Jeszcze kilka lat temu szafy Ministerstwa Sprawiedliwości były wypełnione aktami spraw i nikt wówczas nie podnosił z tego powodu larum - mówi Waldemar Szmidt, sędzia delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości, dyrektor departamentu sądów, organizacji i analiz wymiaru sprawiedliwości w MS.
Jeszcze kilka lat temu szafy Ministerstwa Sprawiedliwości były wypełnione aktami spraw i nikt wówczas nie podnosił z tego powodu larum - mówi Waldemar Szmidt, sędzia delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości, dyrektor departamentu sądów, organizacji i analiz wymiaru sprawiedliwości w MS.
Ewa Szadkowska: Panie sędzio czy panie dyrektorze – jak mam się do pana zwracać?
Waldemar Szmidt, sędzia delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości, dyrektor departamentu sądów, organizacji i analiz wymiaru sprawiedliwości w MS: Panie dyrektorze.
ES: Czyżby więc rację mieli wszyscy ci, którzy mówią, że sędziowie delegowani do ministerstwa szybko urzędniczeją?
WSZ: Regulacje ustrojowe tak zostały ukształtowane, że nie wykluczają, by sędzia był dyrektorem. Gdy nim zostaje, przestaje orzekać, a w jego pracy zaczynają dominować czynności związane z zarządzeniem, w moim przypadku są to obowiązki wynikające z pełnienia funkcji dyrektora departamentu. Zatem obie formy: sędzio i dyrektorze, są na miejscu, natomiast właściwsza obecnie wydaje się ta druga.
ESZ: Prezes SSP „Iustitia” sędzia Maciej Strączyński niedawno na łamach „Prawnika” napisał, że w ministerstwie pełno jest sędziów już tylko z tytułu, którzy budzą się w nocy z krzykiem, gdy przyśni im się sala rozpraw. Pan też ma takie nocne koszmary?
WSZ: Śpię spokojnie. Jestem sędzią z 25-letnim stażem, te wszystkie lata spędziłem na sali rozpraw jako sędzia liniowy, czyli niepełniący funkcji. Pracę sędziego lubię i tęsknię do niej, bo jestem sędzią z powołania. Natomiast uważam, że czas, który spędzam tutaj, jest pożyteczny zarówno dla mnie, jak i, mówiąc górnolotnie, dla wymiaru sprawiedliwości i jego kondycji. Przynajmniej staram się, by tak było.
ESZ: Tęskni pan, czyli zakłada, że wróci do orzekania?
WSZ: Ja nie zakładam, ja to wiem. I ta świadomość ułatwia mi podejmowanie wielu decyzji. Kiedy wrócę, chciałbym ze spokojem móc spojrzeć wstecz i powiedzieć, że swojego czasu w resorcie nie zmarnowałem. Poza tym sędziego musi cechować niezależność poglądów, dzięki niej mam łatwość komunikowania swojego stanowiska i bronienia go w relacjach ze zwierzchnikami.
ESZ: Tak się zastanawiam, po co w ogóle pan zamieniał salę rozpraw na ministerialny gabinet?
WSZ: O współpracę poprosił mnie pan minister Wojciech Hajduk (podsekretarz stanu w MS, również sędzia delegowany – przyp. red.), który przekonał mnie, że w ramach delegacji można próbować zrobić coś dobrego.
ESZ: Nie miał pan oporów? Praktyka delegacji sędziów do ministerstwa budzi wiele zastrzeżeń, krytykują ją prawnicy o niekwestionowanym autorytecie.
WSZ: Powiem tak: te wątpliwości rozstrzygnął Trybunał Konstytucyjny, który w swoim wyroku wypowiedział się w kwestii legalności zewnętrznego nadzoru ministra nad sądami. W uzasadnieniu wyroku możemy przeczytać m.in., że za delegowaniem sędziów do resortu przemawia „nie tylko dotychczasowa tradycja ustrojowa znajdująca potwierdzenie w podobnych regulacjach wielu innych państwa europejskich, ale przede wszystkim ustalona w preambule konstytucji reguła współdziałania władz i niedopuszczalność totalnej izolacji każdej z nich względem pozostałych”. A żeby nie być gołosłownym, przypomnę, że jest np. wielu sędziów Sądu Najwyższego, którzy w przeszłości byli delegowani do ministerstwa. Przypominam, że są też sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, którzy kiedyś byli parlamentarzystami. Czyż nie ma bardziej dobitnego przykładu zachodzenia kompetencji władczych poszczególnych elementów władzy? Nie demonizujmy problemu. To nie są dylematy o charakterze szekspirowskim, więc nie warto robić wiele hałasu o nic. Dobrym prawem każdego jest sięganie po krytykę, ale dobrze by było, by towarzyszyła jej alternatywna propozycja.
ESZ: Alternatywna propozycja jest taka, by sędziów nie delegować. Wyjdzie oczywiście drożej, bo sędziowie delegowani obciążają budżet macierzystego sądu. Urzędnikom trzeba byłoby zapłacić nie tylko dodatek.
