Już po kilku sekundach można pobrać dane z telefonu. System „czyta” SMS-y, maile, może nas podsłuchiwać przez mikrofon i kamerę. Do tego, gdy program rozpozna, że zaczynamy szukać śladów jego obecności, natychmiast sam się usuwa z naszego urządzenia. Wszelkie znaki na niebie wskazują, że Centralne Biuro Antykorupcyjne zakupiło licencję. Tym samym - polskie służby mają Pegasusa i mogą go wykorzystać przeciwko obywatelowi. Lub - jak kto woli - w celu ochrony bezpieczeństwa ogółu.
Warto wyjaśnić rzecz kluczową: Pegasus to ani pierwszy, ani ostatni system tego typu. Czy najpotężniejszy? Być może, ale zdaniem ekspertów niekoniecznie. I nie chodzi mi o umniejszanie rangi wykorzystywania tego narzędzia, lecz o pokazanie, że do 2019 r. nie żyliśmy w próżni. Służby miały możliwości podsłuchiwania ludzi oraz kontrolowania korespondencji.
Dziś Platforma Obywatelska postanowiła wykorzystać sprawę do uderzenia w Prawo i Sprawiedliwość. Michał Boni pyta, czy mamy do czynienia z przestępczą inwigilacją obywateli. Tomasz Siemoniak stawia pytanie - choć w zasadzie to stawia tezę - jak to się dzieje, że Prawo i Sprawiedliwość oraz podległe mu organy wiedzą o tekstach prasowych przygotowywanych przez niezależnych dziennikarzy przed ich ukazaniem się. Politycy PO grzmią, że sprawa jest poważna. A działalność służb najprawdopodobniej nielegalna.
Sęk w tym, że ani Pegasus nie jest sam w sobie nielegalny, ani nie należy potępiać w czambuł tego, że polskie państwo może go wykorzystywać. Istnieją przecież przepisy prawa, które pozwalają na uzyskanie dostępu do danych obywateli - można Polaków podsłuchiwać, podglądać ich korespondencję itd. Pegasus jedynie to tym podsłuchującym i podglądającym ułatwia. Musimy pamiętać o tym, że zgodę na podjęcie działań wobec obywatela przez służby powinien wydać sąd. I tu jest największy kłopot: sądy wydają zgody bezrefleksyjnie. Sędziowie przyjmują założenie, że skoro służby proszą o zgodę na sprawdzenie czyjejś działalności, robią to nie bez powodu. Krótko mówiąc: kłopotem jest nie wykorzystywanie Pegasusa, lecz brak realnej kontroli nad jego wykorzystywaniem. I dla jasności: nie ma jej za rządów PiS, ale nie było jej również za rządów PO-PSL.
Proszę pozwolić, że przypomnę fragment swojego tekstu sprzed miesiąca, gdy opisywałem raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, oparty na wywiadach z sędziami.
"24 badanych zwróciło uwagę na kwestię braku poufności ich korespondencji. Twierdzą oni, że korzystają z telefonu i komputera z założeniem, że mogą być podsłuchiwani i kontrolowani. Dowodów co prawda na to nie mają, ale – jak przyznają sędziowie – sądowa kontrola nad działalnością służb w zakresie dostępu do rozmów i korespondencji jest iluzoryczna. Skoro więc sędziowie bezrefleksyjnie zgadzają się na zakładanie podsłuchów zwykłym obywatelom, dlaczego mieliby się nie zgadzać bezrefleksyjnie na zakładanie podsłuchów samym sobie?".
To kwintesencja tego, jak sami sobie wybiliśmy zęby i oddaliśmy zbyt wiele władzy służbom. Zła jest jednak praktyka, a nie prawo. I nie można mówić o „przestępczej” działalności państwa, do czego starają się nas przekonać politycy opozycji.
Sam fakt wykorzystywania najnowocześniejszych narzędzi przez państwo w walce z przestępczością należy pochwalać, a nie ganić. Zarazem jednak fatalnie należy oceniać podejście takie, jakie prezentuje chociażby wicepremier Jacek Sasin. Na pytanie zadane mu w TVN24 o Pegasusa stwierdził, że uczciwi nie mają powodu do obaw. Zakładam, że pan wicepremier Sasin nie ma nic do ukrycia i jest uczciwy. Nie powinien więc - jeśli przykłada do siebie taką samą miarę jak do innych - oponować przed tym, by kilka osób weszło mu do domu i zaczęło grzebać w szufladach. I jeszcze ktoś powinien wrzucić jego prywatne zdjęcia z wakacji na Wykop.
Cyberbezpieczeństwo to fascynujący temat. Rozmowa o uprawnieniach służb jest bardzo potrzebna. Ale nie zamieniajmy jej w polityczną sieczkę. Z obrzucania się oskarżeniami oraz argumentowania, że uczciwi nie muszą się bać, nic dobrego nie wyniknie.