Nie jest dobrze, gdy dyskusja o tym, kto „zasługuje” na świadczenia z ZUS, zamiast w komisjach sejmowych toczy się na salach sądowych.
Przepisy tarcz antykryzysowych powstawały szybko. Oczywiście żadne przepisy powstawać tak nie powinny, ale też i sytuacja była nadzwyczajna i na długi proces legislacyjny czasu nie było. Nie uniknięto więc w nich pomyłek.
Szczególnie gorące reakcje wzbudziły przepisy dotyczące pomocy z ZUS dla przedsiębiorców i wykonujących umowy cywilnoprawne. Błędów w nich nie brakowało – nie wiadomo dlaczego niektórzy przedsiębiorcy zostali początkowo z pomocy wykluczeni, zleceniobiorcom z kolei postawiono przedziwny warunek: przez kilka miesięcy nie mogli wystąpić o pomoc sami, a tylko zatrudniająca ich firma. Kolejne nowelizacje wprowadzały kolejne poprawki, ale niektóre niezrozumiałe rozwiązania zostały do dziś. Jak zwykle krytykę bierze na siebie ZUS, który musi wydawać decyzje w oparciu o treść ustawy, ale dla osoby, która czuje się nią pokrzywdzona, nie ma to większego znaczenia. Odwołuje się do sądu, a ten czasem orzeka zupełnie inaczej, niż wynikałoby z treści ustawy, powołując się na zamiar ustawodawcy.
Sąd zamiast parlamentu
Sąd Okręgowy w Olsztynie, zmieniając decyzję ZUS, przyznał prawo do świadczenia postojowego (które przysługiwało przedsiębiorcom i wykonującym umowy cywilnoprawne, którzy ponieśli straty z powodu epidemii) prowadzącej działalność gospodarczą trenerce fitness, mimo że ta się ze swoim wnioskiem po prostu spóźniła. Aby otrzymać postojowe, trzeba było wykazać 15-proc. spadek przychodu w poprzednich miesiącach. Przepisy wymagały (i nadal wymagają), aby różnica dotyczyła dwóch miesięcy przed złożeniem wniosku. Składając go np. w maju, należało wykazać przychód z kwietnia mniejszy przynajmniej o 15 proc. od przychodu z marca. Jeśli wiosek składany był w czerwcu, spadek miał dotyczyć maja w stosunku do kwietnia itd.
Na początku nikt chyba nie przewidział, jakie to może spowodować problemy, bo większość uprawnionych składała wnioski tak szybko, jak tylko się dało. Jak się okazało z biegiem czasu, część przedsiębiorców ze złożeniem wniosków jednak zwlekała. Składali je np. w czerwcu, ale z porównania przychodu z maja i kwietnia wynikało, że wprawdzie oba miesiące były finansowo fatalne, ale w zestawieniu z czasem sprzed epidemii. Jeśli jednak akurat między tymi miesiącami nie nastąpił 15-proc. spadek, to postojowe się nie należało. Dopiero więc po jakimś czasie zaczęły pojawiać się głosy, że takie przepisy to niepotrzebne utrudnienie.
Właśnie w takiej sytuacji znalazła się wspomniana trenerka. Zanotowała ona dużą obniżkę przychodu w marcu, natomiast w kwietniu i maju branżę zamknięto i nie osiągnęła go w ogóle. Wniosek o postojowe złożyła jednak dopiero w czerwcu, więc ZUS musiał wziąć pod uwagę kwiecień i maj. A że w obu miesiącach przychód wynosił 0 zł, to warunek różnicy 15 proc. nie został spełniony. Kierując się przepisem, zakład nie miał wyjścia – musiał odmówić postojowego. Gdyby zainteresowana złożyła wniosek w kwietniu albo w maju, otrzymałaby wsparcie. Mimo wszystko trenerka decyzję zaskarżyła i – niespodziewanie – sąd świadczenie jej przyznał. Uznał, że zamiarem ustawodawcy było przyznanie pomocy finansowej prowadzącym działalność, a zastosowanie dokładnego brzmienia przepisów osiągnięcie tego celu wyklucza.
Drugi spór także dotyczył postojowego. Tym razem od decyzji odmownej odwołał się zleceniobiorca. Przepisy przyznawały takim osobom świadczenie, jeśli wykonywanie zlecenia zostało ograniczone z powodu epidemii, a składający wniosek nie był ubezpieczony w ZUS na innej podstawie (np. etatu lub innego zlecenia). Otrzymać postojowe nie było łatwo, bo zleceniobiorca nie mógł sam o nie wystąpić – wniosek mógł złożyć za niego jedynie zatrudniający go zleceniodawca. Co ciekawe, przepisy były tak skonstruowane, że firmie nie groziła żadna sankcja za niezłożenie tego wniosku – równie dobrze szef mógł o sprawie zapomnieć albo przedłużać formalności w nieskończoność. ZUS radził w takich sprawach wytoczenie powództwa cywilnego przeciwko zleceniodawcy.
Sprawę jednej z poszkodowanych takim przepisami osób rozpatrywał Sąd Okręgowy w Rzeszowie. Firma tak długo przeciągała złożenie wniosku do ZUS, że zanim to zrobiła, zleceniobiorca znalazł sobie inne zatrudnienie. A etat z zasady wyklucza otrzymanie postojowego. Gdyby przedsiębiorca złożył wniosek wcześniej, gdy skarżący jeszcze nie podjął nowej pracy, pieniądze by dostał. Sąd uznał więc, że nie można go karać za zaniedbanie firmy – która usprawiedliwiała się nawałem wniosków od innych zleceniobiorców – i przyznał świadczenie, znów powołując się przy tym na cel ustawy, a nie brzmienie przepisów.
