Konflikt dotyczący jednego przepisu spowodował, że firmy działające w internecie nie mogą doczekać się nowych uregulowań. Ostateczna wersja zmian była gotowa na początku tego roku, jednak projekt nie trafił do Sejmu
Procedura powiadamiania o naruszeniach prawa w sieci
/
Dziennik Gazeta Prawna
Chodzi o nowelizację ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną (Dz.U. z 2002 r. nr 144, poz. 1204 ze zm.), czyli podstawowego aktu prawnego dla wszystkich przedsiębiorców, którzy prowadzą jakąkolwiek działalność w internecie. Zarówno administratorów prostych forów,
e-sklepów, jak i dostawców zaawansowanych usług elektronicznych.
Pracę nad jej nowelizacją podjęto już w 2009 r. Na razie jednak nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle projekt zostanie skierowany do Sejmu. Jego ostateczna wersja była gotowa już na początku tego roku, ale wzbudziła zastrzeżenia Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) oraz organizacji chroniących prawa autorskie. Jedno z nich dotyczyło
zwolnienia z odpowiedzialności wyszukiwarek za wyniki wyszukiwania kierujące użytkownika do bezprawnych danych. Upraszczając, chodzi o to, że Google nie mógłby zostać pozwany za to, że za jego pośrednictwem ktoś może odnaleźć np. piracki film.
– W ocenie zgłaszających uwagi rozwiązanie było zbyt daleko idące, gdyż ułatwiało prowadzenie działalności pirackiej – mówi Artur Koziołek, rzecznik prasowy Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (MAiC).
– Oczywiście, jest to jeden z punktów widzenia, którego nie popierają dostawcy usług elektronicznych ani organizacje zajmujące się ochroną szeroko pojętej wolności i prywatności w internecie. Z uwagi na trwający spór oraz sprzeczne stanowiska MAiC uznał jednak, że projektowane rozwiązanie nie dojrzało do ustawowego rozstrzygnięcia – wyjaśnia. Ostatecznie
przepis ten został więc wykreślony z projektu.
Spór o linki
To jednak nie odblokowało prac. MKiDN wciąż kwestionuje inny
przepis – przewidujący wyłączenie tzw. linkowni, czyli serwisów, które same nie zawierają bezprawnych danych, ale katalogują odnośniki do nich kierujące. Resort nie odpowiedział na zadane przez DGP pytanie o powody swych zastrzeżeń. W pismach przesyłanych do Rządowego Centrum Legislacyjnego jego przedstawiciele ostrzegają jednak, że takie wyłączenie może doprowadzić do powstania w Polsce „oazy bezpieczeństwa dla serwisów pośredniczących w udostępnianiu nielegalnych treści”. Dotarcie do nich byłoby bowiem niemożliwe bez znajomości dokładnego adresu, a właśnie do niego prowadzą odnośniki katalogowane w takich serwisach.
MAiC nie zgadza się z tymi argumentami.
– Linkowanie jest usługą, która polega na pośredniczeniu w dotarciu do cudzych treści – zamieszczając link, stawiamy jedynie kierunkowskaz, który pomaga znaleźć czyjąś treść w sieci. Dostawca usługi nie powinien odpowiadać za to, że jedna z wielu tysięcy lub milionów treści dostępnych w internecie może naruszać
prawo. W przypadku tworzenia dużych katalogów z linkami dostawca usługi może nie być w stanie na bieżąco kontrolować, czy zasoby, do których linkuje (np. strona internetowa innego dostawcy usług), zawierają wyłącznie legalne treści, zwłaszcza że mogą się one zmieniać – tłumaczy rzecznik MAiC.
Zaznacza, że wyłączenie odpowiedzialności takiego usługodawcy ma być możliwe tylko wtedy, gdy nie wie on o tym, że link odsyła do bezprawnych treści, a powiadomiony o tym go zablokuje.
Zmiany oczekiwane
Na razie nie widać sposobu na wyjście z impasu. Ostateczną decyzję będzie musiała podjąć Rada Ministrów, ale od kilku miesięcy prace nad projektem są w zawieszeniu.
– Tymczasem nowelizacja ustawy jest bez wątpienia potrzebna, chociażby po to, by doprecyzować przepisy, których interpretacja, jak okazuje się w praktyce, budzi niejednokrotnie spore wątpliwości – ocenia Tomasz Zalewski, radca prawny i szef zespołu własności intelektualnej w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
Branża internetowa czeka m.in. na wprowadzenie procedury zgłaszania bezprawnych treści administratorom serwisów. Obecny przepis mówi jedynie ogólnie, że jeśli po otrzymaniu wiarygodnej wiadomości usługodawca uniemożliwi dostęp do danych, to nie poniesie za nie odpowiedzialności.
– To niewystarczająca regulacja. Po pierwsze, różnie interpretowane jest pojęcie wiarygodnej informacji, co w praktyce prowadzi do przeciągających się sporów dotyczących tego, jak dalece osoba, która żąda zablokowania treści, jest obowiązana uwiarygodnić naruszenie prawa. Po drugie, nie określono czasów reakcji na powiadomienie usługodawcy oraz osoby, która treść zamieściła – zauważa Bogdan Kaniuk, radca prawny, kierujący praktyką Technologie, Media i Telekomunikacja w kancelarii Pieróg & Partnerzy.
Przepisy nie precyzują też, co musi zawierać wiarygodna wiadomość.
– Dlatego takie zgłoszenia często ograniczają się do szczątkowych informacji i usługodawcy nie bardzo wiedzą, co powinni z nimi zrobić. Czas najwyższy, by przepisy jasno określiły, co musi zostać podane w takim zgłoszeniu – dodaje Tomasz Zalewski.
Nowa procedura
Projekt przewiduje, że każdy usługodawca będzie zamieszczał na swej stronie formularz takiej wiadomości. Za jego pomocą osoba pomówiona na forum internetowym czy też uprawniony, którego prawa autorskie naruszono poprzez umieszczenie pliku np. z jego muzyką, będą mogli powiadomić o złamaniu prawa. Takie zgłoszenie ma zawierać imię i nazwisko (albo firmę) wraz z adresem tradycyjnym i elektronicznym, wskazanie danych, które naruszają prawo, i uzasadnienie wskazujące na takie naruszenia. Jeśli wszystkie wymagane informacje będą podane w zgłoszeniu, administrator serwisu w ciągu 3 dni zablokuje dostęp do zakwestionowanych danych. Jeśli nie, wystąpi o uzupełnienie brakujących informacji i dopiero później podejmie decyzję. O blokadzie będzie też informowana osoba, która zamieściła zakwestionowane dane w sieci. Przepisy te są wzorowane na amerykańskiej procedurze powiadamiania o naruszeniu praw autorskich „notice and takedown”.
Nowelizacja ma także ułatwić życie sprzedawcom internetowym poprzez wprowadzenie zmian w ustawie o ochronie niektórych praw konsumentów oraz odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 1225 ze zm.). Chodzi m.in. o likwidację archaicznego przepisu, który nie pozwala wymagać od klientów przedpłaty za towar. W dobie płatności elektronicznych i kart kredytowych jest on powszechnie ignorowany przez sprzedawców. Podobnie zresztą jak wymóg przesyłania konsumentowi informacji na papierze, który również ma zniknąć z ustawy.
Interpretacja obecnych przepisów jak okazuje się w praktyce, budzi niejednokrotnie spore wątpliwości
Projekt przed decyzją Rady Ministrów