O „piątce dla zwierząt”, czyli nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt uchwalonej we wrześniu przez Sejm, która w zeszłym tygodniu wróciła z Senatu z poprawkami, pisano głównie, że projekt i zarządzona dyscyplina w klubie PiS służyły wyłącznie próbie sił wewnątrz obozu władzy.
Czasem powoływano się na argumenty gospodarcze i finansowe, i to nie tylko w najgłośniejszej sprawie zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Rozwodzono się nawet nad kosztami czipowania psów, co miałoby przekraczać możliwości przeciętnego gospodarstwa domowego. Najwięcej krytycznych uwag wobec ustawy można jednak streścić w słowach: „ustawa nie może być dobra, skoro to Jarosław Kaczyński doprowadził do jej uchwalenia”.
Do tej argumentacji nawiązuje także prof. Marcin Matczak w tekście „Jeśli nie jesteś zwierzęciem futerkowym, masz legislacyjnego pecha”, ale prawdą jest, że na nim nie poprzestaje. Tworzy raczej, nazwijmy to, unię personalną między ważną argumentacją a uprzedzeniem do szefa PiS. „(…) potrzebna jest selekcja problemów, które zasługują na rozwiązanie legislacyjne w pierwszej kolejności. OSR [ocena skutków regulacji – red.] dogłębnie analizuje problem oraz pokazuje, co się stanie, gdy się go nie rozwiąże. (…) U nas jednak błyskawiczny, intuicyjny OSR przeprowadza siedzący na kanapie przed telewizorem lub komputerem Jarosław Kaczyński. Jego ogląd sytuacji decyduje, jakie problemy się rozwiązuje, a jakich nie. Jeśli jesteś kotem albo innym zwierzęciem futerkowym, masz szczęście. Ale jeżeli znajdujesz się poza empatycznym zasięgiem emocji Kaczyńskiego, to masz pecha. To legislacja współczucia. To polityka indywidualnego wglądu w to, co dobre i słuszne” – pisze Marcin Matczak.
Oczywiście ma rację w sprawie konieczności oceny skutków regulacji. Powinna zostać sporządzona. Tyle że, jak rozumiem, jej głównym zadaniem jest bilans ewentualnych kosztów i zysków z wprowadzenia danego prawa, a nie stwierdzenie, czy należy zajmować się danym problemem dziś czy może za kilka lat. Jeśli zaś chodzi o czas, w jakim to nastąpiło, to chciałbym przypomnieć, że o dyskusja o problemach, które nowelizacja podejmuje, trwa od wielu lat. I że w poprzedniej kadencji parlamentu był już stosowny projekt. Zarzucony w roku wyborczym z powodów czysto politycznych, co zresztą wtedy nie było problemem dla większości komentatorów.
Pan profesor konkluduje: „Kiedy Słońce Narodu nie ma akurat nikogo w szpitalu, trudniej o ustawy reformujące służbę zdrowia. Jeśli akurat nie ma dzieci, trudno o reformę dziecięcej opieki psychiatrycznej. Ale za to, jeśli coś kocha lub czegoś nienawidzi, ta miłość lub nienawiść stają się najlepszym powodem uchwalenia ustawy”. Jak rozumiem, zmniejszeniem skali zbędnego cierpienia zwierząt należy się zająć, kiedy już wszystkie inne problemy (czytaj: problemy ludzi) zostaną rozwiązane. Do tej pory zaś bezpańskich psów może przybywać, marginalne w skali całej gospodarki biznesy związane z niehumanitarnym traktowaniem zwierząt mogą kwitnąć, a wielu ludzi, których los zwierząt obchodzi, ma nabrać wody w usta i grzecznie czekać. Na święty nigdy. Albo aż stosowny projekt poprze ktoś inny niż przewodniczący PiS…