Sankcje za niedrożne rowy melioracyjne są fikcją, a składki na rzecz spółek wodnych właściciele gruntów lekceważą. Efekt? Coroczne zalania.
Większość rowów niedrożna / DGP
Czerwiec to drugi po wiosennych roztopach okres, w którym dochodzi do największej liczby podtopień. Jedną z głównych przyczyn lokalnych zalań są nieczyszczone urządzenia melioracyjne. Zapisy prawa wodnego (Dz.U. z 2011 r. nr 32, poz. 159 z późn. zm.) rozdzielają te obowiązki pomiędzy właścicieli gruntów oraz wojewódzkie zarządy melioracji i urządzeń wodnych.
Te drugie odpowiadają za urządzenia podstawowe: rzeki, wały i kanały. Za pozostałe, tzw. urządzenia melioracyjne szczegółowe, odpowiadają już właściciele gruntów, na których się znajdują.

Decyzja, nie koparka

– Co z tego, że rolnicy są zobowiązani konserwować urządzenia melioracyjne na swoich polach, skoro prawie nikt tego nie robi. Co więcej, rowy są nagminnie zaorywane. Po części wynika to z lenistwa, po części z tradycji, bo dawniej za wszystkie urządzenie melioracyjne odpowiadało państwo.
W efekcie nikt w Polsce nie przestrzega przepisów prawa wodnego, a ewentualne sankcje są fikcją – oburza się Adam Jacewicz, hydrolog.
– Właściciele gruntów, którzy mają u siebie urządzenie melioracji szczegółowej, w ogóle nie są świadomi, że muszą je utrzymywać w należytym stanie. Teoretycznie, to oni pierwsi ponoszą konsekwencję swoich zaniedbań, bo zalewa ich teren. Jednak woda jakoś nie za bardzo chce się trzymać granic działek i często ten skutek sięga troszkę dalej, np. zalewając grunty sąsiadów – mówi Joanna Gustowska, dyrektor Dolnośląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych we Wrocławiu.
Zalani sąsiedzi mogą dochodzić swoich praw przed sądem w postępowaniach cywilnych.
– Trzeba jednak wykazać, kto w jakiej części zawinił, że podtopienie nastąpiło na skutek działań lub zaniedbań. A to nie jest proste i postępowania trwają bardzo długo – przyznaje Gustowska.
Artykuł 193 prawa wodnego stanowi, że kto nie utrzymuje w należytym stanie wód lub urządzeń wodnych, podlega karze grzywny.
– Taka osoba popełnia wykroczenie. Zgodnie z kodeksem postępowania w sprawach o wykroczenia można ją ukarać grzywną w wysokości od 20 do 5 tys. zł – mówi Marcin Osiecki, radca prawny prowadzący własną kancelarię.
Tylko jak przyznają urzędnicy ze starostw powiatowych, do których należy nadzór w tym zakresie, nikt przecież nie rozlicza właścicieli z tego, jak wywiązują się ze swoich obowiązków. Nawet gdy zagrożeni zalaniem sąsiedzi powiadomią starostę, ten może wydać tylko decyzję nakazującą np. udrożnienie rowów. Jeśli sankcje administracyjne ani karne nie skutkują, urzędnicy nie mogą zlecić prac na prywatnym terenie, dopóki zaniedbania nie stanowią bezpośredniego zagrożenia życia.
Urządzenia melioracyjne tworzą system naczyń połączonych. Dlatego to, że ktoś o nie dba na swoim terenie, nie znaczy, że nie stanie się ofiarą podtopienia przez bliższego czy dalszego sąsiada. Dlatego np. władze Warszawy, mające ogromny problem z podtopieniami w kilku dzielnicach zdecydowały, że przejmą odpowiedzialność za wszystkie kanały, rowy i dopływy do nich. Ustawodawca przewidział, że w tym celu możliwe jest zrzeszanie się w spółki wodne.



