Przepisy, które zostały wprowadzone w zeszłym roku do prawa przewozowego i które miały ukrócić proceder polegający na jeździe tramwajami, czy autobusami bez ważnego biletu, generują patologiczne sytuacje. Okazuje się bowiem, że na ich podstawie można karać gapowiczów podwójnie. Nie dość, że pasażer będzie musiał zapłacić karę za brak ważnego biletu, to jeszcze może zostać nałożona na niego grzywna w wysokości do 5 tys. zł. Wystarczy, że kontroler poskarży się policjantom, że gapowicz próbował mu uciec przed przyjazdem patrolu.
Kontrolerzy, choć nie są policjantami, mogą legalnie zatrzymać pasażera. Okazuje, że często tego uprawnienia nadużywają, stosując fizyczny przymus

Poszkodowany pasażer

Z takim traktowaniem spotkała się nasza czytelniczka, która była trzymana i szarpana przez kontrolera tylko dlatego, że nie miała biletu i dokumentów.
– Dopiero funkcjonariusz kazał mnie puścić – skarży się czytelniczka.
Prawo przewozowe / DGP
Po kilku miesiącach od zdarzenia okazało się jednak, że to nie koniec nieprzyjemności.
– Dostałam wezwanie na komisariat. Okazało się, że warszawski ZTM złożył skargę, w której napisał, że próbowałam oddalić się z miejsca kontroli– mówi czytelniczka.
Jej zdaniem przepisy dają zbyt dużo władzy kontrolerom.
Całe zamieszanie spowodowane jest zmianami, jakie zostały dodane do przepisów ustawy – Prawo przewozowe pod koniec 2010 roku. Zaczęły one obowiązywać 1 marca 2011 roku. Zgodnie z dodanym art. 87a pasażer, który w czasie kontroli nie ma biletu i odmawia zapłacenia kary i okazania dokumentu, umożliwiającego stwierdzenie jego tożsamości, podlega karze grzywny. Takiej samej karze podlega osoba, która w czasie takiej kontroli nie pozostała w miejscu jej przeprowadzania albo w innym miejscu wskazanym przez kontrolerów do czasu przybycia policji (art. 87 b).
Igor Krajnow, rzecznik prasowy ZTM wskazuje, że te przepisy są potrzebne. Tłumaczy, że zwiększyły one skuteczność egzekucji kar nakładanych na pasażerów jeżdżących na gapę.
Przepisy mogą jednak w praktyce prowadzić do nieprawidłowości.
– Mogą być one nadużywane. Ponadto w tym przypadku kara grzywny jest nieproporcjonalna do szkody – uważa dr Piotr Kładoczny, specjalista od prawa karnego z Uniwersytetu Warszawskiego. Wskazuje, że skoro bilet 20-minutowy kosztuje w Warszawie 2,60 zł, to prawne konsekwencje braku opłaty za przejazd są zbyt dotkliwe dla obywateli.
– Rozumiem, że przepis ma przeciwdziałać ucieczkom gapowiczów przed kontrolerami. Ustawodawca wybrał jednak najprostszy sposób, a można by się zastanowić nad wprowadzeniem rozwiązań praktycznych, a nie prawnych, np. bramek, które uniemożliwiłyby jazdę bez biletu – wskazuje Piotr Kladoczny.