WSZ: Pieniądze nie są tu kluczową sprawą. Najistotniejsze są szczególne kompetencje sędziów, na które składają się znajomość prawa i zasad funkcjonowania sądu, praktyka orzecznicza, doświadczenie itd. Pamiętajmy, że to ustawa nakłada na ministra obowiązek sprawowania nadzoru nad sądami za pomocą sędziowskiej służby. Można się natomiast rzecz jasna zastanawiać, czy tych sędziów delegowanych powinno być mniej, czy więcej, i jak długi powinien być sam okres delegacji.
ESZ: Pojawia się propozycja, by było to najwyżej 2 lata. To dobry pomysł?
WSZ: Taki okres jest za krótki. Zorientowanie się w specyfice pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości wymaga czasu, sędzia delegowany przez pierwszy rok się z nią zapoznaje.
ESZ: Nie znam pracodawcy, który dałby osobie zatrudnionej cały rok na naukę.
WSZ: To nie jest tak, że przez rok nic się nie robi, codziennie konieczny jest postęp. Ale jednak te pierwsze dwanaście miesięcy jest potrzebne na całkowite wdrożenie się, potem można realizować zadania, następnie przychodzi czas na znalezienie następcy. Dlatego wydaje mi się, że 5-letni okres delegacji byłby optymalny, bo w tym czasie sędzia nie zapomni sali rozpraw.
ESZ: Ilu obecnie sędziów delegowanych pracuje w ministerstwie?
WSZ: Około 120. Jeszcze dwa lata temu było ich prawie 200 i wtedy jakoś nikt tak głośno nie protestował. Zmniejszenie tej liczby to wynik wejścia w życie noweli ustawy o ustroju sądów powszechnych, która mocno ograniczyła kompetencje nadzorcze ministra. Do niedawna te dwie setki sędziów delegowanych żądało akt – szafy ministerialne były pełne takich dokumentów – analizowało je, wizytatorzy ministerstwa przyjeżdżali i wizytowali, prezesi sądów pisali sprawozdania. I nikomu wówczas to nie przeszkadzało. Nowy model ograniczył kompetencje ministra do możliwości weryfikacji nadzoru realizowanego przez prezesów sadów apelacyjnych. I podniosło się larum, że minister chce zaglądać do akt. Akt, które, ponownie podkreślam, jeszcze kilka lat temu zalegały w ministerstwie.
ESZ: Może kilka lat temu nie było tak wyrazistej postaci jak sędzia Strączyński, który ma odwagę głośno mówić to, co inni szepczą po korytarzach.
WSZ: Nie analizuję szczegółowo kariery sędziego Strączyńskiego. Przypominam, jaki model nadzoru funkcjonował przez lata. Obecny zakłada ograniczenie kompetencji ministra i instrumenty, które są tak krytykowane, stanowią jedynie dopełnienie tego, co już funkcjonuje. Po prostu minister musi mieć narzędzia, by się z nałożonych na siebie obowiązków wywiązywać. Jeżeli jest upoważniony do złożenia wniosku o zbadanie sprawy przez rzecznika dyscyplinarnego w kontekście możliwości wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, to musi mieć prawo zapoznania się z aktami sprawy. Bo na czym miałby inaczej opierać swój pogląd, że sędzia popełnił delikt dyscyplinarny? Na doniesieniach prasowych?
ESZ: Jak już jesteśmy przy doniesieniach mediów – śledząc je, można odnieść wrażenie, że między Ministerstwem Sprawiedliwości a środowiskiem sędziów jest ostry spór, który dotyczy wielu aspektów. Pan, jako sędzia i zarazem urzędnik, bywa chyba między młotem a kowadłem.
WSZ: Ze sporów rozumianych jako wymiana poglądów często wynikają dobre rzeczy. Ja mam dobre doświadczenia z relacji z sędziami, prezesami sądów, Krajową Radą Sądownictwa. Istnieje wiele inicjatyw, które resort i krajowa rada przygotowują wspólnie. Tak było np. w przypadku projektu o asesurze. Także na różnych etapach prac nad reformą ustroju sądów powszechnych aktywny udział brali przedstawiciele środowiska prezesów sądów – wybitni prawnicy o wielkim autorytecie, a także nieformalnie usytuowani w ministerialnym zespole członkowie KRS. Pod koniec tych prac nie było zdań odrębnych. Dziś tak olbrzymie kontrowersje budzi temat arkuszy ocen okresowych sędziów. Tyle że tą kwestią zajmował się zespół, w którego skład weszli reprezentanci wszystkich szczebli sądownictwa, zasiadali w nim również m.in. przedstawiciele Stowarzyszenia Sędziów Themis. I wówczas nie było zastrzeżeń. Nie wiem, dlaczego jest tak, że do pewnego momentu współpraca układa się znakomicie, a później pojawiają się głosy kontestujące i to one najsilniej przebijają się do opinii publicznej.
ESZ: Należy pan do któregoś ze stowarzyszeń sędziowskich?
WSZ: W szkole podstawowej należałem do ZHP. Później nie odczuwałem już potrzeby zrzeszania się, szczególnie jako sędzia.
ESZ: To właśnie stowarzyszenia sędziów najostrzej recenzują działania resortu i krytykują delegowanie sędziów do MS.
WSZ:Tyle że niejednokrotnie prominentni członkowie tych stowarzyszeń pracują w ministerstwie. Wśród sędziów delegowanych są m.in. członkowie zarządu Iustitii...
Rozmawiała Ewa Szadkowska
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama