Wywalczenie zadośćuczynienia za zakażenie się koronawirusem w takich miejscach jak ZOL czy DPS będzie niezwykle trudne. Bariera dowodowa może być nie do pokonania
– Szanse na dochodzenie praw przed sądem są takie same, jak osoby, która twierdzi, że została zakażona w sklepie spożywczym – mówi mec. Jolanta Budzowska, specjalizująca się w sprawach błędów medycznych. Wczoraj w DGP pisaliśmy, że zgony w domach pomocy społecznej (DPS) i innych całodobowych placówkach opieki długoterminowej stanowią 10–20 proc. wszystkich śmierci z powodu koronawirusa w Polsce. Część przypadków jest już badana przez prokuraturę.
Osoby, które zakaziły się koronawirusem w DPS czy zakładach opiekuńczo-leczniczych (ZOL), nie mają wielkich szans na zadośćuczynienie. – Choć pobyt tam z założenia zwiększa ryzyko zakażeń, pensjonariusz nie ma uprzywilejowanej pozycji – mówi mec. Budzowska. Jak dodaje, proces o błąd medyczny, a tak są kwalifikowane sprawy o zakażenie, trwa od roku do kilku lat. – W sprawach dotyczących koronawirusa poza podstawową kwestią dowodu na to, gdzie i kiedy doszło do zakażenia, osią sporu z pewnością będzie to, czy placówka medyczna mogła zapobiec zakażeniu i czy można zarzucić winę dyrekcji w organizacji leczenia – opisuje.
Reklama

Reklama
Budzowska wyjaśnia, że wysokość zadośćuczynienia zależy przede wszystkim od rozmiaru szkody na zdrowiu pacjenta. Kwoty przyznawane przez sądy za zakażenie szpitalne wahają się od kilku do kilkuset tysięcy złotych. – W przypadku śmierci pacjenta szanse na udowodnienie, że jej przyczyną były przede wszystkim zaniedbania w organizacji DPS i realizacji usług bytowych, opiekuńczych czy wspomagających, maleją. Zawsze w przypadku osób w podeszłym wieku znajdą się przyczyny współistniejące – mówi prawniczka.
Nieco inaczej sprawa się ma w przypadku ZOL, które świadczą usługi medyczne, a więc mają obowiązek przestrzegania prawa do usług medycznych świadczonych z należytą, profesjonalną starannością na poziomie zgodnym z aktualną wiedzą medyczną.
– Tyle w teorii. Skoro leczenie pacjenta jest tam współfinansowane ze środków NFZ, to mogę się domyślać, że ZOL ciepią na takie same problemy, jak inne publiczne podmioty lecznicze – dodaje Budzowska. Ale to nie jest problem pacjenta, bo jego podstawowe prawa nie mogą być wyłączane w zależności od finansów placówki.
Osobną ścieżkę ma do dyspozycji prokuratura, która prowadzi postępowanie z urzędu. To droga karna, która może skończyć się wskazaniem sprawcy. Zgodnie z art. 165 par. 1 pkt 1 kodeksu karnego, kto sprowadza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej, podlega karze od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. – Teoretycznie za sprawcę tego przestępstwa może być uznany i pracownik, i mieszkaniec DPS lekceważący ostrożnościowe reguły postępowania w czasie epidemii – podkreśla prawniczka.
Przypomina, że formą działania umyślnego jest także zamiar ewentualny. Chodzi o sytuację, kiedy sprawca przewiduje możliwość popełnienia przestępstwa i godzi się na to. Poza tym, na podstawie art. 165 par. 2 k.k. karane są też sytuacje, w których sprawca działał nieumyślnie. Dyrektorzy ZOL i DPS mówią często o wadach systemu, które związały im ręce, utrudniając dobrą organizację pracy. Wyliczają brak testów dla nowo przyjmowanych pacjentów i późno wprowadzane badania przesiewowe pracowników. Zdaniem prawniczki w tej sytuacji to oni mogą rozważyć przypozwanie skarbu państwa jako współodpowiedzialnego za sytuację. Jednak – jak przyznaje – trudno będzie pociągnąć system do odpowiedzialności.