Ślady krwi mogą wiele powiedzieć o tym, co się wydarzyło na miejscu zbrodni. Pod warunkiem że się wie, jak je czytać.
magazyn okładka 3 stycznia 2020 / Dziennik Gazeta Prawna

Impreza

Jest 17 czerwca 2017 r. Andrzej Rater jedzie do swojego domku letniskowego w miejscowości Głębokie (gmina Uścimów), aby tam z Wiesławem J., przyjacielem od 30 lat, świętować narodziny pierworodnej wnuczki.
Jak opowiadają znajomi obu panów, nie wiadomo, który z nich cieszy się bardziej – 54-letni dziadek czy jego o parę lat starszy kumpel. – Był dla nas jak rodzina – mówi o Wiesławie syn Andrzeja, Łukasz. Jego ojciec wraz z przyjacielem prowadził w Świdniku sklepy. Mężczyźni wspierali się, spędzali razem czas, obaj lubili wędkowanie. Andrzej – wylewny i ekstrawertyczny, Wiesław – spokojny i wsobny, uzupełniali się.
Tego dnia jadą na daczę samochodem Andrzeja, po drodze robią zakupy – jakieś jedzenie i kilka flaszek whisky. Na imprezę dobija jeszcze dwóch znajomych – drugi Andrzej i Tadeusz. Biesiada zaczyna się około 18.00 wieczorem, a jako że pogoda jest niezbyt ładna, dżdżysta, towarzystwo siedzi na werandzie. Co robią? To, co się zwykle robi na tego typu męskich spotkaniach. Ostro tankują, gadają, wspominają. Śmieją się i sprzeczają. Kiedy po półtorej godziny zabrakło alkoholu, Andrzej nr 2 dzwoni do swojego syna. Ten dwa razy kursuje do sklepu po łyskacza i zostaje na imprezie jako jedyny niepijący. Reszta towarzystwa jest już nieźle wcięta. Języki się plączą, ale jest miło. Jako pierwszy z imprezy wychodzi Tadeusz, żona mobilizuje go do tego telefonicznie. Chwilę później, tuż przed 22.00, syn Andrzeja nr 2 skłania ojca, aby wracali do domu. Na werandzie zostają Andrzej Rater i Wiesław.
Co się dzieje potem? Rater zezna wkrótce, że jeszcze trochę wypili, po czym sam poszedł się położyć, zostawiając Wiesława na werandzie. Pamięta też, że wcześniej szarpał się z nieznanym typem, który usiłował się wbić na imprezę. Miał go wziąć za fraki i wyprowadzić za furtkę. Co było dalej, już niewiele kojarzy. Twierdzi, że spał. Czy mówi prawdę? Nie wiadomo. Bezsprzeczny jest tylko efekt zdarzeń, do których doszło w nocy z 17 na 18 czerwca 2017 r. Trup.

