- Jeśli opiekunami w Centralnym Azylu dla Zwierząt mają być osoby inne niż doświadczeni zoologowie i lekarze weterynarii, to szkoda się w budowę takiego ośrodka bawić - mówi Dr Ewa Zgrabczyńska, dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu.

W ostatnim czasie pojawił się projekt ustawy regulującej powstanie Centralnego Azylu dla Zwierząt. Jak ocenia Pani wizję autorów na temat tego, jak miałby on wyglądać?

Potrzeba utworzenia azylu zarówno dla zwierząt egzotycznych, pochodzących z konfiskat, niebezpiecznych jak i inwazyjnych jest oczywista. Jesteśmy wschodnią granicą Unii Europejskiej, więc choćby prób przemytu zwierząt jest całkiem sporo. Biorąc jednak pod uwagę treść projektu problem ten został potraktowany bardzo niepoważnie.

Skąd tak surowa ocena?

Ewidentnie widać, że autorzy projektu nie pokusili się o konsultacje ze specjalistami, którzy mają doświadczenie w prowadzeniu takich jednostek. Azyl nie może odbywać się w warunkach miejsca, które jest opisywane w uzasadnieniu jako piętrowy budynek z garażami, wymagający remontu.

Dlaczego?

Bo z zasady jest to wysokospecjalistyczne miejsce, które z jednej strony wymaga szczególnych zabezpieczeń, z drugiej – spełnienia norm dotyczących dobrostanu i biologii poszczególnych gatunków. Dokooptowanie czegoś na szybko do już istniejących budynków, które nie wiadomo czy posiadają nawet niezbędną infrastrukturę to droga donikąd.

Tym bardziej, że brak jest jakiejkolwiek informacji, jak duże będą wybiegi czy pomieszczenia kwarantannowe, jak ma być zagospodarowana ta deklarowana przestrzeń 90 ha, czy i jak będzie wyglądał podział terenu pomiędzy gatunkami.

Jak zatem powinno to wyglądać?

W mojej opinii azyle centralne czy też azyle mniejsze powinny być związane z ogrodami zoologicznymi (jeśli mówimy o zwierzętach egzotycznych - przemycanych czy konfiskowanych) lub fundacjami prozwierzęcymi czy też ośrodkami rehabilitacyjnymi prowadzonymi przez specjalistów (jeśli mówimy o gatunkach dziko żyjących – inwazyjnych bądź obcych).

Weźmy np. Hiszpanię – tam z sukcesem funkcjonuje 26 ośrodków azylowania. Nie są to jednak centralne, rządowe podmioty, lecz wyspecjalizowane w opiece nad konkretnym rodzajem zwierząt komórki (np. prowadzone przez organizacje czy ogrody zoologiczne), z którymi władze mają podpisane umowy. Podobnie jest w Holandii czy w Niemczech.

W czym mogłoby pomóc usytuowanie azylu w ramach np. zoo?

Żeby mówić o azylu trzeba mieć z jednej strony wyspecjalizowaną kadrę, która zapewni profesjonalną opiekę nad zwierzętami, z drugiej - zaplecze organizacyjno - bytowe dla zwierząt.

Nie sądzę, by udało się obecnie w Polsce znaleźć specjalistów z zakresu konfiskaty i utrzymania zwierząt egzotycznych poza ogrodami zoologicznymi czy organizacjami prozwierzęcymi. Jeśli zaś ma to być zbiór losowych osób, nawet jeśli będą to leśnicy czy myśliwi (nie uwłaczając ich wiedzy o rodzimej faunie i florze), to szkoda się w ten sposób bawić.

Do tego dochodzi zaproponowana przez autorów liczba pracowników, szacowana na ok. dwadzieścia osób. To zdecydowanie za mało. Proszę zwrócić uwagę, że opiekę nad zwierzętami niebezpiecznymi należy sprawować w asekuracji. Czyli do jednego tygrysa potrzeba codziennie przynajmniej 2 opiekunów. Z kolei jeśli mówimy o gatunkach inwazyjnych, to np. jedna rodzina szopów składa się z ok. 6 buszujących osobników. Załóżmy, że mamy w województwie kilkanaście takich rodzin, do tego jenota z innego województwa i kilka innych osobników pochodzących np. z kolizji drogowych. W jaki sposób te 20 osób plus dyrektor i jego zastępca mieliby się taką gromadą zwierząt zaopiekować?

