Czy aplikanci, wysyłając e-maile z propozycjami wzięcia substytucji, ryzykują postępowaniem dyscyplinarnym? Część palestry uważa, że tak
Koszty aplikacji / Dziennik Gazeta Prawna
Rafał Dębowski adwokat, sekretarz Naczelnej Rady Adwokackiej / Media
„Dzień dobry, jestem aplikantem adwokackim i chętnie podejmę się zastępstwa. Wynagrodzenie przedstawia się następująco: sądy rejonowe 100 zł, sądy okręgowe 150 zł, sąd apelacyjny 200 zł”. Takie oferty substytucji coraz częściej lądują w adwokackich skrzynkach. Wśród przedstawicieli palestry budzą mieszane uczucia.

Szukanie zarobku

– Kiedy byłem aplikantem, zlecenia zastępstw od adwokatów dostawałem w bufecie sądowym, z czasem – po wyrobieniu sobie opinii – telefonicznie. Tylko wtedy nie było tylu aplikantów i nie musiałem oferować nikomu swojej pomocy, bo wystarczyło, że byłem gotowy odpowiedzieć na ofertę ze strony adwokatów. Dzisiaj jest inaczej. Aplikanci często nie pracują w kancelariach, a jeśli już, to nierzadko za mało w nich zarabiają – mówi Andrzej Michałowski, adwokat z kancelarii Michałowski Stefański. – E-mail z ofertą współpracy to współczesna, dostosowana do rzeczywistości internetu próba znalezienia nauki, doświadczenia i... pieniędzy – dodaje. Podkreśla, że jeżeli taka wiadomość utrzymana jest w konwencji koleżeńskiej informacji, nie powoduje wzburzenia.
W środowisku pojawiają się jednak również zgoła odmienne zdania.
„W takiej sytuacji powinno być wszczęte z urzędu postępowanie dyscyplinarne. Pomijam kwestie patrona, ale ta forma jest zaczerpnięta chyba z reklamówek, które zachęcają kierowców do skorzystania z określonych usług. Akceptowanie takiego stanu rzeczy prowadzi do dalszej erozji zawodu” – tak problem skomentował jeden z prawników na portalu społecznościowym.
Eksperci źródła opisywanego zjawiska upatrują w roku 2005, kiedy to – licząc na głosy młodych wyborców – przyjęto tzw. lex Gosiewski.
– Rzekomo miało ono służyć „otwarciu” zawodu adwokata i radcy prawnego. Jako adwokatura przestrzegaliśmy młodych ludzi, że z powodu płytkiego rynku usług prawniczych w Polsce jest to klasyczne obiecywanie gruszek na wierzbie. Niestety, zostaliśmy zakrzyczeni, że głosimy nieprawdę, broniąc swojego merkantylnego, wąsko pojętego interesu, zamiast dać szansę młodzieży – komentuje Krzysztof Komorowski, warszawski adwokat i były członek Naczelnej Rady Adwokackiej.
Jak mówi, choć skutek wyborczy został wtedy osiągnięty i zwielokrotnieniu uległa liczba aplikantów, a w ślad za tym adwokatów, to klientów w liczbie proporcjonalnej do tych zmian jednak nie przybyło. Młodzi mają więc problem z utrzymaniem i wybiciem się na rynku.
– Klienci nie biorą się znikąd. Trzeba na swoją renomę zapracować, a z tym jest problem – akcentuje mecenas Komorowski.

Przekroczenie zasad

I choć nie potępia w czambuł takiej metody szukania zarobku, to jednak uważa, że sprawa kwalifikuje się do postępowania dyscyplinarnego. Choćby z tego powodu, że e-mail aplikanta rozesłany został do nieokreślonego kręgu odbiorców bez zapytania ich o zgodę.
Podobnie uważa adwokat prof. Maciej Gutowski, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu.
– Nie jest to przesadnie elegancki sposób szukania zarobkowego zajęcia. Szczególni jeśli e-mail przesyłany jest do większej liczby adwokatów. Adwokaci i aplikanci muszą przestrzegać zakazu reklamy i zakazu pozyskiwania klientów w sposób sprzeczny z zasadami etyki. W tej kwestii adwokatura jest dość rygorystyczna – mówi mecenas Gutowski.
W jego ocenie zagrożenie ewentualnym postępowaniem dyscyplinarnym zależy od sytuacji.
– Jeśli e-mail jest skierowany do adwokata, z którym aplikant już kiedyś współpracował, i padają w nim propozycje stawek, to w takiej ofercie nie widzę nic zdrożnego. Jeśli natomiast oferta skierowana została do grupy osób, które życzenia jej otrzymania nie wyraziły, to może być to już delikt dyscyplinarny – zaznacza dziekan Gutowski.
Natomiast w ocenie mecenasa Michałowskiego zarzuty dyscyplinarne mogłyby się pojawić, gdyby aplikant przekroczył granicę smaku, natarczywości, zakazu składania niedozwolonych ofert albo przedstawiał takie oferty bez zgody patrona.
– Gdybym dowiedział się, że to aplikant pod moim patronatem rozsyła takie oferty – a ja o tym nawet nie wiedziałem, nie mówiąc o zgodzie – to przestałby być aplikantem w mojej kancelarii. Muszę mieć zaufanie do ludzi, z którymi pracuję i których uczę – puentuje mecenas Andrzej Michałowski.

To papierek lakmusowy zmian modelu aplikacji

Przesyłanie przez aplikantów drogą e-mailową ofert podjęcia się zastępstwa procesowego w ramach substytucji to papierek lakmusowy zmian modelu aplikacji. Zmian polegających na zmniejszeniu roli patronatu i przeniesieniu ciężaru aplikacji na zajęcia szkoleniowe organizowane przez okręgowe rady adwokackie. Taki model aplikacji jest naturalnym skutkiem ogromnego zainteresowania zawodem i braku dostatecznej liczby patronów mogących zatrudnić aplikantów na komercyjnych zasadach. Choć nie znam osobiście autorów anonsów e-mailowych, to mam przeczucie, iż zawodowo zostali pozostawieni sami sobie. Szukają więc pracy, a chęć uzyskania dodatkowego zarobku motywuje ich do działań, które z punktu widzenia zasad etyki adwokackiej mogą być oceniane nagannie. Ja nie traktuję takich ofert poważnie; wręcz bałbym się korzystać z pomocy nieznanej mi osoby, która nie wie, że aplikant musi uzyskać zgodę patrona na przyjęcie substytucji od innego adwokata.