Abonament RTV bis

Przystąpienie do spółki wodnej i opłacanie składek zdejmuje z właściciela obowiązek samodzielnego czyszczenia rowów. Zakres robót wykonywanych przez spółkę wodną limituje jej budżet.
A ten w dużej mierze uzależniony jest od składek, które zwykle wynoszą kilkanaście do kilkudziesięciu złotych od hektara miesięcznie. Jednak ze ściągalnością jest duży problem. Wiele spółek ma problemy z uzyskaniem składek od choćby połowy swoich członków, a to jest warunkiem starania się o dodatkowe fundusze z dotacji samorządowych.
– Spółki robią tyle, na ile mają środki. Gdy ktoś nie płaci składek, spółka wodna może wystąpić z wnioskiem do sądu: wtedy w grę wchodzą komornik i egzekucja należności. Jednak często są to groszowe sprawy, więc się tego nie robi. I koło się zamyka – tłumaczy niewydolność tego rozwiązania Sylwia Skoczeń, naczelnik wydziału ochrony środowiska i rolnictwa w wyszkowskim starostwie powiatowym.
Gdy Miejsko-Gminna Spółka Wodna w Błaszkach w Łódzkiem stanęła na krawędzi bankructwa (ściągalność składek na poziomie 12 proc., łączne zadłużenie rolników 430 tys. zł), zaczęła współpracować z firmą windykacyjną, a dane opornych płatników wpisywać do rejestru długów. Tak samo robi też spółka wodna z Bielska-Białej.
– Niestety, ludzie traktują składkę na rzecz spółki wodnej jak opłatę za abonament radiowo-telewizyjny. Nie widzą potrzeby płacenia i nie lubią tego robić – boleje Adam Jacewicz.
Borykające się z problemami finansowymi powiaty narzekają na brak środków na wspomaganie spółek wodnych. Pewnym rozwiązaniem są inicjatywy polegające na zatrudnianiu bezrobotnych. To efekt współpracy niektórych wojewódzkich zarządów melioracji, gmin i powiatowych urzędów pracy. ZMiUW-y określają zakres i harmonogram prac do wykonania (dotyczący zarówno urządzeń melioracji szczegółowych, jak i podstawowych), a potem sprawdzają jakość prac.
Choć są to programy o małej efektywności działania, to – jak mówią przedstawiciele urzędów melioracji – dzięki takiej współpracy władze gmin bardziej się interesują gospodarką wodną.
Oprócz problemów finansowych w usuwaniu skutków podtopień, a więc w rosnącym ryzyku kolejnych, swój udział mają też ograniczenia administracyjne, szczególnie dotyczące obszarów Natura 2000. Do tej pory np. nie zostały tam jeszcze usunięte wszystkie skutki powodzi z 2010 roku.
– Przepisy unijne zakazują robienia czegokolwiek na obszarach naturowych bez uprzedniego przygotowania raportu oddziaływania na środowisko. Brakuje pieniędzy na konserwację i na opracowanie dokumentacji. Kiedy są już środki, to opracowanie takiego raportu musi potrwać przez cały okres wegetacyjny (wiosna – jesień).
Dopiero z gotowym raportem i wnioskami można przystąpić do postępowania administracyjnego, którego skutkiem będzie wydanie wymaganych decyzji. Tak więc w przyszłym roku przystąpimy do usuwania zamuleń naniesionych w 2010 roku na takich terenach – rozkłada ręce Joanna Gustowska z Dolnośląskiego ZMiUW.

Rowy nie dla rolników

Część borykających się z lokalnymi powodziami gmin rozwiązania upatruje w zmianie ustawy o drogach publicznych (t.j. Dz.U. z 2007 r. nr 19, poz. 115 z późn. zm.). Chodzi o dopuszczenie możliwości odprowadzania wody z pól i gospodarstw do rowów przydrożnych.
– Napisałem w tej sprawie interpelację do ministra transportu. W ocenie wójtów, którzy się do mnie w tej sprawie zgłosili, brak takiej możliwości powoduje zalewanie pól, podtapianie gospodarstw, domów mieszkalnych i działek siedliskowych – wskazuje Bogdan Rzońca, poseł PiS.
Zapisy art. 39 ust. 1 pkt 9 ww. ustawy zakazują jakichkolwiek czynności, które mogłyby powodować niszczenie lub uszkodzenie drogi oraz zagrażać bezpieczeństwu ruchu drogowego.
– Odprowadzanie wód z innych, okolicznych nieruchomości do urządzeń zaprojektowanych do odwadniania oraz odprowadzania wód z dróg może skutecznie uniemożliwić ich użytkowanie zgodne przeznaczeniem. Zakaz ten odnosi się do wszystkich kategorii dróg publicznych – potwierdza Mikołaj Karpiński, rzecznik Ministerstwa Infrastruktury.
– Przyczyną zalewania gruntów nie jest zakaz odprowadzania wody i ścieków do rowów przydrożnych. W praktyce zalewanie gruntów najczęściej związane jest z brakiem lub niewłaściwym utrzymaniem urządzeń melioracyjnych. W związku z tym zmiana ustawy nie rozwiąże problemu podtopień – przekonuje Karpiński, a hydrolodzy dodają, że taka zmiana ustawy doprowadziłaby do jeszcze większych problemów.
– Przecież rowy przydrożne, za które w zależności od kategorii odpowiadają odpowiedni zarządcy dróg, także bardzo często są niedrożne. Brak należytej konserwacji z ich strony to jedno, a działania właścicieli działek położonych przy drogach, którzy budując wjazdy na posesję, zasypują przepusty, to drugie – mówi Adam Jacewicz.