Zjednoczone Królestwo nie wyznaczyło swojego komisarza i teraz Bruksela udaje, że Brytyjczyk jest na wakacjach.
Komisja Europejska, najważniejszy organ w UE, rozpoczęła pracę bez komisarza z Wielkiej Brytanii. Londyn, który szykuje się do brexitu, pomimo ponagleń z Brukseli, swojego kandydata nie wyznaczył. A powinien. Zgodnie z obowiązującym prawem liczba komisarzy powinna być równa liczbie państw członkowskich. Ta zasada mogła być zmieniona, ale Wspólnota się na to nie zdecydowała. Zamiast tego skierowano skargę na Wielką Brytanię do Trybunału Sprawiedliwości, a nowa Komisja rozpoczęła pracę w niepełnym składzie.
– Teraz wszyscy udają, że brytyjski komisarz jest chwilowo nieobecny, jakby był na wakacjach – mówi Andrew Duff z brukselskiego think tanku European Policy Centre. A to tworzy niepewność prawną, która może prowadzić do podważania decyzji podejmowanych przez KE w niepełnym składzie.
Wspólnota nie chciała być uzależniona od sytuacji wewnętrznej w Wielkiej Brytanii. Teraz jednak musi działać w warunkach prawnie wątpliwych
Komisja Europejska, która w niedzielę rozpoczęła urzędowanie, pracuje w niepełnym składzie. Tak zdecydowały kraje członkowskie i europarlament, bo Londyn uporczywie odmawiał przysłania swojego kandydata na komisarza. Brytyjski premier Boris Johnson tłumaczył to zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Jak podkreślał, rząd w takich sytuacjach nie powinien podejmować ważnych postanowień, a takim niewątpliwie byłoby wysłanie urzędnika do
KE.
Brytyjczyk zresztą nie pozostałby w Brukseli zbyt długo, ponieważ teoretycznie brexit został przeniesiony na koniec stycznia 2020 r. Brak reprezentanta Londynu stał się jednak sporym wyzwaniem politycznym i prawnym dla Wspólnoty. Na przysłanie kandydata na komisarza nalegała nowa przewodnicząca KE Ursula
von der Leyen. Kiedy na dwa wysłane przez nią listy w tej sprawie odpowiedź z Londynu nie nadeszła, Komisja Europejska zdecydowała się na uruchomienie procedury o naruszenie przez Wielką Brytanię prawa unijnego. Kiedy do 22 listopada Wielka Brytania nie ustosunkowała się do wniosku, Bruksela skierowała skargę do Trybunału w Luksemburgu.
Na wyjście z instytucjonalnego pata zdecydowała się Rada
UE (instytucja składająca się z krajów członkowskich), która dała nowej KE zielone światło do rozpoczęcia prac pomimo nieobecności Brytyjczyka. Rada doszła do wniosku, że niewskazanie przez Wielką Brytanię kandydata na komisarza nie może zaburzać funkcjonowania Unii i jej organów. Dlatego też nie może stanowić przeszkody do powołania nowej KE. Ten wniosek budzi jednak zastrzeżenia.
Jak wskazuje ekspert brukselskiego think tanku European Policy Centre Andrew Duff, Unia Europejska nie jest zobligowana do posiadania liczby komisarzy równej liczbie krajów. Zgodnie z art. 17 Traktatu o UE Komisja Europejska powinna składać się z liczby odpowiadającej dwóm trzecim liczby państw członkowskich, chyba że Rada Europejska zdecyduje inaczej. Tak właśnie się stało w 2013 r., kiedy RE podjęła decyzję o tym, że Komisja składa się z takiej liczby członków, która odpowiada liczbie krajów członkowskich.
– Kiedy było już wiadomo, że Wielka Brytania nie przyśle komisarza, ta decyzja mogła być zmieniona, ale bardzo nierozsądnie tego nie zrobiono. Teraz wszyscy udają, że brytyjski komisarz jest chwilowo nieobecny, jakby był na wakacjach – mówi Andrew Duff. Jak przyznaje, to może stać się polem do kwestionowania decyzji podjętych przez Komisję w niepełnym składzie. – Jeśli zostaną podjęte kroki przeciwko KE z powodu tego, że jej skład nie został odpowiednio skomponowany, będę bardzo ciekawy, jakie orzeczenie wyda w tej sytuacji Trybunał Sprawiedliwości – zaznacza.
W ocenie Artura Nowaka-Fara, znawcy prawa międzynarodowego i byłego wiceministra spraw zagranicznych, Unia Europejska nie mogła jednak podjąć decyzji o zmianie liczby komisarzy, ponieważ oznaczałoby to pozbawienie głosu państwa członkowskiego, którym Wielka Brytania nadal jest. – Tu jest istotny problem, że państwo samo pozbawia się tego wpływu. Traktat przewidywał na początku rotacyjną formę komisarstwa. Nie wszyscy mieli mieć komisarza – podkreśla. W jego ocenie zaskarżenie postanowienia KE w niepełnym składzie do Trybunału Sprawiedliwości byłoby bezskuteczne. – Należy przyjąć, że po prostu nie został on jeszcze wyznaczony, jeszcze go nie ma, ale że Komisja jako taka działa – mówi Artur Nowak-Far.
– Rzeczywiście, służby prawne instytucji europejskich wskazywały na obawę, że decyzje podjęte przez kolegium, które nie odzwierciedla liczby państw członkowskich, mogą zostać zakwestionowane prawnie. Komisja Europejska rozpoczęła jednak procedurę naruszeniową wobec Wielkiej Brytanii – mówi z kolei Agata Gostyńska-Jakubowska z think tanku Centre for European Reform. W ten sposób w jej ocenie nowa KE wyszła naprzeciw wyzwaniom prawnym związanym z decyzją Brytyjczyków o nienominowaniu komisarza.
Jeszcze zanim zdecydowano, że KE rozpocznie pracę 1 grudnia, pojawiły się głosy, by poczekać ze startem dwa miesiące, czyli do wyznaczonej daty brexitu. W tym czasie urzędowałby stary skład komisarzy z Jean-Claude’m Junckerem na czele. – Pytanie jednak, jak długo von der Leyen musiałaby czekać. Trudno powiedzieć, co wydarzy się w Wielkiej Brytanii po wyborach 13 grudnia – podkreśla Jakubowska-Gostyńska. To już kolejny raz w ostatnich tygodniach, gdy wewnętrzna sytuacja w jednym kraju utrudnia funkcjonowanie UE. Start nowej KE opóźniały w ubiegłych miesiącach kryzysy rządowe w Rumunii i we Włoszech.
– Dlatego rozpoczęcie pracy przez KE mimo braku Brytyjczyka ma ważny wymiar polityczny. Unia nie może pozwolić sobie na to, by to, co dzieje się w Wielkiej Brytanii, paraliżowało jej pracę – mówi Agata Jakubowska-Gostyńska. Tak też tłumaczono podjęcie decyzji o rozpoczęciu prac przez nową KE mimo niepełnego składu. To mogłoby stanowić niebezpieczny precedens, który w przyszłości umożliwiłby szantażowanie Wspólnoty przez jedno, niechętne jej państwo członkowskie. Brak Brytyjczyka i to, w jaki sposób tę sprawę rozwiązano, pokazuje jednak, że sama UE nie do końca jest na takie wyzwania przygotowana.