Na studiach mieszkałem z moim przyszłym szwagrem i peletonem jego, zmieniających się na różnych etapach, dziewczyn. Po latach trudno było mi odtworzyć ich listę albo nawet przypasować twarz do imienia, z wyjątkiem jednej. Małgorzaty.
Otóż Małgorzata wryła się w moją pamięć tym, że wysłała paczkę do siebie samej, bo pomyliła adresata z nadawcą. Może i nie ona jedna, ale pokażcie mi państwo drugą taką osobę, która nie dość, że wysyła sobie paczkę, to jeszcze musi zapłacić za odbiór (sprzedawała coś na Allegro z opcją płatności za pobraniem).
Przypomniała mi się ta historia, gdy kilka dni temu czytałem komunikat Ministerstwa Cyfryzacji zachęcający ludzi do otwierania eSkrzynek. To takie narzędzie, dzięki któremu będzie można nadane do nas listy polecone odbierać w formie cyfrowej. Przyjmijmy na chwilę to ryzykowne założenie, że znajdzie się grupa chętnych, którzy dla uniknięcia traumy, jaką i bez koronawirusa jest wizyta na poczcie, zgodzą się, by ich urzędową korespondencję otwierano, skanowano jej treść i dostarczano w postaci elektronicznej.
Jak skorzystać z takiego dobrodziejstwa, radzi w przystępny sposób Ministerstwo Cyfryzacji. Najpierw trzeba mieć profil zaufany, gdy już go mamy, możemy kliknąć w e-usługę „Załóż eSkrzynkę – odbieraj listy polecone”. Wystarczy wypełnić prosty formularz: podać adres e-mail, numer telefonu i zaakceptować regulamin, i „Kolejny krok − podaj adres swojego zameldowania (na pobyt stały). I tyle – gotowe!” – zachęca MC.
Podawanie na potrzeby doręczeń elektronicznych adresu zameldowania, a nie zamieszkania, wydaje się pomysłem dość kuriozalnym. Sięgnąłem więc do najczęściej zadawanych pytań, gdzie znajduje się odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Poczta Polska pozyska adresy do doręczeń. „W trakcie zakładania eSkrzynki klient podaje adres korespondencyjny, z którego Poczta Polska będzie przesyłała przesyłki w miejsce, gdzie przesyłki zostaną przetworzone na dokument elektroniczny” − czytam.
Tak więc urzędnicy z MC, którzy na pewno doskonale odróżniają nadawcę i adresata, stosują adres zameldowania i adres korespondencyjny zamiennie, choć to dwa różne pojęcia. W kontekście doręczeń ten pierwszy można, nieco przejaskrawiając, zdefiniować następująco – adres zameldowania to taki, na który wysłanie pisma w połowie przypadków skończy się jego niepodjęciem. A adres zamieszkania to taki, gdzie szansa na jego odbiór jest znacznie większa.
Jak dla mnie logiczne jest, że aby ta usługa miała sens, klient powinien mieć możliwość podania adresu zameldowania i wszystkich adresów, jakie kiedykolwiek wskazywał do korespondencji (np. przeprowadzał się więcej niż raz). Wówczas miałby pewność, że jakikolwiek list polecony (oprócz sądowych) zostanie do niego wysłany, poczta przekieruje mu go bezpośrednio na eSkrzynkę. W przeciwnym razie oznaczałoby to, że poczta dostosowała swoją e-ofertę do poziomu mobilności społeczeństwa z XIX w.
To chyba niemożliwe. Mówimy przecież o instytucji tak sprawnej, że powierzono jej niemożliwą dla wszystkich innych organizacji misję przeprowadzenia wyborów w okresie pandemii.
Ale okazuje się, że nie. Jak mi wyjaśniła rzeczniczka Poczty Polskiej, można podać tylko jeden adres, z którego pisma będą przekierowane! Natomiast uwaga, uwaga, klient będzie mógł sobie wybrać sam, czy chce dostawać listy w formie elektronicznej wysłanej na adres zameldowania czy korespondencyjny. Żeby tylko mu się w głowie nie zakręciło od nadmiaru opcji.