Kontroler kontra pasażer

ZTM kieruje skargi rzekomych uciekinierów do policji. Funkcjonariusze rozpatrują takie sprawy i kierują je do sądów albo umarzają. Większość trafia jednak na wokandę, gdyż po kilku miesiącach od zdarzenia pasażer nawet nie ma świadków, którzy mogliby na policji poświadczyć jego wersję. Jego zeznania są przeciwstawiane oświadczeniom składanym przez dwóch kontrolerów. A sąd, do którego w efekcie sprawa trafia, może nałożyć na pasażera grzywnę w wysokości nawet 5 tys. zł.
Podkomisarz Andrzej Browarek z Komendy Stołecznej Policji podaje, że warszawska policja w 2011 r. zajęła się 361 zdarzeniami dotyczącymi oddalenia się z miejsca kontroli. W tym roku odnotowano już 14 takich zdarzeń.
– Nie wiem, czy wszystkie te sprawy trafiają do sądów – mówi Andrzej Browarek.
ZTM przyznaje, że w sumie od pierwszego marca 2011 roku do dziś skierował na policję 504 sprawy osób, które nie pozostały na miejscu kontroli lub we wskazanym miejscu do czasu przybycia policji. W 91 sprawach zapadły już wyroki. Na szczęście sądy nie sięgały po najwyższy możliwy wymiar kary i grzywny wynosiły od 50 zł do 500 zł plus koszty postępowania.
Kontrowersje budzi nie tylko możliwość ukarania grzywną osoby, która np. pokłóci się z kontrolerem i nie okaże mu dokumentu, a ten z kolei krok w bok uzna za próbę ucieczki. Wraz z nowelizacją przepisów kontrolerom przyznano uprawnienie do ujęcia pasażera jadącego na gapę.
– Tak naprawę nie wiadomo, co to ujęcie oznacza. Sprowadza się do tego, że kontroler, który nie jest umundurowanym funkcjonariuszem, może legalnie pozbawić pasażera wolności. Tak to można interpretować – mówi dr Piotr Kładoczny. Dodaje, że nie wiadomo, co można robić w ramach ujęcia, czy kontroler może tak naprawdę trzymać pasażera i jak długo.
Dr Piotr Kładoczny nie widzi powodu, by kontrolerzy mieli tak szerokie uprawnienia w stosunku do obywateli. Dodaje, że nie sądzi, by ujęcie było równoznaczne z przytrzymywaniem czy innymi środkami przymusu bezpośredniego, które może stosować policja czy straż miejska. Nie wyklucza przy tym, że pasażer będzie mógł dochodzić od kontrolera odszkodowania za naruszenie jego nietykalności cielesnej, o ile ten trzymał go np. za ramię.
– Nie wiem, czy takie osoby są też właściwie przeszkolone – wątpi dr Kładoczny.



Kompetencje kontrolerów

Jakie zatem powinni mieć kompetencje i kwalifikacje kontrolerzy, aby prawidłowo wykonywać swoje zadania?
– Kontrolerzy muszą umieć opanować emocje, mieć wysoką kulturę osobistą i nienaganny wygląd – wymienia zupełnie inne cechy kontrolerów Igor Krajnow, rzecznik prasowy ZTM. Dodaje, że każda taka osoba przechodzi odpowiednie szkolenie w zakresie przeprowadzanych kontroli, które kończy się egzaminem.
– Około 40 proc. kontrolerów ma umowy o pracę, a 60 proc. jest zatrudnionych na umowę-zlecenie. W tej drugiej grupie osób są studenci, czy osoby dorabiające sobie do innego podstawowego zajęcia – mówi Igor Krajnow. Jego zdaniem kontrolerzy nie mają indywidualnej motywacji do tego, by jak najwięcej wykroczeń trafiało do sądów. Przyznaje, że mają oni jedynie prowizje od wyegzekwowanych kar, ale nie od nałożonych przez sądy grzywien, które stanowią dochód Skarbu Państwa.

Tylnymi drzwiami

Okazuje się, że kontrowersyjne przepisy karne trafiły do ustawy – Prawo przewozowe dopiero na etapie prac parlamentarnych. W rządowym projekcie ustawy o publicznym transporcie zbiorowym, którym wprowadzono zmiany także w prawie przewozowym, nie było kar za ucieczkę z miejsca przeprowadzanej kontroli. Zostały one dodane w pracach podkomisji infrastruktury między pierwszym a drugim czytaniem w Sejmie. Nie wiadomo, który z posłów tej podkomisji zgłosił takie rozwiązania.
– Takie przepisy, które ograniczają prawa obywateli, powinny być procedowane od początku prac parlamentarnych – przez pierwsze trzy czytania w Sejmie. Zmiany tego rodzaju nie powinny trafiać do projektów ustaw między jednym a drugim czytaniem – mówi dr Piotr Kładoczny. Wskazuje, że taki tryb uchwalania zmian może być niekonstytucyjny.
Jednak nie wszyscy eksperci są tego zdania.
– Niestety nie jest to naruszeniem przepisów konstytucji. Posłowie mają możliwość wprowadzania zmian także do rządowych projektów. Nie ma tu znaczenia, czy jest to w trakcie pierwszego, czy drugiego czytania w Sejmie, czy później – mówi prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. Wskazuje, że praktyka powinna być jednak inna.
– Posłowie takie zmiany robią często i wiele razy właśnie w ten sposób wręcz zrujnowali projekty, które zostały przygotowane przez rząd jako jedna całość – mówi prof. Winczorek. Dodaje, że wnioskodawca ma jedynie możliwość wycofania swojego projektu, który został przez posłów zmieniony.
W przypadku opisywanej nowelizacji nikt jednak nie zgłosił w trakcie przyjmowania sprawozdania podkomisji uwag do wprowadzonych zmian.
Podstawa prawna
Ustawa z 15 listopada 1984 r. – Prawo przewozowe (Dz.U. z 2000 r. nr. 50, poz. 601 z późn. zm.).