I znów nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. W sprawie przechowywania danych telekomunikacyjnych polskie przepisy są jednymi z najbardziej restrykcyjnych wśród państw UE.
Z jednej strony trudno nie przyklasnąć propozycji Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, które zamierza skrócić z dwóch lat do jednego okres przechowywania danych telekomunikacyjnych, umożliwiających nie tylko ustalenie, kto do kogo dzwonił w danym czasie, ale nawet gdzie się wówczas znajdował. A nasze służby, prokuratury i sądy wyjątkowo chętnie z możliwości, jakie daje im prawo, korzystają. Ponad milion zapytań o billingi rocznie – te dane zatrważają.
Z drugiej strony nie sposób oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak. Dlaczego problem tak poważny, jak uprawnienia służb do kontrolowania tego, co robią obywatele, jest w ostatniej chwili dorzucany do nowelizacji ustawy – Prawo telekomunikacyjne, którego głównym zadaniem jest wdrożenie unijnych dyrektyw? Dlaczego nie ma uzasadnienia, które wyjaśniałoby, skąd się wziął akurat ten okres? Czy z sufitu, czy też jest poparty np. analizą wykorzystania billingów?
I wreszcie najważniejsze – dlaczego dano internautom jedynie tydzień na przesyłanie swoich uwag? A nawet mniej, bo jak zapowiada MAiC, w najbliższych dniach dorzuci do projektu jeszcze zasady kontroli nad wykorzystaniem danych telekomunikacyjnych przez służby. W tym czasie mało kto dowie się o istnieniu jakiegokolwiek projektu.
Może się czepiam, ale chyba nie do końca o to miało chodzić w otwartych konsultacjach społecznych, jakie rząd zapowiedział przy okazji dyskusji nad ACTA. Bardziej wygląda to na pozorowanie konsultacji po to, by w razie kolejnych protestów móc powiedzieć, że przecież każdy miał szansę zabrać głos.