W zeszłym roku policja karała za brak maseczek, nie mając dostatecznej podstawy prawnej, w efekcie sprawy często trafiały do sądów. Dziś wątpliwości prawnych już nie ma. Mandatów przybywa.

Tylko od sierpnia tego roku, czyli przez około cztery miesiące, policja nałożyła ponad 116,5 tys. mandatów. I niemal 316 tys. razy pouczyła Polaków o konieczności zasłaniania ust i nosa. Rok temu, na zlecenie DGP, policja zrobiła zestawienie z pierwszych pięciu miesięcy obowiązywania obostrzeń, czyli od połowy kwietnia. Wynikało z niego, że w tym czasie nałożono tylko 17 tys. mandatów i pouczono 120 tys. osób. Radykalnie mniej niż teraz.

– To efekt wzmożonych kontroli, jakie prowadzimy – tłumaczy Michał Gaweł z Komendy Głównej Policji i dodaje, że będzie ich jeszcze więcej, bo czwarta fala się nasila. Do tego zaczyna się najgorętszy okres handlowy w roku, czyli czas świątecznych zakupów. To oznacza więcej kontroli w galeriach, ale i komunikacji miejskiej. Tych ostatnich od sierpnia było już 282,5 tys.

Działania te mają związek z ubiegłotygodniowym wystąpieniem Adama Niedzielskiego. Minister zdrowia potwierdził, że rząd nie stawia na nowe restrykcje, lecz na egzekucję dotychczasowych. Jak usłyszeliśmy w KGP, od początku pandemii na każdej odprawie funkcjonariuszom przypomina się, by reagowali na brak maseczek.

Robert Suwaj, adwokat w kancelarii Suwaj Zachariasz, twierdzi, że większa liczba mandatów to efekt większej aktywności policji, ale także tego, że nienoszenie maseczek jest od zeszłego roku standardem. Wtedy powszechna stała się świadomość, że od mandatu można skutecznie odwołać się do sądu ze względu na brak wystarczającej podstawy prawnej. – Tymczasem dziś sytuacja jest inna, a prawo jasne – ocenia. I choć Ministerstwo Sprawiedliwości mówi DGP, że nie ma szczegółowych danych dotyczących takich postępowań przed sądami rejonowymi, to jednak sami sędziowie mówią wprost: obecnie zdarzają się sporadycznie.

Obowiązek zakrywania ust i nosa w miejscach publicznych został wydłużony do 30 listopada. – Obowiązujące rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii, mówi o nim wprost, wymieniając miejsca, w których obowiązuje – zaznacza dr Magdalena Zwolińska, partner w kancelarii NGL Wiater.

