Cztery lata po tym, jak wspólnie z Sylwią Czubkowską opisaliśmy na łamach DGP, w jaki sposób Straż Graniczna systemowo łamie prawo, odsyłając na Białoruś uciekinierów proszących o status uchodźcy, tezy z naszego tekstu potwierdził Europejski Trybunał Praw Człowieka. Polskę będzie to kosztowało dokładnie 102 319 euro, które zapłacimy poszkodowanym.
Przypomnijmy: w tekście „Terespolska ciuciubabka” z 24 września 2016 r. pokazaliśmy, w jaki sposób są traktowane osoby proszące o status uchodźcy na kolejowym przejściu granicznym w Terespolu. Linia z białoruskiego Brześcia była wykorzystywana głównie przez uciekinierów z Czeczenii, ale także z Tadżykistanu, jako dogodny szlak tranzytowy, ponieważ kupując bilet na pociąg osobowy do Terespola, nie trzeba w Brześciu okazywać ważnej wizy.
Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, jeśli obcokrajowiec deklaruje na granicy zamiar ubiegania się o ochronę międzynarodową, Straż Graniczna nie może go odesłać. Może go za to skierować do zamkniętego, strzeżonego ośrodka. Zasadność wniosku o azyl bada wówczas Urząd ds. Cudzoziemców i jeśli nie potwierdzą się twierdzenia, że w rodzinnych stronach kandydatowi na uchodźcę grozi niebezpieczeństwo, cudzoziemiec może został wydalony.
Można wówczas dyskutować, czy UdsC popełnił w danej sprawie błąd, ale trudno zarzucić złamanie prawa. Tymczasem strażnicy odmawiali Czeczenom wjazdu, udając, że nie słyszą próśb o azyl. Ci, z którymi rozmawialiśmy na dworcu w Brześciu, mówili nawet o kilkudziesięciu bezskutecznych próbach wjazdu do Polski. W dodatku za każdym razem musieli odczekać, aż odprawieni zostaną obywatele Białorusi i Polski. Bileterzy z Brześcia na starcie dokonywali segregacji rasowej. Osoby o europejskim wyglądzie dostawały bilety na pierwszy i drugi wagon. Inni – od trzeciego do ósmego.
Nie pomagały nawet interwencje obrońców praw człowieka ani pełnomocnictwa dla prawników, którzy zajmowali się tą sprawą pro publico bono. Na granicy w Terespolu państwo prawa nie działało. ETPC to potwierdził. W czwartek zapadł wyrok w sprawie M.K. i inni przeciwko Polsce. To orzeczenie dotyczące trzech podobnych przypadków: mężczyzny o inicjałach M.K., małżeństwa A. i ich pięciorga dzieci oraz małżeństwa M.K. i Z.T. z trojgiem dzieci. Wszyscy to obywatele Rosji narodowości czeczeńskiej.
W jednym przypadku rodzina po bezskutecznych próbach wjazdu wróciła do Smoleńska, gdzie mąż został zatrzymany i odesłany do Czeczenii. Tam miał być poddany nieludzkiemu traktowaniu. Pozostanie na Białorusi też nie było opcją. Ten kraj nie uznaje obywateli sojuszniczej Rosji za uchodźców. Jak pisaliśmy w 2016 r., „według białoruskiego MSW w latach 1997–2015 Mińsk nie przyznał takiego statusu ani jednemu obywatelowi Federacji Rosyjskiej, choć w latach 2004–2015 (dla takiego okresu są dostępne dane) poprosiło o to 60 osób”. Zresztą także Europa nie jest dla wszystkich bezpieczna; ludzie rządzącego Czeczenią Ramzana Kadyrowa urządzają sobie w UE regularne polowania na jego otwartych przeciwników.
ETPC uznał, że Polska, ignorując składane przez przybyszy na ręce funkcjonariuszy Straży Granicznej wnioski o azyl, złamała kilka artykułów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka: nakaz ochrony przed torturami oraz nieludzkim lub poniżającym traktowaniem, zakaz zbiorowego wydalania cudzoziemców, nakaz zapewnienia skutecznego środka odwoławczego, wreszcie nakaz uwzględniania wydanego przez ETPC środka tymczasowego. Zwłaszcza to ostatnie świadczy o celowym łamaniu prawa przez Polskę. Skarżący uzyskali od sądu w Strasburgu środek tymczasowy, czyli decyzję zakazującą polskim władzom odesłania ich na Białoruś. Warszawa to zignorowała.
Sytuacja opisana w DGP tak naprawdę nie była historią o Czeczenach i Tadżykach. Wielu z nich faktycznie naciąga swoje życiowe historie, by dostać się na Zachód. Wielu po udanym przekroczeniu granicy z Polską łamie prawo i jedzie dalej, do Niemiec, gdzie żyją ich krewni i ziomkowie. Mogą być wśród nich agenci Kadyrowa albo przestępcy. Tyle że prawo krajowe i międzynarodowe, które Polska ratyfikowała, przewiduje, że jeśli ktoś prosi o ochronę, jego wniosek musi zostać rozpatrzony przez stosowną instytucję. I nie jest nią Straż Graniczna, która w tym przypadku po prostu przyjmuje wniosek i przekazuje go UdsC.
Strażnicy opisanego przez nas procederu sami sobie nie wymyślili. Musieli dostać nieformalne wskazówki z góry. Tak dochodzimy do sedna sprawy: to nie jest historia o uchodźcach czy polityce azylowej ani głos w dyskusji „otwarte czy zamknięte granice”. UdsC ostatecznie mógłby przyznać ochronę takiej samej liczbie cudzoziemców, niezależnie od tego, czy Straż Graniczna trzymałaby się procedur, czy nie. To dyskusja o przestrzeganiu prawa.
Slogan „Washington Post” brzmi „Demokracja umiera w ciemnościach”. Praworządność na początku obumiera tam, gdzie dotyczy najsłabszych – choćby cudzoziemców, którzy nie mają gdzie szukać sprawiedliwości. Poprosiliśmy Straż Graniczną o komentarz do wyroku i zapytaliśmy, jakie wnioski zostały wyciągnięte po terespolskim minikryzysie migracyjnym z 2016 r. Biuro prasowe SG, na tle innych urzędów państwowych zwykle działające wręcz wzorcowo, tym razem nie odpowiedziało.