu gruntów rolnych, także nowe prawo hipoteczne, „wyjęte” z ogólnej regulacji prawno- rzeczowej (jeszcze z 1946 r.), tymczasowo do odrębnej ustawy z 1982 r. i w niej już pozostawione, jak również np. zmiany dotyczące systemu ubezpieczeń i umowy ubezpieczenia. Transformacja ustrojowa lat 90. przyniosła obfite zmiany, wymienię tylko przykładowo zniesienie zasady jedności własności państwowej, przywrócenie zasady swobody umów, nowe przepisy o zawieraniu umów i formie czynności prawnych, wydłużenie terminu zasiedzenia własności nieruchomości, zmiany w prawie spadkowym, zmiany odnośnie świadczeń pieniężnych i odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez władzę publiczną, wprowadzenie klauzul niedozwolonych w umowach z konsumentami i samo pojęcie konsumenta, początkowo określone poprawnie, potem w 2003 r. popsute i wreszcie przywrócone do właściwego rozumienia ustawą z 2014 r. Istotne jest wspomnienie o określeniu tzw. niepełnej (ułomnej) osoby prawnej, o wprowadzeniu do k.c. przepisów o przekazie i papierach wartościowych, poszerzenia po 1990 r. umów handlowych (agencja, leasing), przeniesionych szczęśliwie, choć tylko częściowo z kodeksu handlowego do k.c. w 1964 r.

DN-J: A co byśmy powiedzieli o przyszłych losach użytkowania wieczystego, wokół którego niedawno rozgorzała gwałtowna dyskusja, a także o takich nowalijkach, jak prawo zabudowy?

WK: Użytkowanie wieczyste uważam za bardzo dobrą konstrukcję prawną i dobrze, że ją zachowano. Co się zaś tyczy nowych instytucji prawa rzeczowego, to uważam je w większości za korzystne dla obrotu i warte wprowadzenia. Tyle że powinny być dodawane do kodeksu, a nie zastępować pozytywnie zweryfikowanych dotychczasowych praw. Trzeba przy tym pilnować, żeby prawa te nie nakładały się wzajemnie na siebie. W takich przypadkach widać jak wielką sztuką jest skuteczne dokonywanie nowelizacji. I nie powinno tak być, jak obserwujemy dzisiaj nieraz, gdy „po cichu” wprowadza się na forum sejmu jakieś rozwiązania, o których młodzi najczęściej autorzy, a zwłaszcza ich doradcy słyszeli, np. na stypendiach zagranicznych i zafascynowani nimi bez należytej refleksji i zrozumienia różnic systemowych oraz kulturowych, forsują poprzez nowele k.c. albo innej ustawy z zakresu prawa cywilnego, o którym tutaj mówimy. Kłopot w takich razach polega i na tym, że owe nowinki nie zawsze zostały wystarczająco sprawdzone nawet w miejscu, z którego pochodzą. I to jest niestety jasny dowód na to, że nowoczesność nie postawiona na fundamencie dogłębnej analizy własnego systemu prawa i orzecznictwa nie jest wartością. A zmiany nie muszą polegać na burzeniu w szukaniu lepszego tam, gdzie regulacja jest wystarczająco dobra.

DN-J: Czy jest coś, co powinno być uregulowane w kodeksie, choć nie jest?

