Unia Europejska wypowiada wojnę śmieciom. Nie będzie żadnej taryfy ulgowej dla tych, którzy do końca 2010 roku nie wdrożą u siebie sprawnego i szczelnego systemu odbioru, utylizacji i przeróbki odpadów.
Polska, jako jeden z nielicznych krajów w UE, nie zakończył nawet prac nad zmianami w prawie. I grożą nam wielkie kary.
W latach 2011 – 2020 kraje UE mają znacząco zmniejszyć ilość wytwarzanych odpadów, a także zwiększyć ich procent podlegający różnym rodzajom przetworzenia i utylizacji. Maruderzy zderzą się z systemem kar. Najwyższa z nich to 200 tys. euro dziennie. Przedsmak tego, że Unia pobłażliwa nie będzie, otrzymały właśnie Włochy. W marcu Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że kraj ten nie wykorzystał wszystkich środków, ażeby zapobiec kryzysowi w gospodarce odpadami. Został zobowiązany do niezwłocznego rozwiązania problemu. – Włoski rząd dostał na to kilka miesięcy, a potem zacznie płacić kary – wyjaśnia Witold Naturski, członek zespołu doradców przewodniczącego Parlamentu Europejskiego prof. Jerzego Buzka.

Kto jest właścicielem śmieci

Resort środowiska stara się zdążyć. Przygotował projekt zmian w ustawach o utrzymaniu porządku i czystości w gminach i w ustawie o odpadach, teraz konsultowanej przez inne ministerstwa oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Główne jego założenie polega na zmianie własności śmieci. Dotąd ich właścicielem był wytwórca, czyli w praktyce każdy z nas. Teraz pieczę nad odpadami mają przejąć gminy. – Gdy taką zmianę wprowadził samorząd Legionowa, nagle okazało się, że odpadów jest 2,5 razy więcej niż wcześniej, bo ludzie po prostu przestali wywozić je nielegalnie do lasu – mówi Bernard Błaszczyk, podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska. – Tu tkwi sedno problemu, którego przez lata nie potrafiliśmy rozwiązać – mówi senator Andrzej Misiołek z senackiej komisji środowiska.
Żywiecczyzna i jej turystyczne gminy leżące wokół Jeziora Żywieckiego płacą za te zaniechania wysoką cenę. Wody akwenu systematycznie zasilane są śmieciami z okolicznych domków letniskowych. Ich właściciele bowiem, zameldowani najczęściej w miastach na Śląsku, prawnie zobowiązani są do wywożenia swoich śmieci tam, gdzie ów meldunek posiadają. – Łatwo zgadnąć, jak sprawa jest rozwiązywana w praktyce – opowiada Jerzy Starypan, prezes firmy Beskid sp. z o.o. zajmującej się prowadzeniem gospodarki odpadami w 18 gminach na Żywiecczyźnie.



Jak spalarnia, to protest

W 25 krajach UE na składowiska odpadów komunalnych trafia rocznie ok. 120 mln ton śmieci, czyli połowa wszystkich odpadów. Druga połowa jest utylizowana, m.in. przez spalarnie. W ten sposób w wielu krajach produkowana jest energia. Tymczasem hasło „spalarnia” wywołuje w Polsce od razu głośne protesty mieszkańców.
Najgęściej zaludnione województwo śląskie wytwarza 13 proc. wszystkich polskich śmieci. W ostatnich kilku latach dzięki unijnemu wsparciu miały tu powstać dwie spalarnie odpadów. Nie powstała ani jedna, chociaż resort rozwoju regionalnego pieniądze już przyznał. W tym samym czasie na Śląsku zaczęły się wypełniać istniejące składowiska. Na Śląsku Cieszyńskim zostały one wypełnione w 100 proc. Za 6 lat ten sam scenariusz czeka okolice Bielska-Białej, a pewnie i samo największe miasto Podbeskidzia. W całym województwie jest 167 gmin, z których 92 proc. boryka się z nielegalnymi wysypiskami. Tylko jedna – Pszczyna – uzyskała certyfikat „Zielonej gminy”.
– Do 2008 roku 75 proc. naszych gmin w ogóle nie było objętych systemem odbioru śmieci – przyznaje wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. – Na takie działania mamy europejskie pieniądze, trzeba je tylko brać, jak to zrobiły Sosnowiec czy Bielsko-Biała, które dostały po 80 mln zł unijnego wsparcia na inwestycje w system unieszkodliwiania odpadów – mówi Adam Zdziebło, sekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.
92 – tyle proc. śląskich gmin boryka się z problemem nielegalnych wysypisk
90 – tyle proc. odpadów w Polsce trafia na składowiska. Dla porównania w Szwecji – tylko 4 proc.
200 tys. euro – najwyższa dzienna kara, jaką może zasądzić ETS za niewdrożenie przepisów unijnych