Międzynarodowy Dzień Mediacji obchodzony w październiku staje się powodem zainteresowania mediów tą formą rozwiązywania sporów. Jeśli mediacja to i oczywiście mediator. A kim jest ten ostatni?

Wiadomo przecież – prowadzi mediację. Ale pytanie jest poważniejsze, bowiem dotyczy kwalifikacji takich osób, a dokładniej mediatorów cywilnych, bo w przypadkach ludzi mediujących w sprawach karnych i rodzinnych odpowiednie wymogi zostały określone w ustawie.
Ustawodawca nieroztropnie chyba założył, że konflikty w sprawach cywilnych są mniej ważne i każdy może się nimi zajmować. W 2005 r. politycy przyjęli, że jest to świetna propozycja dla młodych prawników, którzy wtedy masowo opuszczali mury uczelni. Zdefiniowanie minimalnych kwalifikacji mediatora byłoby przecież nieomal regulacją tego zawodu, a zaczęła się właśnie wówczas moda na deregulację (która zresztą panuje do dziś).
Podejmowane obecnie przez środowiska próby doprowadzenia do ujednolicenia obowiązku posiadania kwalifikacji przez mediatorów rodzinnych, karnych i cywilnych zostały przez niektórych mediatorów potraktowane jako zamach na ich status quo. Politycy zachowują daleko idącą ostrożność. Regulacja czegokolwiek nie jest trendy. Sytuacja taka mści się m.in. brakiem autorytetu mediatorów.
Prowadzenie mediacji to przecież prosta rzecz, wystarczy zapoznać się z odpowiednią literaturą, no może ukończyć jakieś szkolenie, dalej pójdzie z górki. Mediatorami ,,po przeczytaniu książki” stają się szukający swojej drogi młodzi prawnicy, menedżerowie rozglądający się za dodatkowymi gratyfikacjami finansowymi, pracownicy nauki...
Kiedy po raz pierwszy spotkałem mojego późniejszego brytyjskiego nauczyciela mediacji, powiedział on coś niesłychanie ważnego: ,,Jeśli chcesz robić to dla pieniędzy, zapomnij o mediacji”. Bo wiedza nie wystarczy. Bo samo szkolenie też nie wystarczy, choć da narzędzia i nauczy zachowań. Mediator to zawód multidyscyplinarny i wymagający predyspozycji osobowościowych: inteligencji emocjonalnej, odporności psychicznej, perfekcji komunikacyjnej. Jest jeszcze coś. Tym czymś jest chęć pomocy innym w rozwiązywaniu ich problemów. Nie da się tego kupić na szkoleniach. I nie każdy to ma w sobie.
Jest jeszcze drugie coś: satysfakcja. Pojawia się, gdy widzisz podpisujących porozumienie ludzi, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej nie chcieli ze sobą rozmawiać. W blasku fleszy stoją oni – prezesi wielkich firm, którzy rozwiązali konflikt. Mediatorzy pozostają w cieniu, choć to dzięki nim błyskają flesze.
Sami znajdują się w centrum uwagi tylko z okazji obchodzenia Międzynarodowego Dnia Mediacji (w tym roku przypada on 16 października). W mediach zwyczajowo pojawiają się wówczas wypowiedzi urzędników o tym, „że liczba mediacji rośnie” i mediatorów, którym dziennikarze zdążą zadać kilka rutynowych pytań. Ale co mam odpowiedzieć dziennikarzowi proszącemu o podanie konkretnych przykładów mediacji? W końcu nic tak nie działa na wyobraźnię, jak przykłady. Racja. Chętnie bym to zrobił, tyle tylko, że strony konfliktu chcą o tym konflikcie szybko zapomnieć, a nie publicznie rozdrapywać rany. Zaś sam mediator związany zasadą poufności nie może często ujawnić nawet samego faktu mediacji, nie mówiąc już o rozmawianiu o szczegółach wydarzeń.
Nie mogę więc opowiedzieć o mediacji, w której pięć stron konfliktu, każda z innego kraju, zawarło po pół roku morderczych negocjacji ugodę wartą kilkanaście milinów euro. Nie opowiem też o szczegółach mediacji, która zakończyła pewien nietypowy spór trwający 14 lat. Nie powiem też nic na temat konfliktu, w którym to sami prawnicy uratowali mediację po tym, jak zarządy ogłosiły ,,koniec rozmów”.
Warto więc pamiętać o mediatorach przez cały rok - bo mediacja jest tak dobra jak człowiek, który ją prowadzi.