Zastanawiające jest również, jak autorzy projektu przewidują zorganizowanie np. transportów zwierząt – przecież do jego przeprowadzenia potrzeba ludzi z doświadczeniem w tym zakresie. Tak samo ze znajdowaniem nowych miejsc dla azylowanych zwierząt – w głośnym przypadku tygrysów na granicy polsko-białoruskiej udało się nam to wyłącznie dzięki moim osobistym kontaktom z Adwokatami Zwierząt AAP (Animal Advocacy and Protection). Podobnie z żywieniem - tygrys je określony rodzaj mięsa. To nie jest tak, że nakarmimy go kurczakiem z dyskontu. My jako ogrody zoologiczne wiemy jak to wszystko zorganizować, bo przecież zajmujemy się tym na co dzień.

Nadzór nad azylem ma pełnić minister środowiska i klimatu. Może on zapewni właściwe wykonywanie zadań przez azyl…

Wątpię, jeśli wejdzie w życie układ w którym wszystkie kluczowe decyzje ma wydawać minister bez udziału specjalistów: zoologów i lekarzy weterynarii, czyli jedynych osób, które powinny wydawać decyzje dotyczące dobrostanu i ochrony zwierząt.

Czy coś jeszcze budzi Pani niepokój?

Fakt, że w tak ogólnym projekcie od razu pojawił się jednoznaczny zapis wprowadzający możliwość uśmiercania zwierząt przetrzymywanych w azylu. Oczywiście, ma to mieć miejsce w razie konieczności i z poszanowaniem obowiązujących regulacji. Jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że obowiązujące w Polsce przepisy z zakresu ochrony przyrody i zwierząt są niepełne. Stąd jeśli te decyzje będzie podejmował minister a nie zoologowie czy lekarze weterynarii jako osoby odpowiedzialne za dokonywanie weryfikacji takich okoliczności, to mamy kolejny dramat.

Zwróćmy uwagę, że tygrysy, które zatrzymano na granicy polsko – białoruskiej były w tragicznym stanie zdrowia. Niepojone, niekarmione, z problemami zdrowotnymi, trzymane w małych klatkach. Na tym tle pojawia się pytanie – czy w analogicznej sytuacji takie zwierzęta byłyby ratowane czy po prostu uśmiercane i przez kogo?

Przez osoby posiadające pozwolenie na broń...

Odstrzał zwierząt to oczywisty absurd stojący w opozycji do dbania o dobrostan zwierząt. Nie rozumiem, dlaczego w warunkach azylowych, gdy zwierzę przebywa w dostępnej przestrzeni miałoby ono być zastrzelone? Najbardziej humanitarnym i jedynym właściwym rozwiązaniem w takim przypadku jest eutanazja poprzez uśpienie. I to przeprowadzone w sposób kontrolowany przez lekarza weterynarii.

Przy tej okazji zauważam jeszcze jeden problem. Przepis mówi, że strzelać ma osoba posiadająca uprawnienia do posiadania broni. Zakładam, że mowa o myśliwych, ewentualnie funkcjonariuszach służb mundurowych. Czyli taki myśliwy będzie strzelał np. do tygrysa czy słonia. Przy czym wyjaśnijmy sobie – nie każdy myśliwski sztucer czy policyjny glock jest w stanie uśmiercić tego typu zwierzęta. W takim razie co to ma być – krwawa jatka na terenie azylu, który w zamyśle ma ratować zwierzęta znajdujące się w złej kondycji albo zagrożone wyginięciem? Jest to dla mnie nie do pomyślenia. Nie wspominając, że w niektórych przypadkach może to być po prostu niebezpieczne. Krokodyl ma tzw. płytki kostne i tarczki - trafienie w nie kulą prawdopodobnie spowoduje rykoszet, który może nawet zabić strzelającego. Abstrahując w ogóle od faktu, że część przejmowanych przez służby zwierząt pochodzących z przemytu to np. pająki. Do nich też myśliwi mają strzelać?