O Łukaszu Piebiaku, który odszedł wniesławie z resortu sprawiedliwości wwyniku afery hejterskiej, można powiedzieć wiele złego, ale jedno trzeba mu oddać. Dobrze zdiagnozował jedną zwielu chorób (moim zdaniem kluczową), jakie toczą wymiar sprawiedliwości –system doręczeń.
Możecie się Państwo śmiać, ale uważam, że owiele większy sens niż reformowanie sądów miałoby zreformowanie poczty. Chwała więc Piebiakowi za to, że wramach reformy procedury cywilnej zuporem dążył do wypracowania mechanizmu zapewniającego, że strona postępowania otrzyma pismo zsądu, a nie że zostanie ono uznane za doręczone wwyniku podwójnego awizowania. Gdyby ludzie odbierali na czas pisma, to zbraku tematów Elżbieta Jaworowicz musiałaby przejść do telewizji śniadaniowej.
Ten stan rzeczy ma dwie przyczyny –przekonanie, że jak Kowalski nie odbierze pisma, to problemy go nie znajdą, i fatalne funkcjonowanie poczty. Na obszarach wiejskich placówki pocztowe działają wtakich godzinach, wktórych normalny pracujący człowiek nie jest wstanie odebrać awizowanej przesyłki.
Lekarstwo zastosowane przez Piebiaka – doręczenie przez komornika – jest jakąś próbą naprawienia niewydolności poczty. Ztym że o wiele bardziej, choć nie do końca, podoba mi się przyjęte wczoraj przez rząd rozwiązanie w postaci doręczeń elektronicznych. Dzięki wpisaniu e-maila do bazy adresów elektronicznych każdy obywatel iprzedsiębiorca będzie mógł prowadzić korespondencję zurzędami w formie cyfrowej. Co oczywiście trudno krytykować. Nie podoba mi się natomiast połowiczność tego systemu.
By nie pomijać osób wykluczonych cyfrowo (rzeczywistych lub tylko na potrzeby kontraktów zadministracją), wprowadzono rozwiązanie połowiczne: organ administracji publicznej wyśle list wformie elektronicznej, który następnie będzie na poczcie drukowany idostarczony adresatowi wformie papierowej. Jednak najbardziej nie podoba mi się to, że rejestr adresów do doręczeń będzie działał tylko w sprawach administracyjnych. Apowinna być to platforma do kontaktu zcałą sferą publiczną. Zsądownictwem na czele.