Trudny poranek

Jak można wyczytać w aktach sądowych, Andrzej Rater budzi się około 7.00 rano. Jest splątany, w jego krwi wciąż krąży alkohol. Nic dziwnego, przyznaje, że wypił co najmniej 0,7 litra 40-procentowego trunku. Jeśli wierzyć kalkulatorom, które przekładają ilość wypitej wódki na kondycję jej konsumenta, całkiem trzeźwy będzie dopiero mniej więcej o północy tego dnia. Wstaje i spostrzega, że łóżko, w którym miał spać jego przyjaciel, jest puste. Wychodzi przed domek i zauważa jakąś męską postać leżącą na brzuchu przed werandą. Podchodzi, zaczyna do niej mówić, pochyla się, stara się obrócić na plecy, szarpie. Nic, zero odzewu. Rater łapie za komórkę i zaczyna wydzwaniać do znajomych, z którymi pił poprzedniej nocy – najpierw do Wiesława, potem do Tadeusza, a następnie do Andrzeja nr 2. Dwaj pierwsi nie odbierają, Andrzej nr 2 odzywa się i radzi koledze, żeby powiadomił policję i pogotowie. Zamiast tego Rater dzwoni do sąsiada zza płotu, Adama. Ten przychodzi i także rekomenduje wezwanie służb, gdyż leżący mężczyzna nie daje oznak życia.
Andrzej Rater bierze znów smartfon i dzwoni – najpierw na 912 (pewnie mu się pomyliło z numerem alarmowym 112), a potem na policyjny 997. Jest godzina 7.40. Raportuje dyżurnemu Komendy Powiatowej Policji w Lubartowie, że odkrył na swojej posesji niezdradzające oznak życia ciało mężczyzny. Mówi też, że jego zdaniem jest to lokalny lump o imieniu Mietek, który poprzedniej nocy usiłował – już po odjeździe dwóch pozostałych biesiadników – wedrzeć się na jego działkę. Na miejsce przyjeżdżają funkcjonariusze z posterunku w Ostrowie Lubelskim, potem pojawia się prokurator. Ustalają, że zabity to nie żaden Mietek. To Wiesław, przyjaciel gospodarza.
Oględziny miejsca zdarzenia są przeprowadzane w dwóch turach – 18 i 19 czerwca, ale potencjalnego sprawcę znajduje się błyskawicznie. Policja zatrzymuje Andrzeja Ratera. Ich podejrzliwość budzi zachowanie mężczyzny – mówi nieskładnie, jest zdenerwowany i skołowany, a to, że od razu nie rozpoznał wieloletniego kumpla, zostaje zinterpretowane przez śledczych (a potem przyjęte za fakt przez sąd) jako nieudolna próba opóźnienia postępowania lub skierowania go w ślepy zaułek. Kiedy tożsamość nieboszczyka zostanie potwierdzona, Rater – już w celi – miał kilkukrotnie powtórzyć, że „on nie mógłby tego zrobić”. Według funkcjonariuszy, gdyby był niewinny, powiedziałby raczej: „nie zrobiłem tego”. To jest kolejna poszlaka, której będą się trzymać śledczy.

Ofiara

Zwłoki, które policyjna ekipa zastaje na miejscu, są potwornie skatowane. Ciało Wiesława J. wygląda tak, jakby przynajmniej ze trzech bandziorów znęcało się nad nim przez kilka kwadransów.
Lekarz anatomopatolog pisze w opinii, że sprawca z dużą energią zadawał ofierze ciosy nożem, po których pozostały płytkie rany kłute na szyi. Następnie wielokrotnie uderzał ją tępym, twardym lub tępokrawędzistym przedmiotem w okolicę głowy, szyi i tułowia. Wiesław J. był też duszony, o czym świadczyły liczne rany tłuczone na twarzy i błonie śluzowej warg, wylewy krwawe w spojówkach oczu i mięśniach czy otarcia naskórka na szyi, tułowiu i głowie. Opinia mówi również o wielu złamaniach (m.in. żuchwy i żeber). Pojawienie się krwi w drogach oddechowych i stłuczenie płuca lewego doprowadziły do ostrej niewydolności krążeniowo-oddechowej, a w rezultacie do śmierci. Narzędzia tępokrawędzistego, które spowodowało największe obrażenia, nie udało się odnaleźć.
Ekspert w dziedzinie kryminalistyki, który prosi o anonimowość, gdyż akta sprawy przeglądał nieoficjalnie, zwraca uwagę, że ofiarą zabójstwa był człowiek schorowany, po udarze, przyjmujący lekarstwa, m.in. na rozrzedzenie krwi. Przyjaciel Wiesława J. – choć młodszy – jest niższy i drobniejszy, a do tego również trudno go uznać za okaz zdrowia: ma przepukliny w kręgosłupie, artretyzm oraz problemy z podwyższonym cholesterolem. Nigdy wcześniej nie przejawiał zachowań agresywnych, nie popadał w konflikt z prawem; nie jest alkoholikiem. Wprawdzie teoretycznie jest możliwe, że nagle wpadł w szał i rzucił się na przyjaciela, ale żeby taką tezę podtrzymać, potrzeba niezbitych dowodów. A tych nie ma. Tak samo, jak nie ma motywu, co wynika z zeznań świadków. Panowie nie byli poróżnieni. Mało tego, nawet na tej ostatniej imprezie Andrzej Rater wyrażał wdzięczność przyjacielowi za to, że niejednokrotnie pomógł mu w życiu.

