Impulsem do napisania niniejszych uwag stał się artykuł Zbigniewa Bartusia „Skazani na knebel” opublikowany w „Dzienniku Polskim”. Myślą przewodnią tego artykułu jest twierdzenie, że przepis art. 212 kodeksu karnego zamyka usta i w ten sposób narusza zasadę wolności słowa - mówi Władysław Mącior.
Dokładniej wyraża to fragment tekstu, w którym czytamy: „Art. 212 używany jest do kneblowania ust – alarmują organizacje broniące demokratycznych zasad. Zwracają uwagę, że z art. 212 ścigani są coraz częściej nie tylko dziennikarze, ale i ci, którzy komentują otaczającą rzeczywistość, notują coś na blogu, składają petycje do lokalnych władz”.
Od razu nasuwa się uwaga: to nie sztuka wysunąć twierdzenie, sztuka udowodnić, że jest ono słuszne. Nieprawidłowości polskich sądów w zakresie stosowania przepisu art. 212 k.k. nie mogą stanowić wystarczającego uzasadnienia dla tezy, że przepis ten zamyka usta i narusza zasadę wolności słowa. Postulat usunięcia go z kodeksu karnego jest emocjonalny, a nie racjonalny.
To nieprawda, że art. 212 k.k. jest reliktem komunistycznego prawa. W kodeksie karnym z 1932 roku znajdował się przepis, który określał i penalizował przestępstwo zniesławienia. Artykuł 212 k.k. ma też niewiele wspólnego z ujęciem przestępstwa zniesławienia w kodeksie karnym z 1969 roku.
Wolność słowa jest niewątpliwie dużą wartością, ale jeszcze większą wartością jest cześć człowieka, która obejmuje dobre imię oraz godność osobistą wynikającą z istoty człowieczeństwa.
W krajach cywilizowanych dobre imię oraz godność osobista są chronione przez prawo karne. A to znaczy, że istnieją granice wolności słowa. Granice te wynikają z odpowiednich przepisów prawa karnego.
Obecnie w Polsce takimi przepisami są art. 212 oraz art. 213 kodeksu karnego z 1997 roku. Artykuł 212 określa przestępstwo zniesławienia. Z kolei art. 213 określa okoliczności, które wyłączają przestępność czynu, a tym samym odpowiedzialność karną.
Oba te przepisy pozostają więc ze sobą w ścisłym związku i oba zostały niefortunnie ujęte, wobec czego wynikające z nich granice wolności słowa nie są zbyt racjonalne. Nie dziwi to o tyle, że przepisy art. 212 i art. 213 nie odbiegają od całości obowiązującego kodeksu karnego, który pod wieloma względami jest nieudany.
Według art. 213 k.k. warunkiem koniecznym wyłączenia odpowiedzialności karnej jest prawdziwość zarzutu. I to tylko wtedy, gdy dowód prawdy może być przeprowadzony. Niemożliwość przeprowadzenia dowodu albo jego brak oznacza nieprawdziwość zarzutu, nawet gdyby obiektywnie był on prawdziwy.
Uderzające jest, że uzasadniona dobra wiara, która powoduje brak winy, nie wyłącza przestępności czynu, mimo że wina należy do istoty każdego przestępstwa.
Jeżeli zarzut postawiony publicznie albo niepublicznie jest nieprawdziwy, ale sprawca działa w przekonaniu opartym na uzasadnionych podstawach, że zarzut jest prawdziwy, to nie powinien odpowiadać karnie, skoro jego błąd jest usprawiedliwiony. A jednak będzie odpowiadał, gdyż takie są obowiązujące przepisy.
Źle wyznaczone granice wolności słowa nie odpowiadają tej funkcji, którą ma do spełnienia krytyka publiczna jako instrument kontroli życia społecznego w różnych jego przejawach.
Wydobywanie na światło dzienne nieprawidłowości i nadużyć, a zwłaszcza popełnionych przestępstw, leży bez wątpienia w interesie społecznym. Szczególną rolę w ujawnianiu zła odgrywa od pewnego czasu śledztwo dziennikarskie. To właśnie dzięki niemu opinia publiczna została poinformowana o wielu aferach, w których brali udział różni funkcjonariusze publiczni, wysokiego szczebla. Szczególnie gorsząca i kompromitująca była afera hazardowa.
Wykrycie wielu społecznie bardzo szkodliwych i gorszących afer to niewątpliwy sukces dziennikarskiego śledztwa.
Dziennikarze powinni mieć wynikającą z ustawy pewność, że jeżeli będą działać w uzasadnionej dobrej wierze, to nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej, nawet gdy ujawnione przez nich informacje okażą się nieprawdziwe. Muszą jednak udowodnić, że ich dobra wiara była uzasadniona.
Jeśli nie potrafią tego zrobić, powinni liczyć się z odpowiedzialnością karną.
Nie można lekkomyślnie stawiać zarzutów ani osobom, ani instytucjom, a tym bardziej nie można tego czynić publicznie. Potrzebna jest zmiana obowiązującej regulacji odpowiedzialności karnej za zniesławienie. Jednak wykreślenie art. 212 oraz art. 213 k.k. nie powinno wchodzić w rachubę.
Nowelizacja tych dwóch przepisów powinna opierać się na założeniu, że przestępność publicznego zniesławienia, a tym samym odpowiedzialność karną wyłączają następujące okoliczności: prawdziwość zarzutu albo uzasadniona dobra wiara, że zarzut jest prawdziwy, działanie w obronie społecznie uzasadnionego interesu albo w przekonaniu opartym na uzasadnionych podstawach, że broni się takiego interesu.
Takie właśnie przesłanki legły u podstaw unormowania odpowiedzialności karnej za zniesławienie w k.k. z 1969 roku. To było dobre unormowanie. Wyznaczało rozsądne granice wolności słowa i nie krępowało nadmiernie publicznej krytyki życia społecznego.
W cytowanym na początku artykule występuje wyrażenie „oszczerstwo” jako synonim zniesławienia. Tymczasem art. 212 k.k. w ogóle nie określa oszczerstwa, które jest czymś znacznie gorszym od zwykłego zniesławienia.
Do istoty oszczerstwa należy świadome podniesienie nieprawdziwego zarzutu zniesławiającego w celu poniżenia pokrzywdzonego w opinii publicznej lub narażenia go na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności.
Oszczerstwo wymaga nie tylko złej woli, ale także podłości. I właśnie dlatego rzuca ono złe światło na charakter oszczercy.
To jasne, że w przypadku oszczerstwa wyłączenie odpowiedzialności karnej nie wchodzi w grę. Natomiast nie jest jasne, dlaczego w obowiązującym kodeksie karnym cała ta kwestia została pominięta. Ale jest w nim wiele innych rozwiązań, których nie da się racjonalnie wyjaśnić.

Władysław Mącior, prawnik emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego