Z powodu pandemii wiele państw ograniczyło prawa człowieka, a nawet zmieniło zasady ustrojowe. I być może nie jest to powód do zmartwienia, bo w większości demokratycznych społeczeństw umówiliśmy się, że w wyjątkowych okolicznościach możemy zrezygnować z naszych wolności, rozumiejąc, że w ciężkich czasach zawodzą tradycyjne mechanizmy rządzenia.
Dziennik Gazeta Prawna
W przeprowadzonym w 2018 r. w Polsce oraz na Słowacji i na Węgrzech badaniu postaw młodych ludzi (16–35 lat) wobec demokracji, 63 proc. Węgrów, 55 proc. Polaków i 47 proc. Słowaków przyznało, że w niektórych okolicznościach (np. gdy chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa) prawa człowieka i wolności obywatelskie powinny zostać zawieszone.
Wprowadzane ograniczenia nie budzą też na razie kontrowersji wśród unijnych urzędników. Odpowiadająca za sprawy sprawiedliwości komisarz Věra Jourová stwierdziła w „Die Welt”, iż rozumie, „że w czasach pandemii konieczne może być podejmowanie zdecydowanych i scentralizowanych kroków”. Ale zarazem zwróciła uwagę, że „w dłuższej perspektywie istnieje zagrożenie, że demokracja zostanie przez te działania osłabiona”.
W tym kontekście z największą krytyką spotkał się już premier Węgier Viktor Orbán, enfant terrible europejskiej demokracji. Nie tyle za umożliwienie sobie rządzenia dekretami i za wprowadzenie daleko idącego ograniczenia wolności mediów, ile za to, że te dodatkowe uprawnienia mogą pozostawać w użyciu przez długi czas.

Oskubywanie z praw

Czy spokojne podejście do ograniczania praw i wolności jest zasadne? Erozja demokracji w państwach Zachodu nie rozpoczęła się wraz z wykryciem pierwszych przypadków COVID-19. Sandor Lederer, dyrektor i współzałożyciel K-Monitor, węgierskiej organizacji walczącej z korupcją, daleki był od skrajnych emocji, gdy pytałem go o ocenę ostatnich działań rządu w Budapeszcie. Jego zdaniem Orbán po prostu wykorzystał pandemię, by wprowadzić kolejne rozwiązania mające zapewnić mu niepodzielne rządzenie. Bo taka jest logika jego działań.
Węgry wykorzystały walkę z dezinformacją wokół pandemii do wprowadzenia cenzury – a tłumaczono ją koniecznością walki z fake newsami. Pewnie szokowałoby to bardziej, gdyby nie to, że w tym kraju praktycznie nie ma już niezależnych mediów. Ale rozwiązania uderzające w wolność informacji wprowadzono także w Rumunii i Bułgarii. Oraz w Rosji – władze nakazały m.in. radiu Echo Moskwy usunięcie wywiadu z ekspertem kwestionującym przyjęte przez Kreml rozwiązania w walce z pandemią.
W Polsce politycy obozu Zjednoczonej Prawicy też już nas przyzwyczaili do tego, że zasady praworządności – delikatnie rzecz ujmując – traktują elastycznie. Przy okazji wprowadzenia tarcz antykryzysowych zlikwidowano możliwość realizacji prawa do informacji, zaś na mocy rozporządzeń o wątpliwych podstawach prawnych wyłączono wolność zgromadzeń. Nieśmiała krytyka tych pomysłów płynęła głównie ze strony organizacji pozarządowych, a towarzyszyły jej komentarze wykazujące raczej na brak zaskoczenia takim działaniem władz.
Z kolei próba organizacji w pierwotnym terminie 10 maja wyborów prezydenckich, które nie spełniają przynajmniej trzech zasad – powszechności, równości oraz tajności – spotykała się w równym stopniu z oburzeniem, co z żartami z metod rządzenia Jarosława Kaczyńskiego. Sądząc po sondażach poparcia dla działań władzy, taki model demokracji autorytarnej jest jednak przez dużą część społeczeństwa dopuszczalny.