Domniemany zabójca

Jednak to Rater zostaje wytypowany na sprawcę i aresztowany. 2 marca 2018 r. Prokuratura Rejonowa w Lubartowie wnosi przeciwko niemu akt oskarżenia. Zdaniem śledczych zdarzenia w domku letniskowym przebiegały w następujący sposób: Andrzej i Wiesław zostali sami na werandzie, z jakiegoś powodu doszło między nimi do kłótni. Andrzej, nabuzowany na skutek wypitego alkoholu, złapał za nóż kuchenny i rzucił się na przyjaciela, aby go zabić. Ten zasłaniał się przed ciosami dłońmi (ma na nich tzw. rany obronne) i uciekł przed dom. Andrzej w amoku pobiegł za nim i tłukł go jakimś narzędziem, szarpał, bił, kopał. Zgon nastąpił pomiędzy godziną 24.00 a 2.00 w nocy. Sprawca schował gdzieś narzędzie zbrodni oraz zatarł ślady – umył nóż i zmył krew na podłodze, ścianach i umywalce w łazience. Rano, dla zmylenia śledczych, zadzwonił do współbiesiadników. W akcie oskarżenia wylewność i towarzyskość Ratera zostają przedstawione jako natarczywość. Pokryte strupami stare zadrapania (to opinia biegłego zakładu medycyny sądowej) według prokuratora są świeżymi obrażeniami, których oskarżony doznał podczas bójki.
Jednak najważniejszy dowód w tej sprawie to krew, a raczej – mówiąc fachowo – ślady krwawe, jakie zabezpieczono na miejscu zbrodni i w domku letniskowym.

Krwawa teoria

O tym, że krew – najczęstszy ślad, jaki można znaleźć tam, gdzie popełniono przestępstwo przeciwko życiu bądź zdrowiu – wskazuje, co zaszło, wiedziano od zawsze. „Już w latach 1220–1235 prawo germańskie w Sachsespiegel nakazywało konieczność udowodnienia swojej niewinności w przypadku, gdy przestępca został przyłapany na tzw. gorącym uczynku bądź znaleziono dowody jego winy w postaci krwi ujawnionej np. na powierzchni jego rąk” – piszą w swojej pracy „Podstawowe zagadnienia teoretyczne z analizy mechanizmu powstawania plam krwawych” Joanna Dąbrowska, Emilia Szabłowska-Gnap i Maria Walczuk z Zakładu Biologii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Analiza plam krwawych (Bloodstain Pattern Analysis – BPA) staje się specjalnością medycyny sądowej na początku XIX w. Za jeden z pierwszych przypadków, w których zastosowano BPA, uważa się sprawę zabójstwa czterech włoskich muzyków w Denver w 1875 r. Prowadzący śledztwo szeryf David J. Cook porównał ślady krwi z miejsca zbrodni z tymi, jakie mieli na ubraniach podejrzani o dokonanie morderstwa. Wobec bezsprzecznych wniosków sprawcy przyznali się do winy.
Czytając ślady krwi, można się wiele dowiedzieć: ile razy i czym uderzał sprawca, czy był prawo- czy leworęczny, jakie pozycje zajmowali przestępca i ofiara w trakcie ataku oraz po nim, jak dawno została popełniona zbrodnia, czy ktoś usiłował zacierać ślady.
Krew zachowuje się różnie w zależności od tego, z jaką siłą, pod jakim kątem i z jakim podłożem wchodzi w kontakt, jaka jest temperatura otoczenia itd. Analiza jej śladów opiera się na multidyscyplinarnej wiedzy z zakresu biologii, chemii, matematyki i fizyki. Aby wyciągać trafne wnioski, niezbędne jest szerokie szkolenie – nawet genialny biolog bez znajomości innych dyscyplin nie będzie w stanie dokonać prawidłowej oceny.
Generalnie w międzynarodowej typologii ślady krwi dzieli się na trzy grupy. Pasywne to te, które powstają na skutek sił grawitacji, np. w efekcie skapywania, chluśnięcia lub spływania. Krew może także nasiąkać lub przesiąkać; jej ślady mogą się również pojawić na skutek kontaktu bądź otarcia. Druga ważna grupa to rozpryski – uderzeniowe (np. uderzenie narzędziem w krew), wtórne (np. powstające przy bezpośrednim kontakcie z zakrwawionym przedmiotem) oraz wyrzutowe (wytryskujące z naczynia krwionośnego). Trzecia to plamy zmienione (np. skrzepy).
Takie wprowadzenie jest o tyle ważne, że właśnie na interpretacji krwawych śladów w domku letniskowym dokonanej przez biegłego – nazwijmy go X – prokurator oparł cały akt oskarżenia. A sąd przyjął jego opinie (trzy pisemne i dwie ustne) i na ich podstawie wydał wyrok skazujący – zapadł on 4 grudnia 2018 r. Andrzejowi Raterowi wymierzono karę 13 lat pozbawienia wolności oraz nakazano zapłacić 100 tys. zł nawiązki na rzecz wdowy po Wiesławie. Mimo braku motywu, narzędzia zbrodni i świadków sąd uznał, że przedstawiona przez biegłego X wersja zdarzeń jest wiarygodna, spójna i logiczna, a jego argumenty „ekstremalnie mocne”. Nie zgodził się też na dopuszczenie dowodu z opinii innego eksperta, choć żądała tego obrona. Obecnie sprawa jest na etapie postępowania apelacyjnego.

