Prawnicy wynajęci przez właścicieli sklepów z dopalaczmi będą chcieli wykorzystać brak ekspertyzy medycznej wiążącej śmierć z zażyciem oferowanych przez nich środków – wynika z informacji „DGP”.
Trzy lata więzienia za udostępnienie dopalaczy nieletnim oraz kontrolę handlu w internecie – to kolejne rygorystyczne pomysły rządu na walkę z niebezpiecznymi dopalaczami, o których informował wczoraj minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Zapowiedzią prawnej kontrofensywy zareagował tzw. król dopalaczy, właściciel sieci sklepów, 24-letni Dawid Bartko.

Kontratak króla

Na antenie TVN24 groził: – Akcja została skierowana przeciwko mnie i moim sklepom. W mojej opinii, jak również moich prawników, była przeprowadzona bezprawnie, na polityczne zamówienie. Jesteśmy megastratni i idziemy jeszcze w tym tygodniu do sądu.
Według jego wyliczeń tylko w weekend stracił minimum 400 tysięcy, a bez pracy pozostało 100 osób.
Jak informowaliśmy we wczorajszym wydaniu, operacja sanepidu i policji oparta była na art. 27 ustawy o państwowej inspekcji sanitarnej, który pozwala na zamknięcie sklepu w przypadku stwierdzenia zagrożenia życia klientów.
Ale znany karnista profesor Piotr Kruszyński zastrzega: – Najpierw państwo powinno dysponować ekspertyzą toksykologiczną wskazującą, że śmiertelny przypadek był związany z zażyciem konkretnego dopalacza.
Sprawdziliśmy, czy taką ekspertyzą dysponuje główny inspektor sanitarny, który wydawał decyzję o zamknięciu sklepów. – Nie mieliśmy ekspertyzy bezpośrednio wiążącej śmiertelny przypadek z zażyciem dopalaczy. Swoje działania oparliśmy na opinii minister zdrowia, która uznała dalsze tolerowanie handlu dopalaczami za „stan zagrożenia zdrowia publicznego” – wyjaśnia rzecznik GIS Jan Bondar.
Jak ustaliliśmy, taką ekspertyzą nie dysponuje również sama minister zdrowia Ewa Kopacz. – Opinia została wydana na podstawie lawiny alarmujących informacji ze szpitali w całym kraju. Sami pacjenci informowali lekarzy, że zażywali wcześniej dopalacze – wyjaśnia rzecznik, odsyłając po szczegółowe informacje do dr. Piotra Burdy, krajowego konsultanta w dziedzinie toksykologii. Ten potwierdza, że tylko w ostatni weekend z pomocy lekarzy użytkownicy dopalaczy korzystali masowo.



Trudno zdobyć dowody

– 60 osób zgłosiło się do lekarzy, aż 40 pomocy udzielono, zatrzymując ich na oddziałach. To był poważny sygnał, że zdrowie i życie jest zagrożone – tłumaczy doktor Burda. W jego ocenie rząd zareagował właściwie. – To nie mogą być jedynie działania administracyjne i dorywcze. To dowód, jak niezbędna jest bieżąca kontrola, monitoring przypadków zatruć w całym kraju, o co toksykolodzy apelują do dawna – dodaje.
W jego ocenie niezwykle trudne będzie zdobycie ekspertyzy, która bezpośrednio powiąże przypadek śmierci z zażyciem dopalacza. – To są bardzo skomplikowane badania. Najpierw trzeba wiedzeć konkretnie, jakiego składnika się poszukuje. Tymczasem problem z dopalaczami polega na ciągłej zmianie ich składu.
Potwierdza to profesor Jerzy Vetuliani z Instytutu Farmakologii Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. – Z podobnym problemem mierzyły się inne kraje europejskie, np. Wielka Brytania. Ostatecznie okazało się, że przyczyną kilku przypadków śmierci nie były same dopalacze. Co nie oznacza, że są bezpieczne.
Według informacji „DGP” to właśnie brak ekspertyzy będą chcieli wykorzystać prawnicy pracujący dla właścicieli sklepów.
Prawnicze autorytety dają im wprawdzie szansę na wygranie batalii z rządem, ale minimalną. – Sposób, w jaki zamknięto 1600 sklepów z dopalaczami, jest nadużyciem, ale dokonywanym w imię wyższego celu – mówi prof. Marek Chmaj z Wyższej Szkoły Handlu i Prawa w Warszawie.
Ważne!
Bardzo trudne będzie udowodnienie, że przyczyną zgonów było zażycie dopalaczy. Takimi dowodami nie dysponuje dziś ani sanepid, ani resort zdrowia
Miękkie narkotyki są legalne tylko w dwóch krajach Europy
Holenderskie prawo zezwala na sprzedaż marihuany jedynie w coffee shopach, czyli specjalnych kawiarniopalarniach, które poddawane są bardzo skrupulatnym kontrolom. Ich właściciele nie mogą sprzedać więcej niż 5 gramów tej używki na osobę, a każdy odwiedzający coffee shop przy wejściu musi udowodnić, że ma co najmniej 18 lat. Na własny użytek można mieć w domu nie więcej niż 5 krzaczków rośliny. Holendrzy nie znają litości, w przypadku gdy właściciele coffee shopów łamią prawo. Na 10 milionów euro kary oraz 16 tygodni więzienia został w tym roku skazany właściciel największej sieci kawiarniopalarni. Wszystko przez to, że przechowywał on większą ilość narkotyku, aniżeli jest to dozwolone. Co ciekawe, wbrew potocznym wyobrażeniom cannabis nigdy nie został w tym kraju zalegalizowany. Jego sprzedaż i użycie jest „jedynie” tolerowane. Od 2008 roku zakazana jest za to sprzedaż grzybów halucynogennych, które były wielkim hitem tamtejszych sklepów z dopalaczami. Grzyby te, sprowadzane m.in z Hawajów, były szczególnie popularne wśród turystów odwiedzających Niderlandy.
Znani z liberalizmu Czesi dopiero od tego roku mogą legalnie posiadać do 15 gramów marihuany, a także, podobnie jak w Holandii, do 5 jej krzaczków. W przeciwieństwie jednak do Holandii czeskie władze przymykają też oko na grzyby halucynogenne, o ile nie posiada się ich więcej niż 40 sztuk. Czesi poszli jednak dalej niż inni w depenalizowaniu posiadania narkotyków. Można tam posidać 1,5 g heroiny, gramem kokainy, czy 4 pigułki ecstasy.
Szwajcarzy sprawę narkotyków poddali pod referendum. W 2008 r. 63 proc. Helwetów powiedziało „nie” dekryminalizacji marihuany. Nie znaczy to jednak wcale, że tamtejsi amatorzy marihuany z duszą na ramieniu oddają się paleniu skrętów. Szwajcarska policja w większości przypadków nie stwarza bowiem żadnych problemów umiarkowanym konsumentom narkotyku. 68 proc. głosujących poparło wtedy projekt podawania heroiny narkomanom przez personel szpitalny. Było to przeniesienie na cały kraj eksperymentu, który zaczął się w Zurychu. Badania wykazały, że dzięki wyjściu narkomanów z podziemia w czasie dekady w kantonie Zurych liczba nowych heroinistów spadła o 82 proc.