Drugiej fali obostrzeń nie przyjęliśmy ze zrozumieniem jak pierwszej i na potęgę obchodzimy pandemiczne prawo.
Drugiej fali obostrzeń nie przyjęliśmy ze zrozumieniem jak pierwszej i na potęgę obchodzimy pandemiczne prawo.
Kiedy w czerwcu wychodziliśmy z zamknięcia, w miejscach publicznych towarzyszyły nam liczne obostrzenia. Utrzymująca się dość długo na bardzo niskim poziomie liczba zakażeń sprawiła, że szybko przestaliśmy się przykładać do ich przestrzegania. Z kawiarni zniknęły płyty pleksi, które oddzielały znajomych popijających piwo przy jednym stoliku. W klubach, które pierwotnie miały otworzyć tylko ogródki, maseczki należało jedynie pokazać przy wejściu. Nikt nie wymagał ich noszenia w środku. – Wczesną wiosną pojawiło się nowe zagrożenie, którego nikt nie podważał. Potem nastąpiła habituacja, czyli proces zanikania reakcji na powtarzający się bodziec. Innymi słowy przyzwyczailiśmy się – tłumaczy Anna Cyklińska, psycholożka i inicjatorka projektu „Psychoedu”.
Choć odwołano festiwale i inne duże wydarzenia, wakacyjne weekendy Polacy spędzali, imprezując wśród ludzi. Na silent disco przed Pałacem Kultury i Nauki bawiły się 2 tys. osób, a w mniejszych miejscowościach lokalne dyskoteki przyciągały setki młodych. Gdy jesienią nastąpił drastyczny wzrost zakażeń, nie chcieliśmy oddać tego, co odzyskaliśmy. Nocne życie Warszawy przeniosło się z centrum do znanych nielicznym imprezowni. Choćby do sąsiadującej z wieloma ambasadami modernistycznej rezydencji w willowej dzielnicy, gdzie funkcjonuje tajny klub. W nim bawić się można do rana mimo obowiązujących zakazów.
– Kiedy cały czas musisz się kontrolować, w pewnym momencie ten mechanizm się wypala, umysł nie ma już na niego przestrzeni – wyjaśnia Anna Cyklińska.
Julia, której imię (podobnie jak pozostałych rozmówców) zostało zmienione na potrzeby tekstu, studiuje na Uniwersytecie Warszawskim. Na imprezę techno poszła, bo niedawno wyszła z COVID-19. Razem z nią byli znajomi – ci nie mieli choroby za sobą. Julia nie uważa jednak, aby taka impreza komuś zagrażała. Szczególnie że wielu i tak próbuje obchodzić nałożone jesienią obostrzenia. – Ludzi na imprezie było może trochę za dużo jak na tak małą przestrzeń, ale przecież wszyscy spotykają się prywatnie, chodzą do biur, potajemnie funkcjonują siłownie, więc wirus i tak jest przenoszony – mówi.
Za całym przedsięwzięciem miały stać osoby, które od lat działają w branży rozrywkowej. Miejsce wyglądało jak regularny klub. Nikt z towarzystwa nie słyszał jednak, żeby wcześniej odbywały się tam jakiekolwiek imprezy. Bawić można się było na kilku piętrach. Był bar z alkoholami. W środku nie dało się całkowicie uniknąć kontaktu fizycznego z innymi, ale nikt ze znajomych Julii nie został zakażony. Nie słyszeli także, żeby koronawirus dopadł kogoś spoza ich kręgu.
Takie wydarzenia organizowane są według określonego schematu. Wiedzą o nich tylko wtajemniczeni, zazwyczaj związani z konkretnym środowiskiem muzycznym. Informacjami o terminie, lokalizacji czy cenie wejściówki wymieniają się na grupach na Facebooku. Ci, którzy do nich należą, mogą co prawda przyprowadzić ze sobą znajomych, ale nie każdy dostanie się do środka. Jak w wielu przedpandemicznych klubach, na wejściu obowiązuje selekcja. – Ochrona sprawdzała, kto wchodzi. Wcześniej dostaliśmy także regulamin imprezy – opowiada Julia.
W czasie pandemii w całej Europie policja wielokrotnie już rozbijała spotkania towarzyskie, w których udział brało nawet po kilkaset osób. Wydarzenia odbywały się w zamkniętych klubach, wynajętych apartamentach, a nawet opuszczonych tunelach.