Samozwańczy ekspert

Biegły X zapytany przez DGP o swoje kompetencje w sporządzaniu tego typu opinii odpowiada tak (pisownia oryginalna): „Mam 8 letnie doświadczenie w analizie śladów krwawych. W zakresie analizy śladów krwawych wydałem około 1000 opinii (co oznacza średnio jedną opinię co 3 dni – red.). Mam odpowiednie wykształcenie, podstawy teoretyczne i praktyczne w analizie śladów krwawych. Posiadam laboratorium, w którym prowadzone są doświadczenia w zakresie analizy śladów krwawych. Jednym z elementów mojego wykształcenia jest kurs w zakresie analizy śladów krwawych. Jako jedyny biegły w Polsce uczestniczę z pozytywnym rezultatem w badaniach biegłości w zakresie analizy śladów krwawych organizowanym przez akredytowanych dostawców badań biegłości. Posiadam tytuł doktora nauk medycznych w zakresie biologii medycznej”. Dalej biegły X pisze, że jeśli dziennikarka DGP będzie podważać jego kompetencje, to pozwie ją do sądu. Dopytywany, jakie konkretnie kursy odbył, kto je prowadził i kiedy – odpowiada ogólnikami.
X ma tytuł doktora nauk medycznych, jest wykwalifikowanym ekspertem, jeśli chodzi o badanie DNA. Jednak według ustaleń DGP trudno określić go specjalistą w analizie śladów krwawych. Ukończył zaledwie wstępny, tygodniowy kurs, który miał go zaznajomić z terminologią, jaka będzie używana na kursie właściwym, prowadzonym przez Międzynarodową Organizację Analityków Śladów Krwi (International Organization Bloodstain Pattern Analysts). Na zajęcia przygotowawcze uczęszczał do Kacpra Choromańskiego, analityka śladów krwawych i pracownika Centrum Nauk Sądowych Uniwersytetu Warszawskiego. Choromański mimo młodego wieku jest już uznaną marką w kryminalistyce – ma na koncie kilka artykułów naukowych, przeszedł szkolenia i praktyki w USA, regularnie sporządza opinie w zakresie analizy śladów krwawych, jest jedynym w Polsce stałym członkiem Międzynarodowej Organizacji Analityków Śladów Krwi, realizuje projekty z grantów naukowych. Namawiał też X, aby ukończył kursy i staż u zagranicznych ekspertów, bo tego wymagają międzynarodowe standardy stosowane przez specjalistów w ich dziedzinie. To wszystko wyszło na jaw, kiedy rodzinie Ratera, szukającej dowodów na jego niewinność, polecono Choromańskiego jako najlepszego fachowca w Polsce od analizy śladów krwawych (a jest ich w sumie tylko kilku). Na jej prośbę ekspert sporządził opinię prywatną, którą dołączono do akt sprawy w postępowaniu apelacyjnym.
Co dokładnie budzi wątpliwości obrony w ekspertyzie X? Mecenas Jacek Przeciechowski reprezentujący Andrzeja Ratera tłumaczy, że jednym z głównych dowodów przeciwko jego klientowi są trzy krwawe plamy na spodniach dresowych, które miał na sobie feralnej nocy. Biegły X utrzymuje, że są to rozpryski o charakterze wyrzutowym – mogły się pojawić na ubraniu jedynie na skutek bójki, w której doszło do dynamicznego przerwania naczyń krwionośnych ofiary. Gdyby stwierdził, że ślady krwi są pasywne, oznaczałoby to, że na spodniach Ratera mogły się znaleźć w wyniku kontaktu z ciałem pobitego, który miał miejsce dopiero rankiem.
Problem w tym, że X kilkukrotnie sobie zaprzecza i zmienia zdanie. 22 października 2018 r. przed sądem zeznaje, że ślady krwi Wiesława na spodniach Andrzeja mają wielkość 1–2 mm. Natomiast w opinii z 17 lipca 2019 r. pisze, że mają średnicę mieszczącą się w dwóch zakresach wielkości: 2–3 mm i 5–8 mm. Zapewnia też, że nie jest możliwe, aby były to rozpryski zrzutowe (a więc takie, jakie zrobiłaby krew spadająca z narzędzia, którym ktoś wymachuje). Tymczasem jeszcze w październiku 2018 r. nie wykluczał takiej opcji.
Jest to o tyle ważne, że – według opracowań naukowych poświęconych temu zagadnieniu – milimetrowe i mniejsze ślady są najpewniej takimi, które powstają na skutek wyrzutu krwi z naczyń krwionośnych. A więc prawdopodobnie w wyniku ataku.
