Konto na portalu dla mężów i żon szukających romansu jeszcze nie wystarcza, by sąd wydał wyrok z orzeczeniem o winie zarejestrowanego tam małżonka, ale może pokazać sądowi zamiar strony.

Portal randkowy Victoria Milan miał w ubiegłym roku wejście smoka debiutując na polskim rynku. Z billboardów padało pytanie: „W Twoim związku brak pazura?” i odpowiedź: „Spróbuj romansu!”, a obok umieszczone było zdjęcie jednego z braci Kaczyńskich i kota. Od tej pory portal robi furorę i przyciąga zmęczonych monotonią małżeńską Polaków – już kilkadziesiąt tysięcy. Wchodząc na stronę Victoria Milan nie ma żadnych wątpliwości, o co chodzi: „Tysiące żonatych, mężatek i w związku, szukających dyskretnego romansu. Portal Victoria Milan jest adresowany zwłaszcza do mężczyzn i kobiet, którzy są aktualnie w małżeństwie/związku, ale chcą poczuć adrenalinę i dreszczyk emocji i marzą o nawiązaniu dyskretnego romansu.”

Trudno jednak mówić o dyskrecji w internecie, gdzie każdy ruch pozostawia ślad. A ten może może się przydać w sądzie. Jako dowód, żądając od spragnionego przygody małżonka rozwodu z jego winy. Czy jednak samo już zarejestrowanie się na tym, czy podobnym portalu internetowym wystarcza, by iść do sądu i domagać się orzeczenia rozwodu z wyłącznej winy surfującego po necie małżonka?

- Samo zarejestrowanie się na takim portalu nie jest jeszcze równoznaczne ze zdradą – wskazuje adwokat Krzysztof Boszko. I rzuca przykład: nie każdy, kto się zapisuje do biblioteki czyta Encyklopedię Britannicę.

- Można fakt zalogowania się na takim portalu traktować w kategoriach towarzyskiego snobizmu, czy mody. Poza tym, osoba trzecia może zarejestrować kogoś nawet bez jego wiedzy. Jest więc sporo możliwości prowokacji na tym polu – zwraca uwagę. Opowiada, że prowadził sprawę, w której jeden z małżonków wchodził na strony pornograficzne i nie był to dowód dla sądu przesądzający o czymkolwiek. Podobnie znalezione w rzeczach małżonka wizytówki agencji towarzyskiej, nie będzie dla sądu wystarczającym dowodem zdrady.

- Obyczajowość się zmienia. I w niektórych środowiskach jest przyzwolenie na zdradę. A sąd nie orzeka w próżni obyczajowej – tłumaczy mec. Boszko.

Dodaje jednak, że gdyby miał klienta z dowodem zarejestrowania się na takim portalu, to wykorzystałby ten dowód w sądzie, ale nie odważyłby się postawić tezy, że takie zachowanie małżonka wystarcza, by sąd orzekł rozwód z jego wyłącznej winy. Zgodnie z art. 57 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, orzekając rozwód sąd orzeka także, czy i który z małżonków ponosi winę rozkładu pożycia. Trudno tu wytyczyć dokładną granicę, np. Sąd Najwyższy (wyrok z 25 sierpnia 2004 r., sygn. akt IV CK 609/03) uznał, że „zmiana religii przez jednego z małżonków może być - w konkretnych okolicznościach - uznana za zawinioną przyczynę rozkładu pożycia małżeńskiego”.

Wracając zaś do zdrady, jest jasne, że wierność w małżeństwie jest jednym z podstawowych obowiązków małżonków. A jej naruszeniem będzie „nie tylko zdrada polegająca na cudzołóstwie, ale także wszelkie zachowanie się małżonka wobec osoby trzeciej płci odmiennej, które może stwarzać pozory cudzołóstwa lub w inny sposób wykracza poza granice przyjętej normalnie obyczajowości i przyzwoitości” - orzekł Sąd Najwyższy w latach 50-tych (wyrok z 24 kwietnia 1951 r., sygn. akt C 735/50).

- Prawo musi dogonić rzeczywistość. Procedura cywilna pozwala na różne sposoby dowodzenia swoich racji. Mogą to być choćby print screen'y stron z takich portali. Samo zarejestrowania się jednak będzie traktowane w kategoriach dowodu poszlakowego. Sąd, by orzec rozwód z orzeczeniem wyłącznej winy jednej ze stron, będzie zatem potrzebował więcej dowodów, takich które wykluczą wszelkie wątpliwości – tłumaczy radca prawny Michał Paprocki.

Wskazuje, że w Polsce coraz częściej kancelarie prawne w takich sytuacjach na życzenie klienta korzystają z usług detektywa, który dokładnie sprawdza każdy ruch wykonany w internecie przez małżonka.

- Mieliśmy w kancelarii sprawę dotycząca burzliwego rozwodu, ale klientka nie zdecydowała się na sięgniecie po usługi detektywistyczne. Takie metody – mimo że coraz bardziej popularne – są jeszcze u nas postrzegane za agresywne, no i są kosztowne – mówi.

Ale w sądzie, w procesie rozwodowym wykorzystałby fakt zarejestrowania się przeciwnika swojego klienta na takim portalu.

- Pozwala to bowiem odczytać zamiar drugiej strony. Taki portal ma bowiem ściśle sprecyzowane przeznaczenie i ciężko byłoby się tłumaczyć małżonkowi korzystającemu z takich portali przed sądem, że dokonał rejestracji w tym miejscu jedynie z czystej ciekawości – stwierdza mec. Paprocki.