W podziemiach kamienicy w centrum funkcjonuje bar założony przez młodych ludzi, którzy do Warszawy przyjechali zza wschodniej granicy. – Dwie znajome z Ukrainy prowadziły pub. Po pierwszym lockdownie wróciły na chwilę, ale biznes szybko upadł – mówi Maciek, student. Mimo obowiązujących obostrzeń jedna z nich postanowiła wraz z kolegą stworzyć w mieście przestrzeń do zabawy. – Nie chodziło nam o to, żeby otworzyć bar akurat w trakcie pandemii, to czysty przypadek. W poprzednim lokalu czynsz był za wysoki, szukaliśmy od kilku miesięcy czegoś nowego – opowiada współzałożyciel imprezowni. Nową przestrzeń wynajęli od razu po jej obejrzeniu. Zrobili remont i już po tygodniu ruszyli. W październiku, tuż przed największym odnotowanym wzrostem zakażeń koronawirusem.
Właściciele nikogo nie zatrudniają, wszystko organizują sami. – My pracujemy na barze, a do współpracy zapraszamy znajomych didżejów – opowiada chłopak. – Zarabiamy tylko na prowadzeniu klubu, znalezienie innej pracy jest w tych czasach dość skomplikowane – dodaje.
Lokal, chociaż działa nielegalnie, otwarcie promuje się w mediach społecznościowych. Na obserwowanym przez niemal 1 tys. osób profilu na Instagramie nie znajdziemy adresu, ale obejrzymy obszerną fotorelację z odbywających się tam imprez. Niektórzy tańczą, inni się przytulają i popijają drinki. Wszyscy bez maseczek. Nie ukrywają swojej tożsamości, prywatne profile uczestników i organizatorów są oznaczone na zdjęciach. Założyciel podkreśla jednak, że na Instagramie publikują tylko fotografie znajomych. – Nie wrzucamy do sieci lokalizacji, więc trudno byłoby je wykorzystać przeciwko nam. Zwłaszcza że nikt nie udowodni, kiedy zdjęcia zostały zrobione – zaznacza.
Szczegóły organizacyjne publikowane są w uznawanej za jeden z najbezpieczniejszych szyfrowanych komunikatorów aplikacji Telegram, na specjalnie utworzonym czacie. Łącznie konwersację śledzi ponad 100 subskrybentów. Nietrudno zauważyć, że głównie obcokrajowców. Dyskusja prowadzona jest po rosyjsku, z rzadka pojawiają się wstawki po polsku czy angielsku. Komunikat anonsujący otwarcie baru został wysłany, kiedy cała Polska stała się czerwoną strefą. Właściciele poinformowali, że będą otwarci dla spragnionych imprez mieszkańców stolicy w piątki i soboty od 18. Teraz zdarza się, że działają także w tygodniu. W weekendy odbywają się duże imprezy, w pozostałe dni uczestnicy zapraszani są na „posiadówkę i rozmowy”.
Samo śledzenie czatu i wpisanie swojego nazwiska na wirtualną listę gości nie wystarczy, żeby zostać wpuszczonym do baru. Osoby pojawiające się tam po raz pierwszy mogą wejść tylko w towarzystwie kogoś, kto w lokalu już był i kogo właściciele znają. W ten sposób chronią się przed zbyt dużą popularnością, która mogłaby sprowadzić kłopoty.
Założyciele obawiają się, że cała inicjatywa wyjdzie na jaw. W aplikacji Telegram umieścili więc regulamin, który wskazuje, jak należy się zachowywać, żeby wszystko pozostało tajemnicą. – Na szczęście policja jak dotąd nie interweniowała i mamy nadzieję, że tak pozostanie, bo nie do końca wiemy, jak reagować i co w takiej sytuacji robić – mówią.
Wytyczne dla gości są bardzo szczegółowe. Jak palić, to dalej od baru, żeby „unikać tłumów przy wejściu i nie przyciągać uwagi policji czy osób niezaproszonych”. Obowiązuje płatność gotówką, a do środka można wchodzić wyłącznie parami, żeby na zewnątrz nie robiło się zbyt tłocznie. Regulamin mówi także o obowiązku noszenia maseczek i limicie osób, które mogą przebywać w środku.
Ostatni punkt jest wytłuszczony: „Nie dla rasizmu, seksizmu i homofobii”. Organizatorzy wielokrotnie odwoływali się w swoich komunikatach także do bieżących wydarzeń społecznych. I być może właśnie to w całej sprawie jest kluczowe. Młodzi ludzie potrzebują odskoczni i od pandemii, i od polityki. Nie chodzi im o to, żeby celowo łamać prawo czy robić na złość władzy. – Tak bardzo chcemy powrócić do normalności, że często nie widzimy zbiorowej potrzeby, jaka stoi za przestrzeganiem obostrzeń, tylko podchodzimy do tej kwestii bardziej egoistycznie – komentuje Anna Cyklińska.
– Ja nawet nie miałbym kogo zarazić. Mieszkam sam, zajęcia na uczelni są zdalne, uczestniczę w nich z łóżka. Dodatkowo pracuję w korporacji, ale to również robię, nie wychodząc spod koca. Właściwie taka impreza jest dla mnie jedyną szansą na kontakt z drugim człowiekiem – mówi Janek, student UW. – Na imprezę idę raz na tydzień lub dwa i potem przez kolejne dni nigdzie nie wychodzę, no bo gdzie niby miałbym iść? Można więc powiedzieć, że sam sobie narzucam kwarantannę. Podejrzewam, że w takiej sytuacji są pozostałe osoby, które spotykam w barze – dodaje.
Podobne lokale działają też w mniejszych miejscowościach, choć trudniej tam o anonimowość. Na przykład pub w 50-tysięcznym mieście powiatowym w centralnej Polsce.
– Jak rząd ogłosił w październiku ponowne zamknięcie lokali gastronomicznych, facet się zdenerwował. Zakleił okna czarną taśmą, a na Facebooku napisał, że lokal będzie dla klientów mimo wszystko otwarty – opowiada Kuba, mieszkaniec miasta. Wiosną miejsce było zamknięte. Teraz każdy może przyjść i się napić. – Wchodzisz tam normalnie, nie podpisujesz żadnych papierków – dodaje. Jedyne, co się zmieniło, to fakt, że za zamówienia płacić można wyłącznie gotówką.
Właściciel mówi mi przez telefon, że nie mógłby sobie pozwolić na przerwę w działalności. – Po pierwsze, te obostrzenia są niezgodne z prawem. Po drugie, nie mogę stracić płynności finansowej, bo to moje jedyne źródło dochodu – wylicza. Dzięki temu miejsce pracy zachowały trzy osoby, chociaż obroty są zdecydowanie mniejsze. – Zarabiamy może jedną trzecią tego, co wcześniej – podkreśla.
Kuba opowiada, że miejsce świeciło pustkami, kiedy przyszedł tam na samym początku tajnej działalności. Gości jednak szybko zaczęło przybywać, a wybierając się do pijalni w piątkowy wieczór, można się poczuć jak przed pandemią. Do baru ściągają tłumy, a czarną taśmę zastąpiły szczelne rolety. Większość to stali bywalcy. Właściciel musiał się jednak nagimnastykować, żeby formalnie profil działalności dostosowany był do nieustannie zmieniających się wymogów władz. Chociaż do pubu ludzie dalej przychodzą po to, żeby napić się piwa, oficjalnie przedstawia się to nieco inaczej. – Najpierw musieliśmy włączyć do naszej działalności organizację wydarzeń kulturalnych – mówi właściciel. W lokalu miały odbywać się dyskusje tematyczne. Motywem przewodnim jednej z nich było „przetrwanie w trudnych czasach”. Inne wydarzenie promowało hasło „Śpiewać każdy może, czyli karaoke”.
Kiedy 24 października lokale gastronomiczne zostały całkowicie zamknięte, na Facebooku umieszczona została informacja, że również bar zamyka swoje podwoje dla klientów. Właściciel uspokoił jednak zainteresowanych, powiadamiając, że jeszcze tego samego dnia otwarta zostanie wystawa „Wspomnienie PRL-u”, którą oglądać będzie można codziennie od godz. 16 do 24. W cenę biletu wliczone zostały przekąski i napoje. Szybko również i taki sposób na obejście przepisów okazał się niemożliwy. – Zaczęliśmy więc organizować szkolenia z wiedzy o alkoholach – opowiada właściciel.
Sytuacja ciągle się zmienia, ale on się nie poddaje. – Będziemy z ludźmi podpisywać umowy o dzieło, w ramach których odbywać się będą degustacje – tłumaczy.
– Ten pub znajduje się w samym centrum, przy rynku. Policja non stop się tam kręci, ale jak dotąd nigdy nie przekroczyła progu pijalni – twierdzi Kuba. Raz interweniowali, kiedy przed wejściem pijani ludzie wszczęli bójkę. Do środka jednak nie weszli. Przyjeżdżają tylko na wezwania. – Mamy sąsiada, który często robi donosy, dlatego pojawiają się regularnie, w każdy piątek i sobotę – tłumaczy właściciel. Mandatów nie przyjmuje, a umundurowanym wyjaśnia, że w lokalu odbywa się szkolenie. Na tym się kończy, bo policja nic więcej nie może zrobić.
– Opisane postępowanie policji wynika prawdopodobnie z zawiłości i niejasności przepisów covidowych – uważa Wojciech Rożdżeński, prawnik z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. – Trudno się dziwić oporowi przedsiębiorców, gdy przepisy są zmieniane z dnia na dzień, a oni sami pozostają bez wsparcia ze strony państwa – ocenia. Dodaje jednak, że nie usprawiedliwia to ich nieprzestrzegania, a za ich naruszenie przedsiębiorcom z branży gastronomicznej wciąż może grozić nawet do 30 tys. zł grzywny. – Niektórzy starają się, jak mogą, by ominąć zakazy wynikające z rozporządzenia, ale działania, które można uznać za pozorną czynność prawną, która ma na celu ukrycie innej czynności, są podstawą do nałożenia kary – dodaje prawnik.
Maria, mieszkanka jednego z większych polskich miast, uczestniczyła przed pandemią w warsztatach ceramicznych. Kurs odbywał się w lokalnym domu kultury. Kiedy jesienią zajęcia zostały zawieszone, prowadzący zaprosił uczestników do swojej pracowni. – Pan poinformował nas, że ma własną przestrzeń, do której możemy przychodzić. Płacę teraz składkę, dzięki której wynajmuję od niego miejsce do lepienia na godziny – opowiada dziewczyna. Zajęcia dalej odbywają się w grupach, w każdym pomieszczeniu przebywa jednocześnie około sześciu osób. Noszą maseczki. Zakażenia koronawirusem się nie boją. – Siedzimy daleko od siebie, ja pracuję tylko z jedną koleżanką. Łatwiej mogłabym to złapać w autobusie – dodaje.
Działalności zdecydowali się nie zamykać także właściciele części obiektów sportowych. Jesienią głośno było o protestach branży, ale rząd ugiął się tylko do pewnego stopnia. Na uprawianie sportu w miejscach publicznych pozwolono jedynie tym, którzy przygotowują się do zawodów. Okazało się wtedy, że zawodnikiem może zostać każdy chętny. Jak Marta, która regularnie uprawia sport, nawet w czasie pandemii. Opowiada, że w praktyce zmiany w funkcjonowaniu obiektów sportowych są niewielkie. – Jak pływałam, to obecny na hali instruktor wziął krzesło, usiadł nad torami i mnie obserwował. Wcześniej się z tym nie spotkałam – mówi. W niektórych miejscach wymaga się także zapisywania czasu, w jakim przepłynęło się basen. Jak to na treningu. Marta dodaje, że do momentu wejścia do szatni trzeba mieć na sobie maseczkę. Wiszą też informacje o konieczności zachowania odstępu, ale basen i tak świeci pustkami. Trenujących jest mniej niż dostępnych torów. Jeszcze mniej zmieniło się w funkcjonowaniu innych obiektów. Na ściance wspinaczkowej treningi niczym nie różnią się od tych sprzed pandemii. Wprowadzono jedynie obowiązek zakrywania ust i nosa podczas rozgrzewki, asekuracji i przemieszczania się. – Szczerze mówiąc, mało kto tych zasad przestrzega, personel nie zwraca na to uwagi – zaznacza.
Do obchodzenia obostrzeń przyzwyczailiśmy się do tego stopnia, że nawet zakaz organizacji imprez sylwestrowych nie jest już dla nikogo przeszkodą. Wydarzenia promowane są hasłem „sylwester w podróży służbowej”. Nie zapowiada się, żeby ludzie bawili się skromniej. W ofertach znalezionych w internecie są wielkie przyjęcia, muzyka na żywo, bary z alkoholem bez limitu.
Reklama
Reklama