Osobom, które nie są fachowcami – choćby sędziemu czy obrońcy – trudno zweryfikować twierdzenia X, gdyż fotografie są nieostre. Brakuje zdjęć robionych pod mikroskopem, które w takim przypadku są niezbędne. Fotografie nie mają też numerów identyfikacyjnych ani nie udokumentowano, jakiego dnia i o której godzinie zostały zrobione. Zdaniem biegłego X nie jest to problem. Inaczej uważa Kacper Choromański: „Zdjęcia spodni i plam na nich są zrobione w sposób niewystarczający do kategorycznego wnioskowania. (...) Możliwym jest, że na kolejnych trzech zdjęciach występują ślady w postaci skapnięć lub rozprysków zrzutowych (…). Nie są to na pewno rozpryski uderzeniowe, wlotowe, wylotowe, wtórne lub wydechowe, gdyż ich format jest zbyt duży. Jednak aby nadać kategoryczną ocenę śladów, należy oprzeć się na fotografii szczegółowej”.
Kolejnym mocnym dowodem przeciwko Andrzejowi Raterowi miały być ślady genetyczne, jakie zabezpieczono w łazience. X doszedł do wniosku, że ktoś prawdopodobnie pozostawił je, myjąc ręce. Tyle że według opinii specjalistów z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie w śladach nie stwierdzono krwi (zdaniem biegłego X jest to krew, którą próbowano zmyć). Przebadano także zawartość syfonu w umywalce – odnaleziono w nim DNA Andrzeja Ratera (jednak nie krew), natomiast nie było tam materiału genetycznego Wiesława ani żadnego innego współbiesiadnika.
Biegły X twierdził też, że śladów krwi było w pomieszczeniu więcej, ale ktoś je powycierał i zmył. Dowodem na to miały być fotografie, na których widać świecenie niektórych powierzchni poddanych działaniu luminolu (jest to tzw. chemiluminescencja). Substancja ta jest używana do wykrywania śladów krwi, ale pozwala też na oznaczanie małych fragmentów DNA w tkankach (np. we włosach). Samo świecenie jeszcze o niczym nie świadczy, jeśli nie zostanie potwierdzone innymi dowodami. Co w tym przypadku nie miało miejsca.
„Ślady na podłodze, ścianach i zlewie ujawnione przy pomocy chemiluminescencji nie są widoczne gołym okiem. Nie oznacza to jednak, że te powierzchnie były zmywane, gdyż jest to bardzo istotna nadinterpretacja śladu. Oznacza to jedynie tyle, że materiału działającego z luminolem było na tyle mało, że nie był on widoczny gołym okien. Materiał w ten sposób można nanieść w sposób bierny, czyli poprzez rozdeptanie śladu lub nieświadome dotykanie powierzchni dłonią, na której znajduje się czynnik aktywujący reakcję z luminolem. Na miejscu zdarzenia nie są widoczne ślady mycia” – pisze Choromański w swojej opinii. Jak przyznaje w rozmowie z DGP, koncepcja, że sprawca myje się oraz czyści narzędzie zbrodni z krwi, zostawia na ściance umywalki DNA swoje i ofiary, ale żadnego śladu hemoglobiny w osadniku, wydaje się przeczyć zdrowemu rozsądkowi.
Słabych punktów w opinii biegłego X jest zresztą więcej. Utrzymuje np., że jest absolutnie niemożliwe, aby Andrzej Rater pochlapał się krwią ofiary rano, po jakichś 10 godzinach od śmierci przyjaciela, gdyż nastąpiło już stężenie pośmiertne (w medycynie sądowej jest to jedno z tzw. znamion śmierci) i krew nie mogła być już w stanie płynnym. Przeczą temu nie tylko doświadczenia każdego, kto kupował mięso i trzymał je w lodówce, aby na drugi dzień ugotować je na obiad – krew nie zastyga nagle w ciele niczym galareta. Tezę X podważają także zdjęcia wykonane podczas sekcji zwłok denata – widać na nich kałuże krwi gromadzące się na stole sekcyjnym oraz smugi spływające po głowie ofiary. Świadkowie, którzy przybyli na miejsce zdarzenia feralnego ranka (sąsiad i funkcjonariusz policji), również zapamiętali, że z nosa nieboszczyka kapały krwawe krople.