Na tym nie koniec. Na korzyść ubezpieczonych – wbrew literze prawa – zaczął orzekać także sam ZUS. Problem znów dotyczył świadczenia postojowego i tego samego warunku co w sporze przed rzeszowskim sądem, a więc podlegania ubezpieczeniom w ZUS na dodatkowej podstawie. Reguła ta miała zastosowanie także do osób pobierających zasiłek macierzyński, które jednocześnie prowadziły aktywne firmy, czyli łączyły pracę z opieką nad dzieckiem. W takim przypadku kobieta (zasada dotyczy również mężczyzn, ale w praktyce zdarza się to dużo rzadziej) podlega ubezpieczeniom jako pobierająca zasiłek, a składki emerytalne finansuje jej budżet państwa. W tym czasie nie jest natomiast ubezpieczona z firmy, z której musi opłacać jedynie składkę zdrowotną.
Dopiero po jakimś czasie po wejściu w życie przepisów o postojowym zauważono, że w takiej sytuacji prowadzące firmę matki nie mają prawa do postojowego, bo podlegają ubezpieczeniu z tytułu zasiłku, a nie jako przedsiębiorcy. Odmowa wypłaty świadczenia byłaby więc zgodna z ogólnym założeniem – przysługiwało ono tym, którzy nie mieli innych źródeł utrzymania, a zasiłek macierzyński takim źródłem jest. Niespodziewanie jednak ZUS poinformował, że będzie wypłacał postojowe także pobierającym zasiłek. Na jakiej podstawie? Wyjaśniał, że co prawda zasiłek macierzyński jest tytułem ubezpieczeniowym (co wynika z przepisów), ale „związanym z urodzeniem i sprawowaniem opieki nad dzieckiem, a nie z aktywnością, która służyłaby uzyskiwaniu przychodów” (co z przepisów nie wynika, bo w ogóle nie przewidują takiego rozróżnienia).
Ignorantia iuris non nocet
Teraz najciekawsze. Jak się okazuje, wbrew znanej i lubianej przez prawników sentencji nieznajomość prawa wcale nie zawsze szkodzi. Ba, może się czasami opłacić. Zapewne wiele osób znalazło się w sytuacji wspomnianej trenerki fitness i z powodu spóźnionego wniosku dostało decyzję odmowną. Tak samo jak niejeden zleceniobiorca stracił postojowe, bo firma zwlekała ze złożeniem wniosku. Odwołania do sądu jednak nie składali, bo doszli do wniosku, że decyzja jest zgodna z przepisami i pieniędzy („sprawiedliwie” czy nie) i tak nie dostaną.
Jeszcze ciekawsza sprawa dotyczy postojowego na macierzyńskim – także w DGP, odpowiadając na pytania czytelników, informowaliśmy, że świadczenie się nie należy, bo wynika to wprost z ustawy. I znowu wygrał ten, kto przepisów albo nie znał, albo się z nimi po prostu nie zgadzał i mimo wszystko wniosek o postojowe złożył.
Te sytuacje potwierdzają też inne zjawisko. Czasami opór rządzących przed poprawieniem przepisów jest niezrozumiały, a za ich naprawę muszą wziąć się sądy. Sęk w tym, że dopuszczenie do tego, żeby każdy indywidualnie kwestionował dany przepis, prowadzi nie tylko do lekceważenia prawa, możliwej nierówności wobec niego (bo różne składy w analogicznych sytuacjach mogą orzekać inaczej), lecz przy okazji także do kompletnego zablokowania sądów zmuszonych za każdym razem rozstrzygać odwołanie osób, które czują się pokrzywdzone. Podkreślmy – w opisanych przypadkach nie błędem ZUS, który przecież prawidłowo zastosował regulację, lecz samym brzmieniem przepisu, na podstawie którego ZUS orzekał. Dyskusja, o tym, kto „zasługuje” na świadczenia, zamiast w komisjach sejmowych toczy się wobec tego na salach sądowych. To też pokazuje kolejny problem, mianowicie ten, że ZUS wciąż nie może się pozbyć etykietki „instytucji pomocy społecznej”. W obiegowej opinii powinien pomagać tym, którzy na pomoc zasługują, a nie realizować ustawowe warunki, które części obywateli wydają się drugorzędne.
W tym duchu ZUS zastosował kreatywną wykładnię prawa, przyznając postojowe matkom prowadzącym działalność. Tutaj zamiast ewentualnej nowelizacji otrzymaliśmy interpretację ewidentnie sprzeczną z brzmieniem ustawy. Niektórzy prawnicy radzili wręcz być przygotowanym na obowiązek zwrotu pieniędzy za jakiś czas. Wygląda to kuriozalnie w zestawieniu z dosłownym zazwyczaj stosowaniem przepisów ubezpieczeniowych w innych sprawach. Choćby przy przyznawaniu emerytur na specjalnych zasadach, gdzie drobna pomyłka kadrowej w świadectwie pracy powoduje odmowę emerytury i konieczność dochodzenia swoich racji przed sądem.
Skoro więc to sądy, a czasami nawet ZUS, odgadują cel ustawodawcy, a brzmienie przepisów ma znaczenie drugorzędne, to konsultacje, poprawki i cała skomplikowana ścieżka uzgodnień wydają się zbędne. Wystarczyłaby preambuła.