PAP: Ustawa o dostępie do informacji publicznej mówi, że sposób i forma udostępnienia informacji są zgodne z wnioskiem. Czy to oznacza, że pytający ma prawo żądać skserowania kilkunastu tomów dokumentów, a urząd musi to zrobić?
Irena Kamińska: Dotykamy tu bardzo istotnego problemu - nadużywania prawa do informacji publicznej. Do sądu trafiają liczne skargi od wnioskodawców, którzy działają w celu nękania organu, np. wójta, burmistrza, prezydenta miasta, i robią to wyłącznie z prywatnych pobudek. Z art. 31 ust. 3 konstytucji wynika, że prawa i wolności konstytucyjne mogą być ograniczone tylko ustawą. Tymczasem w ustawie o dostępie do informacji publicznej nie ma takiej normy prawnej, która pozwalałaby ograniczać nadużywanie tego prawa. Z tego powodu mamy w sądzie, przyznaję, ogromny kłopot.
W NSA czekają na rozpatrzenie skargi dwóch wnioskodawców, z których każdy złożył po kilkaset skarg na brak dostępu do informacji publicznej. Osoby te złożyły do tego samego organu gminy łącznie około 1000 wniosków. A rzecz dotyczy niewielkiej gminy, w której urzędnicy nie mogą poświęcić się wykonywaniu przypisanych im zadań, są bowiem zajęci rozpoznawaniem wniosków o udzielenie informacji publicznej.
Czy urząd musi odpowiadać na takie wnioski?
Jeżeli wniosek dotyczy informacji przetworzonej, to organ może żądać od wnioskodawcy wykazania, że uzyskanie przez niego informacji publicznej jest szczególnie istotne dla interesu publicznego. Taka możliwość wynika z art. 3 ust. 1 pkt 1 ustawy i jest w zasadzie jedynym sposobem obrony przed nękaniem, czasem wręcz oszołomstwem.
Ale czy faktycznie informacje, o które wnioskują ci panowie, są informacją przetworzoną?
Przez pewien czas panował w orzecznictwie pogląd, że informacja przetworzona musi być zawsze informacją nową, którą organ musi dopiero wytworzyć. Jednak pod wpływem praktyki orzecznictwo ewoluuje i od dłuższego czasu bardzo szeroko jest prezentowany pogląd, że informacją przetworzoną może być również suma informacji prostych.
Jeżeli jest ona tak duża, że jej wytworzenie zaburza funkcjonowanie organu, angażuje znaczne środki finansowe bądź kadrowe, to zbiór informacji, których żąda wnioskodawca, tworzy informację przetworzoną, nawet jeśli jest to zbiór składający się z informacji prostych. W takiej sytuacji organ ma prawo spytać wnioskodawcę o szczególnie istotny interes publiczny.
Czy nie jest to próba obejścia ustawy?
Nie, absolutnie sprzeczne z celem ustawy jest nękanie organu i ochrona wyimaginowanych interesów wnioskodawcy. Przypomnę, że celem ustawy miała być transparentność, tworzenie społeczeństwa obywatelskiego i jego kontrola nad działaniami władzy publicznej i wydatkowaniem środków publicznych. A nie rozgrywanie własnych animozji i prowadzenie prywatnych wojen.
Czy skargi trafiające do sądu częściej dotyczą odmowy udzielenia dostępu do informacji, czy bezczynności organu?
Zdecydowanie częściej dotyczą bezczynności. Zasada - przypomnę - jest taka: jeżeli informacja nie jest informacją publiczną, to organ powinien jedynie powiadomić o tym pismem wnioskodawcę. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z informacją publiczną, ale z jakichś ustawowych względów podlega ona ochronie, to organ musi wydać decyzję o odmowie jej udzielenia. Taki obowiązek wynika z art. 16 ustawy.
Czy brak decyzji wynika z niewiedzy urzędników?
Nie, skarga na bezczynność jest jedynym sposobem rozstrzygnięcia sporu między wnioskodawcą a podmiotem zobowiązanym do udzielenia informacji, co do charakteru żądanej informacji - czy jest to informacja publiczna, czy nie jest. Jeżeli organ twierdzi, że nie, to informuje o tym pismem, i w takiej sytuacji jedyną formą obrony jest dla wnioskodawcy poskarżyć się na bezczynność organu.
A zadaniem sądu jest wówczas przede wszystkim rozstrzygnąć, czy jest to informacja publiczna, czy nie jest. Jeżeli jest, to sąd zobowiązuje organ do załatwienia wniosku, nie przesadzając, w jaki sposób ma to uczynić; czy udzielić informacji czy wydać decyzję odmowną. Jeżeli natomiast sąd stwierdzi, że nie jest to informacja publiczna, wówczas oddala skargę na bezczynność.
Komentarze (6)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeI na koniec warto podać wszelkiej maści idiotom czym jest zajmują się organizacje takie jak SLLGO. Otóż nie od dzisiaj wiadomo, że są w naszym pięknym kraju fachowcy, którzy potrafią zrobić użytek ze swojej wiedzy np. w pozyskiwaniu unijnych dotacji na niewyobrażalną skalę. Ważny jednak jest cel, na którego realizację wnioskujemy. I właśnie do tego nasza konstytucja stwarza ogromne możliwości. Istnieją bowiem w jej zapisach prawa, jak chociażby prawo do informacji, dzięki któremu takie stow. jak SLLGO może wyłudzać ogromne pieniądze z naszych kieszeni (bo skądś te pieniądze w unijnej kasie się biorą). I tak takie wątpliwe prawa jak prawo do informacji bądź prawa dla mniejszości są doskonałym pretekstem do okradania obywateli i robienia wody z mózgu. Czytając powyższe komentarze mam obawy co do stanu psychicznego komentujących i nie mam wątpliwości, co do ich jak najgorszych intencji. Bo czymże jest takie działanie, które zarzuca tysiącem wniosków mały urząd, tak żeby trwonił kasę na realizację wniosków, zatrudnianie nowych urzędników i prawników (bo co stanowi informację publiczną nie wie nawet sąd). Obowiązkiem urzędów jest tworzenie dokumentów (w pewnym sensie). Jeżeli obowiązek ich udostępniania stanie się ważniejszy niż ich tworzenia to doprowadzi do paranoi i całkowitego paraliżu. Zmądrzejcie ludzie!
Mamy tych urzędników żałować? Niech urzędnicy gminy publikują w BIP wszystkie swoje dane, to dziś żaden wielki problem. Natomiast ktoś tu powyżej ma chyba trochę racji, że "publiczne twierdzenie że interesy, których ochrony domaga się konkretny wnioskodawca są "wyimaginowane", podpada pod pomówienie". Mam dokładnie takie same odczucia.
A z ciekawości, czy publiczne twierdzenie że interesy, których ochrony domaga się konkretny wnioskodawca są "wyimaginowane", nie podpada pod pomówienie ?