Wiele lat temu, w poprzednim wcieleniu zawodowym, byłem sędzią. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy sprawa trzymiesięczna była traktowana jak sprawa stara.

Następnego dnia po tragicznym w skutkach wypadku drogowym w Kamieniu Pomorskim politycy przystąpili do licytacji na pomysły w temacie, jak karać pijanych kierowców, a w rezultacie zmniejszyć liczbę tragicznych w skutkach wypadków drogowych powodowanych przez przestępców kierujących samochodami w stanie nietrzeźwości. Może niezbyt dokładnie śledziłem kolejne pomysły, ale odnoszę wrażenie, że wszyscy chcą dobrze, ale nie wiedzą jak. I chyba nie pamiętają, że łatwiej zmienić prawo niż mentalność społeczeństwa.

Kilka dni temu cały świat zobaczył idola nastolatek, niejakiego Justina B. w więziennym drelichu. Wypisz wymaluj takim, jakie noszą polscy więźniowie kategorii N. Dzień wcześniej Justin B. zaszalał w Miami Beach autem po pijaku. Doprowadzony do sądu usłyszał od sędziego (sic!), że rozprawa sądowa w jego sprawie odbędzie się tego, a tego dnia. Idol, który wyglądał na porządnie spietranego, został zwolniony za kaucją, taką samą, jaką sędzia rutynowo wyznacza innym pijanym kierowcom. Sędzia potraktował go, jak każdego obywatela. Czyżby uważał, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa?

Kilka tygodni wcześniej pan X, ksiądz z niewielkiego miasta w centralnej Polsce, rozjechał po pijanemu jedną z parafianek. Kobieta doznała obrażeń ciała, o których mowa w art. 156 par. 1 k.k.. Zdarzenie miało miejsce za dnia, a ksiądz był tak pijany, że nie bardzo wiedział, co się dzieje. Pomimo to, nie został zatrzymany. Mówiąc wprost, udał się na plebanię, czyli wrócił na noc do domu. Tak, jak każdy obywatel, który prawa nie złamał. Rano wstał, łyknął co nieco dla kurażu i pijany stawił się na przesłuchanie. Dopiero wtedy został zatrzymany. Tylko do wytrzeźwienia. Wszak nikogo nie obraził. Przed sędzią stanie, jak policja skończy dochodzenie. Chyba, że prokurator złoży wniosek o wydanie wyroku bez rozprawy. Wtedy do spotkania proboszcza z sędzią w sądzie zapewne nie dojdzie. Wszak obecność oskarżonego na posiedzeniu nie jest obowiązkowa.

Pierwszy kazus, to dowód, że sprawiedliwość można wymierzać sprawnie i szybko. Problem w tym, że Stan Floryda jest poza obszarem jurysdykcji polskich sądów. Obawiam się, że gdyby ów ksiądz zgrzeszył na Florydzie, podobnie jak Justin B., dochodziłby do siebie w areszcie, a do sądu zostałby doprowadzony w pomarańczowym ubranku. Tak jak idol. Tak, jak każdy.

Pijani za kierownicą to plaga. Wręcz niewyobrażalne zagrożenie dla wszystkich, czego tragedia w Kamieniu Pomorskim jest dobitnym przykładem. Kiedy pijani Polacy siadają za kierownice w okresie świąt i popularnych imienin, a także bez żadnej okazji, są w stanie pobić wszelkie rekordy złej woli i głupoty. Piją, jadą, zabijają. Dlatego sprawcami tragedii może być ukochany jedynak lub córeczka tatusia, mężuś lub żabcia albo zdesperowana kura domowa, ksiądz lub policjant, czyli każdy. Z pijanymi kierowcami trzeba walczyć. To truizm. Jednak zanim Sejm zmieni prawo, tym razem pod presją potrzeby uspokojenia społeczeństwa, zastanówmy się spokojnie czy, co i jak zmienić. Bo może należy zacząć zmieniać sposób traktowania tego rodzaju przestępczości.

Nie jestem legislatorem i nie mam gotowych pomysłów. Ale co nieco pamiętam. I jeśli pamięć mnie nie myli, pomysł zabierania pijanym kierowcom samochodów w trybie tzw. przepadku narzędzi służących do popełnienia przestępstwa, zrealizowano już w Bułgarii za czasów towarzysza Żiwkowa. O sukcesie nie słyszałem. Powrót do tego pomysłu jest równie niefortunny, co zamiar wprowadzenia obowiązku posiadania w każdym samochodzie alkomatu. Prawo, które powstaje z potrzeby chwili, na ogół nie sprawdza się. Dlatego, zamiast śnić o pomysłach niemądrych (alkomaty) lub niekonstytucyjnych (zabieranie samochodów, jak leci), proponuję poszukać rezerw w procedurze karnej, by wyrok w sprawie o przestępstwo drogowe popełnione w stanie nietrzeźwości został wydany w kilka tygodni. To jest możliwe.

Wiele lat temu, w poprzednim wcieleniu zawodowym, byłem sędzią. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy sprawa trzymiesięczna była traktowana jak sprawa stara, a przewodniczący wydziału baczył, by każda sprawa została załatwiona na pierwszej rozprawie. Nikt nigdy nie nakłaniał mnie do wydania takiego, a nie innego wyroku. Ale przewodniczący wydziału, patrząc mi głęboko w oczy, co raz podsuwał listę spraw, które za chwilę mogły zostać uznane za sprawy stare. Dlatego nie rozumiem, dlaczego pijany sprawca przestępstwa komunikacyjnego nie może zostać osądzony w ciągu kilku tygodni od popełnienia przestępstwa. Ja nie tęsknię za Stachanowem. Ja wiem, że szybkość postępowania nie musi pozostawać w opozycji do praw obywatelskich.

Orzekałem w wydziale, w którym sądzono przestępstwa drogowe popełnione w całej prawobrzeżnej Warszawie. Może nie do końca było to zgodne z zasadami właściwości, ale działało. Dochodzenia były prowadzone przez specjalistów, a we wszystkich sprawach oskarżali prokuratorzy, którzy specjalizowali się w przestępstwach komunikacyjnych. W tych czasach wyrok w drogówce, takiej, jak ta, której podejrzanym jest duchowny z Łowicza, zapadał nie później niż kilka tygodni po popełnieniu przestępstwa. Ile złych decyzji musieli podjąć kolejni zarządcy wymiaru sprawiedliwości, by postępowanie w prostej sprawie karnej trwało kilkanaście miesięcy, a nawet kilka lat?

Nikogo do niczego nie namawiam, ale to nie powód, by nie pisać o swoich doświadczeniach. Sądziłem prawie dziewięć lat. Podobno, jako sędzia, miałem gołębie serce. Ale nigdy w życiu nie zawiesiłem wykonania kary pozbawienia wolności sprawcy, który popełnił przestępstwo drogowe z dawnego art. 145 k.k., będąc w stanie nietrzeźwości (odpowiednika przestępstwa opisanego w art. 177a par. 1 k.k. w dawnym kodeksie karnym nie było). Nie przypominam sobie, by choć jeden taki wyrok został złagodzony poprzez warunkowe zawieszenie wykonania kary pozbawienia wolności. Patrząc na swoje wyroki z perspektywy czasu i doświadczenia, które zdobyłem w międzyczasie, nie mam sobie nic do zarzucenia.

Przypadek Justina B. to także dowód na to, jak niewiele robimy w zakresie budowania w społeczeństwie przekonania o nieuchronności kary i jej wymierzeniu w rozsądnym terminie. Justin B. nie ma przełożonych. Dlatego wpływ na jego wpływy, czyli apanaże, mają także didżeje, którzy grają jego muzykę. A ci właśnie postawili szlaban, przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia sprawy idola przez sąd. Pozytywny odbiór społeczny ich decyzji jest mocny. Nie pamiętam, by polskie media doniosły, jak władze kościelne potraktowały proboszcza, który jest podejrzany o znacznie poważniejsze przestępstwo, niż piosenkarz. Który miał tak silnie zakorzenione poczucie bezkarności, że następnego dnia po zdarzeniu przyszedł pijany na przesłuchanie.

Niektórych przestępców, zwłaszcza tych, którzy zostaną zatrzymani i doprowadzeni do sądu, sprawiedliwość błyskawicznie wymierzana zaboli dotkliwie. Ktoś straci pracę, inny atrakcyjne wakacje, lub wymarzony staż. Ktoś nie zagra w teatrze lub nie odprawi mszy, albo nie stawi się na służbę lub rozprawę. Ucierpi wiele rodzin sprawców, którzy maszerując na własne życzenie za kratki, choćby na krótko, pozostawią bliskich w trudnej sytuacji. Trudno, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Prewencja ogólna kłania się.

Krzysztof Stępiński, adwokat