WK: Sporo, ale tu bardziej chodzi o cały system prawa prywatnego, nie tylko sam k.c. Na przykład w orzecznictwie odczuwa się od lat dotkliwy brak ustawy reprywatyzacyjnej i choć powinna ona stanowić odrębny od k.c. akt prawny, to ma zakotwiczenie w konstytucyjnie i kodeksowo gwarantowanym prawie własności i uprawnieniach ochronnych właściciela. Nie można jednak wymagać od sądów, by zastępowały ustawodawcę w przywracaniu sprawiedliwości dziejowej, gdyż prowadzi to do rozbieżnych rozstrzygnięć i żerowaniu przez osoby pozbawione skrupułów na brakach legislacyjnych oraz wykorzystywaniu przepisów ogólnych przewidzianych dla zupełnie innych sytuacji, np. poprzez opisywane w mediach masowe nawet nabywanie „za grosze” wierzytelności od z reguły starszych osób, skrzywdzonych aktami nacjonalizacyjnymi i im podobnymi. Jak państwo prawne może tolerować proceder bogacenia się spryciarzy poprzez dozwolenie na skupowanie roszczeń reprywatyzacyjnych, gdy widać dziejącą się swoistą grabież pod przykrywką obowiązującego prawa, ze względu na zaniechanie legislacyjne w sferze prawa cywilnego. Inny przykład dostarcza niedostateczne, choć tym razem całkiem nowe, bo z 2008 r., uregulowanie w k.c. służebności przesyłu. Efekt jest taki, że na drodze procesów sądowych właściciele gruntów, nad lub pod którymi przebiegają linie energetyczne, gazowe, ciepłownicze itp. usiłują uzyskać często pokaźne wynagrodzenie (odszkodowanie), choć przez dziesiątki lat nic im te linie nie przeszkadzały, a nawet z nich sami korzystają, a z kolei przedsiębiorcy przesyłowi starają się dowieść, że grunty zajęte przez należące do nich urządzenia przesyłowe zasiedzieli, przez co unikną wszelkiego płacenia. Zabrakło zatem w k.c. przepisów przejściowych, regulujących roszczenia zainteresowanych podmiotów w związku z wprowadzeniem służebności przesyłu i stale się o tym mówi i pisze. Nie można zgodzić się z oczekiwaniem, że orzecznictwo sądowe poprawi ustawę. Sądy w naszym systemie prawa mają je stosować, a nie zastępować parlament.
Skoro mówimy natomiast o potrzebie doregulowania niektórych instytucji prawa cywilnego, to dotyczy to zwłaszcza obrotu gospodarczego, w tym np. zawarcia w k.c. zrębów sprzedaży handlowej, dokonywanej między przedsiębiorcami i przez przedsiębiorcę z innymi kontrahentami z punktu widzenia jego obowiązków, nałożonych dzisiaj licznie przez przepisy Unii Europejskiej. To istotny przykład nowelizacji k.c. koniecznej po zmianie ustroju. W poprzednim nie było potrzeby umieszczania w kodeksie takich przepisów, wzorem kodeksu handlowego, ponieważ w dominującym obrocie uspołecznionym używano stworzonych dla niego ogólnych warunków umów sprzedaży. Teraz brakuje kompleksowej regulacji krajowej, rozwiniętej i tak poza k.c. w pokaźnych ustawach szczególnych.

DN-J: Jest Pan wobec tego zwolennikiem jedności prawa cywilnego w każdym calu, również rozumianej potocznie, czyli wszystko w jednym kodeksie. Nie tylko jedności polegającej na tym, że regulacje obrotu profesjonalnego (stosunków między przedsiębiorcami) nie stanowią oddzielnej gałęzi prawa, tak jak to rozumie doktryna?

WK: Oczywiście, doktryna i orzecznictwo są co do tego zbieżne i również w okresie tzw. socjalistycznym uznawało się w Polsce tę zasadę, przez co nie był nam potrzebny odrębny kodeks gospodarczy, gdyż stosunki między ówczesnymi przedsiębiorstwami, np. państwowymi lub spółdzielniami, z wyjątkami zawartymi w przepisach szczególnych, w tym rangi nieustawowej, opierały się na zasadach kodeksu cywilnego. Jednak w tym samym stopniu jestem przywiązany do idei porządkowania prawa. Przykład? Uważam, że spośród podmiotów występujących w obrocie stowarzyszenia oraz fundacje, będące na gruncie k.c. osobami prawnymi, powinny móc nadal prowadzić działalność gospodarczą, ale nie stanowić sobą przedsiębiorców, nawet w takim zakresie jak obecnie. Żeby zatem uniknąć dzisiejszego chaosu byłoby mądrzej, gdyby w celu prowadzenia przedsiębiorczości musiały tworzyć wyodrębnione prawnie podmioty, których byłyby właścicielami, zwłaszcza spółki kapitałowe. Podobnie jak dzisiaj muszą to czynić, poza wyjątkami samorządowe osoby prawne. Gdyby bowiem taka spółka zajmowała się funkcjonowaniem swego przedsiębiorstwa, nie byłoby ani potrzeby podwójnego rejestrowania, ani prób kwestionowania działalności określanej mianem not for profit.

DN-J: A co w takim razie ze spółką cywilną? Czy uważa Pan, że powinna być tak jak w tej chwili tylko umową, czy może należałoby nadać jej podmiotowość prawną, skoro została już okaleczona jej idea przez zlikwidowanie konieczności przekształcenia w spółkę handlową po rozwinięciu działalności większych rozmiarów?

WK: Skoro kodeks tworzy tę spółkę jako umowę i ma to za sobą wielowiekową tradycję, to niech tak zostanie. Wydaje się po doświadczeniach minionych lat, że powinna ona być dopuszczalna wyłącznie do działalności okazjonalnej, np. do jednorazowego wydarzenia oraz niewielkiej, rodzinnej, prowadzonej przez małżonków i nic więcej. Czyli takiej, w której ona sama nie może tworzyć atrybutów przedsiębiorcy, chociażby poprzez wspólników. Dzisiaj jest w tym widoczna sztuczność, że to nie spółka, lecz jej wspólnicy są przedsiębiorcami. Nie mogłaby więc, co do zasady, prowadzić stałej działalności gospodarczej nawet w dzisiejszym rozumieniu. Krótko mówiąc, jeśli dwie lub więcej osób chce prowadzić działalność gospodarczą jako przedsiębiorca, to do tego służą zwłaszcza spółki handlowe, niech więc utworzą najprostszą z nich - spółkę jawną. Nadanie samodzielności prawnej spółce cywilnej, o czym czasem się mówi, stworzyłoby dla takiej spółki nieuzasadnioną alternatywę, jako też spółki osobowej, tyle że mającej regulację w kodeksie cywilnym. Należy to wreszcie solidnie przedyskutować i zakończyć obecny stan swoistej tymczasowości.

DN-J: Czy chodzi o to, że samo prawo spowodowałoby nakładanie się instytucji spółki cywilnej i handlowych spółek osobowych?

WK: W znacznym stopniu tak. Byłoby to jednak groźne z kilku powodów. Kiedy bowiem takie same prawa i obowiązki można uzyskać zawierając różne umowy, siłą rzeczy zaczyna się spekulowanie, co bardziej się opłaca. Pojawia się to, co nigdy nie powinno mieć miejsca, a mianowicie, o wyborze formy prawnej działalności zaczynają decydować bieżące obciążenia podatkowe.

DN-J: W tej chwili podatki stanowią lwią część argumentów przy wchodzeniu na rynek.

WK: Ale tak nie może być. Niedopuszczalne jest, by rozwiązania fiskalne, z reguły chwilowe, decydowały o funkcjonowaniu w obrocie instytucji prawa cywilnego. I jeśli mówi się o porządkowaniu prawa, to należy to czynić. Dotyczy to również niektórych praw związanych z częścią ogólną kodeksu cywilnego. Zdecydowanie wymaga przecież poprawienia pojęcie przedsiębiorcy, skoro już się w nim w 2003 r. znalazło i jego ujednolicenie w ramach całego systemu prawa. Obecnie jest ponad 20 określeń przedsiębiorcy w różnych ustawach. Jak może to zrozumieć obywatel, obracający się w biznesie, skoro w środowisku prawniczym jest to powszechnie nieakceptowane.

DN-J: A co zrobiono dobrze?

WK: Na przykład to, że od Bożego Narodzenia 2014 r. obowiązuje w k.c. w miarę poprawne nareszcie określenie konsumenta. I to, że przywrócono tą samą, nową ustawą o prawach konsumenta, wspólną dla całego obrotu rękojmię za wady i gwarancję przy sprzedaży. Bo przecież - paradoksalnie – od 2002 r. konsument był gorzej chroniony na gruncie przepisów szczególnych, niż przedsiębiorca według tradycyjnych reguł k.c. z 1964 r. Co więcej, trudno się dziwić, że ludzie mylili korzystanie z niezgodności z umową według tzw. ustawy konsumenckiej z rękojmią i gwarancją znaną im z k.c.
Wśród udanych zmian w kodeksie należy uznać wprowadzenie przepisu o tzw. niepełnych (ułomnych) osobach prawnych, ale pamiętając, że ich zdolność prawna nie jest tożsama z osobami prawnymi, tylko obejmuje zakres przewidziany w ustawie ustrojowej, przyznającej jednostce organizacyjnej taki status. Szczególnie wiele jest obecnie w orzecznictwie sporów o zakres zdolności prawnej wspólnot mieszkaniowych, ze względu na niedostateczną regulację tej kwestii w ustawie o własności lokali, a wydaje się, że powinno to zostać ulokowane w kodeksie. Ważny jest także, wprowadzony do k.c. na początku zmian ustrojowych przepis stanowiący o należytej staranności dłużnika, prowadzącego działalność gospodarczą. Tymczasem teraz słyszę, że to jest niepotrzebne, a przecież staranność zawodowa (profesjonalna) wyznacza pułap wymagań zarówno przy wykonywaniu umowy, jak i potem, w razie rozstrzygania o odpowiedzialności cywilnej za niewykonanie lub nienależyte wykonanie kontraktu.

DN-J: Czy jednak nie należałoby w kodeksie właśnie dopowiedzieć, że przedsiębiorca, szczególnie będący osobą fizyczną, mikro lub mały, powinien odpowiadać inaczej w zakresie swojej działalności, czyli powiedzmy produkcji gwoździ, a inaczej w stosunkach z bankami czy biurami maklerskimi?

WK: Nie upierałbym się, że wymaga to kodeksowego doregulowania, skoro kwestie te zostały dość dobrze wyjaśnione w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Wyraźnie z dorobku judykatury wynika, że przedsiębiorca powinien być uważany za profesjonalistę głównie we własnej dziedzinie. Nie mówię oczywiście o większych przedsiębiorcach, w tym takich osobach prawnych jak spółki giełdowe. Chodzi mi o to, że przedsiębiorca, który jest osobą fizyczną i działa w produkcji albo transporcie, niewiele różni się na rynku, np. usług finansowych od konsumenta. Dotyczy to oczywiście i sprzedaży instrumentów finansowych, i innych usług albo bankowych, albo ubezpieczeniowych. Dlatego wydaje się, że taki przedsiębiorca powinien mieć na tym polu prawa zbliżone do konsumentów. Niemniej, za nieudaną uważam propozycję sprzed pięciu lat wprowadzenia do nowego k.c. pojęcia drobnego przedsiębiorcy. Intencja była słuszna, tyle że prawo europejskie zna mikroprzedsiebiorcę, małego, średniego i dużego, nie zna przedsiębiorcy drobnego, po co więc tworzyć zamieszanie?

DN-J: Czy w takim razie prawo Unii nas ogranicza?

WK: Nic podobnego. W tym wypadku, podobnie jak w wielu innych sytuacjach, wymaga tylko od państw członkowskich uregulowania minimum uprawnień, np. konsumenckich. I wiele spośród nich rozszerzyło uprawnienia konsumenckie nawet na małe osoby prawne. Sam nie tylko zrobiłbym to samo, lecz zająłbym się z kolei rozszerzeniem katalogu niedozwolonych klauzul umownych na obrót profesjonalny, w którym jest wiele nieuczciwych postanowień w umowach wymuszanych na kontrahentach przez podmioty silniejsze ekonomicznie, np. poprzez wzorce umowne. A skoro zasadą w obrocie jest dbanie o prawa mikro- i małych przedsiębiorców, to ją realizujmy.

DN-J: Mówi Pan, że prawo Unii nie stanowi hamulca dla dobrej legislacji, ale kiedy od dziesięciu lat z okładem pojawia się jakiś gniot nowelizacyjny, zawsze czytamy w uzasadnieniu, że wziął się z licznych dyrektyw.

WK: Nie ganiłbym wielu decyzji z czasów naszej akcesji. Wtedy wymagano od nas wielu decyzji wątpliwych tylko dlatego, że członkowie Komisji Europejskiej często dość pobieżnie znali nasz system prawny i wkładali do ogólnego worka państw postsocjalistycznych, uważając więc, że z tego względu musi on zostać gruntownie zreformowany w każdej dziedzinie. Tak było ze wspomnianymi roszczeniami konsumenckimi w umowie sprzedaży, ale nie stanowiło to reguły, choć nie korzystaliśmy wówczas z możliwości zgłaszania dopuszczalnych odstępstw od prawa UE, w obawie o odwleczenie naszego członkostwa.

DN-J: A teraz? Czy coś się zmieniło?

WK: Mam nadzieję, że nasi legislatorzy obserwują, jak to się odbywa w innych państwach UE. Stąd powinno się ostrożniej aprobować propozycje poszczególnych rozwiązań, tak aby zgłaszać protokolarnie odstępstwa i zastrzeżenia wtedy, gdy to jest niekorzystne zwłaszcza dla naszej gospodarki, stopnia jej rozwoju itp.

DN-J: Czy to się zaczęło dziać w dziedzinie prawa cywilnego?

WK: Tego wprost nie mogę powiedzieć, bo od wielu lat już nie uczestniczę bezpośrednio w procesie legislacyjnym ani w kraju, ani w strukturach unijnych. Uważam jednak, że nadeszła pora refleksji i stwierdzenia, że nie jesteśmy już w takiej sytuacji jak w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia, kiedy musieliśmy bez względu na własny interes dostosowywać się do wielu wątpliwych oczekiwań wspólnotowych urzędników. Poza tym zmienia się również prawo Unii. I jeśli nadążamy za pozytywnymi korektami, to jest to bardzo dobre. Byłbym jednak bardzo ostrożny w poszerzaniu zakresu prawa UE w odniesieniu do stosunków prywatnoprawnych, w tym prawa cywilnego nie odnoszącego się wprost do obrotu gospodarczego, a także poszerzania w tej sferze kognicji trybunałów europejskich wobec suwerenności państwowej własnego wymiaru sprawiedliwości. To też wymaga czujności i aktywności strony polskiej podczas przyjmowania kolejnych rozwiązań prawnych w Radzie i Parlamencie Europejskim. Ale to już temat na odrębną rozmowę.

