- Ja sobie nie przypominam korespondencji, jaką mi przypisano. Przecież takie obrazki może zrobić w pięć minut dziecko z podstawówki. Z Łukaszem Piebiakiem rozmawiają Barbara Kasprzycka i Piotr Szymaniak
Toczy pan kilka sporów sądowych, cywilnych i karnych, związanych z ujawnioną przez Onet.pl w sierpniu 2019 r. aferą hejterską. Na własnej skórze może pan przetestować działanie sądów po zmianach – i to z innej niż zazwyczaj strony stołu sędziowskiego. Nadal uważa pan, że reforma wymiaru sprawiedliwości zafundowana przez rząd PiS się udała?
Uda, jeśli przeprowadzi się ją do końca, bo na razie – jeżeli chodzi o sądownictwo powszechne – jesteśmy gdzieś w jednej trzeciej drogi. Ale już widać, że kierunek jest słuszny i wiele naszych zmian poprawiło sytuację – choćby losowy przydział spraw czy znowelizowane kodeksy postępowania cywilnego i karnego. Wciąż czekamy jednak na zmianę fundamentalną – jednolite stanowisko sędziowskie. Nie może być tak, że – nawiązując do szokujących słów sędzi Ireny Kamińskiej – sędziowie dzielą się na kasty. Jednolite stanowisko sędziego sądu powszechnego – bez podziału na rejonowe, okręgowe czy apelacyjne – ten problem rozwiązuje. Pozwala na większą elastyczność, eliminując delegowanie sędziów do innego sądu czy odwoływanie ich z delegacji, co zawsze budzi wiele emocji. Sędzia będzie orzekał tam, gdzie jest akurat potrzebny. Zniknie pokusa zachowań oportunistycznych, które dziś występują dość powszechnie. Przykładowo: sędzia, który chce awansować, ma pokusę orzekania pod II instancję, bo źle wygląda w opinii, a potem w konkursie w KRS, gdy mu wyroki za często zmieniają czy uchylają. Choć przecież, rozstrzygając ludzkie sprawy, powinien się kierować wyłącznie prawem, zasadami logiki i doświadczenia życiowego, a nie poglądami sędziów odwoławczych. Gdyby wszyscy sędziowie mogli orzekać zarówno w I, jak i w II instancji, oportunizm by wyparował.
Doradza pan takie zmiany ministrowi sprawiedliwości?
Nie trzeba mu tego doradzać, bo wielokrotnie mówił o potrzebie spłaszczenia struktury i wprowadzenia jednolitego stanowiska sędziowskiego. Rozmawialiśmy o tym często, kiedy pełniłem funkcję jego zastępcy.
A potem?
Okazjonalnie się kontaktujemy…
Zwraca się pan do niego „szefie”? Mówi tak pan o nim?
Rozczaruję – zawsze mówiłem „panie ministrze”.
Onet podał, że nie wraca pan do orzekania, lecz znalazł miejsce w przybudówce Ministerstwa Sprawiedliwości – w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości.
Ta „przybudówka” to poważny ośrodek naukowo-badawczy, think tank, z którym współpracują naukowcy z całej Polski, a także z zagranicy. To opiniotwórcza instytucja funkcjonująca od wielu lat i dostarczająca kolejnym ministrom sprawiedliwości niezależne analizy, które potem są wykorzystywane w procesie legislacyjnym i bardzo wiele wnoszą do dorobku polskiej nauki prawa. Zainteresowanie współpracą z IWS wśród naukowców jest ogromne, co najlepiej świadczy o jego pozycji. Proces podejmowania decyzji powinien się opierać na wiedzy płynącej z rzetelnych i wiarygodnych badań. Oby jak najwięcej w Polsce było takich „przybudówek”.
Jaką funkcję będzie pan tam pełnił?
Jestem sędzią delegowanym do IWS jako jednostki nadzorowanej przez ministra sprawiedliwości. Będę brał udział w projektach badawczych.
Porozmawiajmy o skandalu, który sprawił, że zrezygnował pan z funkcji wiceministra sprawiedliwości.
Nie było żadnego skandalu. Ta rzekoma afera zaistniała tylko w sferze medialnej. Sędziowie są takimi samymi ludźmi jak wszyscy – kontaktują się ze sobą prywatnie, kłócą się, obgadują. Jedni się lubią, inni nienawidzą. Plotkują, wymieniają się informacjami z życia prywatnego. Wykreowano aferę, która miała uderzyć w Zjednoczoną Prawicę poprzez atak na ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego będącego liderem jednej z partii obozu rządzącego. Ja nie byłem celem tej „afery”, lecz środkiem do osiągnięcia celu, czyli wygrania przez opozycję wyborów parlamentarnych. Jeżeli coś takiego się dzieje w trakcie kampanii, to czasami trzeba opuścić stanowisko niezależnie od tego, jaka jest prawda. Dla każdej siły politycznej podstawowym celem są bowiem wygrane wybory i możliwość realizowania programu.
Czyli nie tyle była to pana dobrowolna decyzja, ile nie pozostawiono panu wyboru.