Nic nie jest przesądzone

Mecenas Katarzyna Maćkowska, drugi adwokat reprezentujący Andrzeja Ratera, podkreśla, że dla dobra jej klienta jest ważne, aby sąd wziął pod uwagę wszystkie dowody, które mogą zaważyć na losach apelacji. Dlatego powinien przede wszystkim zezwolić na dopuszczenie innego dowodu niż świadectwo biegłego X.
Wszystkie zastrzeżenia do opinii X oczywiście nie świadczą jednoznacznie o tym, że Andrzej Rater jest niewinny. Być może zdarzyło się tak, jak to opisał w akcie oskarżenia prokurator, że mężczyzna napędzany promilami, bez żadnej przyczyny, skatował na śmierć swojego przyjaciela. Ale czy na pewno? I czy faktycznie osoba, od której opinii zależy życie Ratera, ma odpowiednie kompetencje, aby wyciągać takie wnioski? Jako że sam dr X nie chciał drążyć tego tematu, zapytaliśmy o jego kwalifikacje sąd, który wpisał go na listę biegłych. Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Bydgoszczy jest zdania, że jeśli biegły ma kompetencje w odczytywaniu śladów DNA, to z resztą także sobie poradzi. „Odczytywanie śladów krwawych to tak daleko idący eufemistyczny ogólnik, że – szczerze mówiąc – wątpię, by dało się biegłemu wpisanemu z taką specjalnością odmówić prawa do opiniowania w takim zakresie” – odpowiada na pytanie DGP. ©℗
Na interpretacji krwawych śladów w domku letniskowym dokonanej przez biegłego X prokurator oparł cały akt oskarżenia. A sąd przyjął jego opinie i na ich podstawie wydał wyrok skazujący. Andrzejowi Raterowi wymierzono karę 13 lat pozbawienia wolności oraz nakazano zapłacić 100 tys. zł nawiązki na rzecz wdowy po Wiesławie