W słowniku wyborczym hasło reformy wymiaru sprawiedliwości nie istnieje
Ileż to razy reformy wymiaru sprawiedliwości określane były jako rewolucyjne? Ale rewolucji w wymiarze sprawiedliwości przez ostatnie 20 lat jak nie było, tak nie ma. Nawet kandydatom na prezydenta słowo „rewolucja” nie chce przejść przez gardło. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że równie mało miejsca w ich słowniku wyborczym zajmuje hasło: reforma wymiaru sprawiedliwości. I o to można mieć do kandydatów spore pretensje.

Ważniejsze łupki

Na wyborczych salonach nie mają najwyraźniej serca do wymiaru sprawiedliwości. Wielka szkoda. Tym większa, że w kampanii zaczynają pojawiać się egzotyczne tematy. Ostatnio jeden z kandydatów próbował ściągnąć na siebie uwagę, dyskutując o łupkach bitumicznych. Dlaczego więc reformie wymiaru sprawiedliwości tak trudno jest się przebić na wyborcze salony. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że o ile na wydobywanie łupków władza prezydencka nie ma wpływu, o tyle na autorytet sądów ten wpływ może być znaczący. Oczywiście, reformowanie wymiaru sprawiedliwości to nie hasła wyborcze. Nie wystarczą ogólniki: zlikwidować sądowe zatory, uprościć procedury, skończyć z korporacjonizmem. Sprawdzić należy, co przeszkadza, by odciążyć sądy od spraw, które z wymiarem sprawiedliwości mają niewiele wspólnego. Gdyby np. zdecydowano się wyprowadzić z sądów obsługę ksiąg wieczystych, ubyłoby wymiarowi sprawiedliwości od ręki 4 mln spraw rocznie. Ale Ministerstwo Sprawiedliwości za każdym razem, gdy pojawia się temat prywatyzacji obsługi ksiąg wieczystych, twierdzi, że przekazanie tych rejestrów w ręce osób fizycznych lub prawnych osłabi ochronę prawa własności. Jest to ten sam rodzaj argumentacji, który przed laty zgłaszali przeciwnicy prywatyzacji notariatu. Tyle że prawo własności wyszło z tamtej reformy obronną ręką.
W kolejce na swój zakaz wjazdu na drogę sądową czekają jeszcze inne sprawy rejestrowe i cała gama spraw drobnych, na których wyliczenie zabrakłoby tu miejsca. Czy naprawdę uchwały wspólnot mieszkaniowych, w których skłóceni sąsiedzi zakazują pieskom sikania w windach, musi kontrolować wysoki sąd? A przecież wokandy sądów roją się od takich spraw.

Ofiara własnej doskonałości

Nie ma co owijać w bawełnę: wymiar sprawiedliwości padł ofiarą własnej doskonałości. Przygarniał pod skrzydła każdy paragraf, każdą decyzję. Ustawodawca po okresie błędów i wypaczeń uchylił furtkę z niezawisłymi procedurami, a spragniony sprawiedliwości tłum runął w nią z impetem. Nikt nie liczył skutków gigantycznego usądowienia społeczeństwa, nikt nie zastanawiał się, jak wpłynie ono na sprawność orzekania. Dziś przychodzi pora, by dokonać bilansu. Tego rodzaju spraw nie można rozwiązywać na dłuższą metę, przesuwając sprawy z jednego sądu do drugiego. A tak problem postrzega niestety ministerstwo.
Chce np. wszystkie odwołania z sądów w Płocku i Ostrołęce przenieść z apelacji warszawskiej do łódzkiej i białostockiej. Na papierze pomysł ma ręce i nogi. Ale kiedy zagłębimy się w szczegóły, nie wytrzymuje próby życia. Spraw z Płocka i Ostrołęki nie jest w sumie tak dużo, by ich przesunięcie mogło istotnie odciążyć stołeczną apelację. Skutki są łatwe do przewidzenia. Warszawskiej apelacji od takiej reformy mocy przerobowych nie przybędzie. Za to ludziom przybędzie kłopotów. Zarówno Płock, jak i Ostrołęka mają lepsze połączenia z Warszawą niż z Łodzią i Białymstokiem. Niby mała rzecz, ale w praktyce to takie małe rzeczy składają się na sukces każdej reformy.
Wymiar sprawiedliwości wciąż czeka na swojego Solona. Nie objawił się on dotąd ani w kampanii wyborczej, ani w resorcie sprawiedliwości.