Wielki Brat prędzej ukarze

Złoty okres przeżywają dziś nowe technologie. Wiele nowoczesnych narzędzi wspiera i łączy odizolowanych obywateli. Rośnie też, co cieszy, zrozumienie dla otwierania danych naukowych, co z pewnością przełoży się na wzrost współpracy przy rozwiązywaniu globalnych i regionalnych wyzwań.
Ale nie można uciec od problemu wykorzystywania technologii do tego, by jeszcze lepiej kontrolować obywateli. W tym wypadku władze wielu państw skorzystały z doświadczeń zdobytych podczas wojny z terroryzmem. Wiele z tamtych narzędzi miało funkcjonować tylko przez moment, tymczasem zarówno technologie wspomagające inwigilację, jak i przepisy, które legitymizują ich wprowadzenie, cały czas obowiązują. Co najwyżej teraz zostały nieco zmodyfikowane. Zbieranie danych o osobach podlegających kwarantannie? Żądania wydania danych od operatorów telekomunikacyjnych o tym, gdzie zbierają się obywatele? Żaden problem, bo te działania są teraz uzasadnione bezpieczeństwem społecznym.
Co prawda, w niektórych krajach, w tym w Polsce, jesteśmy świadkami debaty o tym, jakie zagrożenie dla ochrony prawa do prywatności mogą nieść nowoczesne technologie, ale ucieka nam z pola widzenia to, że już od wielu lat funkcjonują przepisy i rozwiązania umożliwiające zbieranie danych na temat obywateli bez skutecznej kontroli ze strony sądów.

Nie lubimy demokracji?

Izraelski historyk Yuval Harari w głośnym tekście opublikowanym w „Financial Timesie” wyraził obawę, że wprowadzone obecnie przepisy i narzędzia będą dominować w relacjach władza – obywatel przez kolejne lata. Bo pandemia jest kolejnym wstrząsem w historii ludzkości, który sprawi, że łatwo przystaniemy na ograniczenie naszych praw w imię zachowania wyższej wartości.
Niestety, na postępującą deprecjację demokracji godzimy się już od dawna. Poczynając od braku krytycyzmu wobec po wielokroć powtarzanych dychotomii: że albo demokracja, albo bezpieczeństwo, że albo zdrowie, albo prywatność. Tu nie musi być sprzeczności i można w warunkach demokracji skutecznie realizować politykę bezpieczeństwa i ochronę zdrowia. Ale na ten temat nie ma już niestety powszechnej debaty.
Może jest też tak, że łudzimy się tylko, że zasady demokracji mogą być naruszone wyłącznie z powodów bezpieczeństwa państwa i obywateli. Znacząca grupa młodych ludzi z Polski (40 proc.), Węgier (58 proc.) i ze Słowacji (50 proc.) w przytoczonym już badaniu stwierdziła, że jest gotowa poświęcić niektóre wolności dla polepszenia standardu życia.

Warto walczyć o demos

Demokracja nie jest nam dana raz na zawsze – widzimy w ostatnich latach, a teraz o wiele wyraźniej, że ulega erozji. Ufność w nią podkopują m.in. względny dobrobyt, wyzwania rynku pracy, rozczarowanie polityką partyjną, słabnące zaufanie do wspólnoty. Mamy naprawdę dużo wymówek, aby nie skupiać się na demokratycznych wartościach i na tym, co im zawdzięczamy.
A wystarczy zadać sobie pytanie: czy chcemy upodobnić się do Chin, które tak wielu imponują tym, w jaki sposób radzą sobie z pandemią? Czy warto poświęcić niezależne sądownictwo, wolność mediów i prawo do informacji? A może Pekin lepiej by sobie poradził z koronawirusem – a z nim cały świat – gdyby nie uciszał niezależnych dziennikarzy i lekarzy ostrzegających przed rozwojem epidemii?
Zaprośmy demokrację do bronienia swoich racji. Nie tylko dzisiaj, lecz także przy okazji każdej dyskusji o zadaniach i roli państwa. Zobaczmy w niej sprawdzoną metodę zmniejszenia liczby konfliktów i zwiększenia poziomu życia. Inaczej intensywność ciosów, których doświadcza obecnie, spowoduje, że pozostanie tylko pustym frazesem w ustach polityków na całym świecie i marzeniem, które wymknęło się nam z rąk.
Dziennik Gazeta Prawna jest patronem medialnym konferencji Personal Democracy Forum CEE, która odbędzie się 14 maja. Personal Democracy Forum CEE jest platformą wymiany idei i doświadczeń aktywistów i urzędników m.in. regionu Europy Środkowo -Wschodniej, zajmujących się zwiększaniem zaangażowania obywatelskiego i przejrzystości w życiu społecznym i politycznym przy wsparciu nowych technologii. W tym roku, z powodu pandemii, konferencja odbędzie się online. Hasło tegorocznej edycji to: „Demokracja. Czy mnie słychać?”