Mimo tego, jak mówią nasi rozmówcy, na każdym kroku można spotkać ludzi, którzy go nie respektują. Dr hab. Mikołaj Małecki, prezes Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego, zwraca uwagę na rozdźwięk między przepisami prawa a społecznym odczuciem.
– W zeszłym roku sprawa nakładania mandatów przez policję na obywateli, gdy nie nosili maseczek, była nowym zjawiskiem, nagłaśnianym medialnie. Do ludzkiej świadomości przebiło się to, co akcentowali prawnicy i co znajdowało potem swoje odzwierciedlenie w sporej części orzeczeń sądów, że brakuje dostatecznej podstawy prawnej do karania w ten sposób. Policja opierała się wówczas na art. 54 kodeksu wykroczeń („kto wykracza przeciwko wydanym z upoważnienia ustawy przepisom porządkowym o zachowaniu się w miejscach publicznych, podlega karze grzywny do 500 zł albo karze nagany”). Przez długi czas brak było jednak delegacji ustawowej do wydania powszechnego obowiązku zasłaniania ust i nosa. Od tamtej pory prawo uległo zmianie i doprecyzowaniu. (…) Podstawa prawna do nałożenia mandatu i jego utrzymania w sądzie istnieje – podkreśla prawnik.
Od 1 sierpnia tego roku do dziś mamy więc o prawie 100 tys. mandatów karnych więcej i ponad dwa razy więcej pouczeń niż w ciągu pierwszych 5 miesięcy obowiązywania przepisów o zakrywaniu nosa i ust w 2020 r. Do sądów zaś trafiło tylko 1300 wniosków o ukaranie więcej. – To, że sądy nie są dziś zalane sprawami o mandaty za brak maseczek, może wynikać z tego, że proporcjonalnie mniej wpływa do nich wniosków nie tylko o ukaranie, ale też o uchylenie nałożonego mandatu – mówi Piotr Sobota z Biura RPO. Zastrzega, że nie ma na ten temat kompleksowych danych. Opisuje natomiast, jak wygląda sytuacja z perspektywy RPO: Od wiosny mieliśmy serię kasacji wniesionych przez RPO do Sądu Najwyższego w sprawie nakładanych mandatów, w których SN uchylał wyroki. Chodziło jednak o wydarzenia, które miały miejsce w poprzednim stanie prawnym. I, co ważne, rzecznik nie kwestionował konieczności noszenia maseczek, tylko akcentował konieczność unormowania tego zgodnie z zasadami stanowienia prawa.
Policja z rozmowie z DGP zaznacza, że odmów przyjęcia mandatu jest mniej. To efekt tego, że wiele osób przekonało się już o tym, iż to nie jest sposób na odroczenie kary, a jedynie na dodatkowe wydatki.
Sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda z Sądu Rejonowego Warszawa-Wola mówi, że nie pamięta z ostatnich miesięcy sprawy dotyczącej mandatu za brak maseczki. Z jednym wyjątkiem. – Chodziło o mężczyznę, który wszedł do sądu okręgowego w Warszawie i mimo kilkukrotnego zwrócenia uwagi nie chciał zasłonić nosa i ust. To było więc ewidentne łamanie przepisów – mówi. Ona również ocenia, że obecnie sytuacja jest diametralnie inna. O ile bowiem początkowo obowiązek noszenia maseczek był nieprawidłowo zalegalizowany, o tyle dziś przepisy nie nastręczają sędziom trudności.
Sędzia Aleksandra Marek-Ossowska z Sądu Rejonowego w Toruniu przypomina z kolei, że w maju uchylono nakaz zakrywania nosa i ust na dworze. Mandaty za brak maseczek muszą więc dotyczyć sytuacji ze sklepów, galerii, komunikacji miejskiej. Ona też potwierdza, że nie ma tego typu spraw. – To by oznaczało, że obywatele przyłapani na gorącym uczynku rozumieją, że mandaty im się należą, przyjmują je. Bo prawnie sprawa jest czytelna i dla sędziów nie ma dylematu, który był jeszcze rok temu – ucina.
A skoro obywatele rozumieją, to zdaniem sędzi Kożuchowskiej-Warywody nie ma dziś sensu zaostrzanie przepisów. Co innego apelowanie do społecznej odpowiedzialności, która powinna być połączona z nieuchronnością kar za niestosowanie się.
Socjolog Tomasz Sobierajski zwraca uwagę na inny aspekt. – Nawet tak wyraźnie większa liczba mandatów czy pouczeń nie robi piorunującego wrażenia w skali całego kraju – ocenia. Jego zdaniem liczba mandatów może wydawać się nawet zbyt niska w zestawieniu ze społecznym odczuciem, że przestaliśmy stosować się do obowiązku zasłaniania nosa i ust. Wylicza powody: Po pierwsze pokutują przesądy, że maseczki wywołują grzybicę, niedotlenienie. Po drugie, nie przebija się szerzej do świadomości, że m.in. dzięki maseczkom udało się w poprzednim sezonie grypowym ograniczyć liczbę zachorowań. Po trzecie, jest w części nas przeświadczenie, że maseczka to kaganiec, ograniczenie wolności. Po czwarte, nie robi się dostatecznie dużo, by zahamować rosnące przyzwolenie na niestosowanie się do przepisów prawa. Dodaje, że to ostatnie jest szczególnie widoczne w porównaniu do innych krajów.