DN-J: W obrocie gospodarczym coraz częściej stosowane są umowy nieuregulowane w kodeksie, takie jak franchising. Czy warto je włączyć do k.c., tak jak zrobiono to 14 lat temu z leasingiem?

WK: Opowiadam się za wnikliwą dyskusją nad wprowadzeniem do k.c. tzw. umów na –ing, czyli mających z reguły źródło w rozwiązaniach amerykańskich. Poza wskazaną umową dotyczy to też factoringu, sponsoringu, umów opcyjnych, ale i zweryfikowania przy okazji niektórych umów nazwanych w k.c., a trochę napsutych przy okazji zmian, np. umowy o roboty budowlane. Niektóre warto z ustaw szczególnych „zakotwiczyć” chociaż pojęciowo w k.c., w tym także umów zaliczanych do nazwanych, a zawartych dzisiaj np. w prawie bankowym, jak umowa kredytu bankowego, gwarancji bankowej, skoro w k.c. jest rachunek bankowy i przekaz. Tak jak jest w nim słusznie umowa ubezpieczenia, a dopiero jej szczegóły rozwijają odrębne ustawy.

DN-J: Czy wrażenie, że klauzule generalne, czyli przepisy odnoszące się do norm pozaprawnych, m.in. moralnych, przeżywają renesans, wydaje się Panu uzasadnione?

WK: Owszem. Coraz częściej zaczyna być stosowany przez sądy przepis kodeksu odnoszący się do zasad słuszności (art. 5), mówiący, że nie można czynić ze swego prawa użytku, który byłby sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. I że takie działanie lub zaniechanie nie korzysta z ochrony. To, że jest to dziś łatwiejsze do zaakceptowania niż jeszcze kilka lat temu, nie bierze się z niedostosowania kodeksu do życia. Wynika stąd, że żadna ustawa nie może przewidzieć wszystkich przejawów pomysłowości uczestników rynku korzystających np. ze swobody umów i swoich praw podmiotowych. Poza tym jeszcze niedawno panowało przekonanie, również wśród legislatorów, że skoro należy chronić słabszego, to znaczy – wierzyciela. Tymczasem życie pokazuje, że nie zawsze jest on słabszą stroną kontraktu. I tu dobra wiara lub zasady uczciwego obrotu, nadal nazywane w k.c. zasadami współżycia społecznego, stanowią dla sądów konieczny wentyl bezpieczeństwa, jak widać z praktyki wyjątkowo i bardzo rozumnie wykorzystywany. Dlatego rażą mnie pomysły wyrzucenia z k.c. niektórych klauzul generalnych, np. społeczno-gospodarczego prawa z granic prawa własności w obecnym art. 140 k.c., albo kryterium natury stosunku prawnego z granic wyznaczających swobodę umów. A opowieści o ideologicznym pochodzeniu, niektórych zwłaszcza z przytoczonych pojęć włożyłbym między bajki.

DN-J: A może jedna ideologia próbuje usadowić się w kodeksie na miejscu poprzedniej?

WK: Gdyby tak miało być, to przypomniałbym, że geneza dzisiejszego prawa prywatnego liczy sobie więcej niż dwa tysiące lat. Nie psułbym więc tego, co jest dobre w myśl powiedzenia mojego nieżyjącego już mistrza prof. Adama Szpunara, który zwykł powtarzać, że nowe rozwiązanie może być nawet lepsze od obecnego dobrego, tylko po co je zmieniać, skoro to dobre jest pożyteczne i sprawdzone. Poza tym proszę pamiętać, mimo iż orzecznictwo nie zastępuje u nas prawa, to jednak je tłumaczy w sposób korzystny dla jego rozwoju, a to wymaga długiego czasu. Dlatego uszanowałbym ogromny dorobek polskiej judykatury, a także doktryny na gruncie obowiązywania już przez pół wieku kodeksu cywilnego, a wcześniej kodeksu zobowiązań. Instytucje w k.c. wymagają przeglądu, poprawiania i uzupełniania w ramach stałej pracy Komisji Kodyfikacyjnej. Nie powinno się tego wiązać z żadnym ideologicznym uzasadnieniem, co zresztą powinno dotyczyć wszystkich potencjalnych nowelizacji ciągle dobrego – mimo upływu lat – kodeksu.

Rozmawiała Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk