Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał polskiemu rządowi zapłacić 25 tys. euro zadośćuczynienia mężczyźnie, który został brutalnie potraktowany w trakcie policyjnej akcji.
W 2011 r. 26-letni Maciej Kanciał został zatrzymany przez policyjną grupę antyterrorystów, wspomaganych przez funkcjonariuszy CBŚ, pod zarzutem uprowadzenia (rodzina porwanej kobiety zapłaciła 1 mln euro okupu). Podstawą były pozyskane przez służby billingi. Podejrzany nie przyznawał się do winy. Wyniki badań DNA także nie potwierdzały jego udziału w porwaniu.
W dniu aresztowania mężczyzna miał siniaki na lewym policzku oraz otarcia na ramionach i plecach. Chociaż według protokołu zatrzymania nie zwrócił się o badanie lekarskie, policja zawiozła go do szpitala. Tam stwierdzono u niego m.in. obrzęk twarzy oraz stłuczenia. W toku prokuratorskiego przesłuchania mężczyzna oświadczył, że choć wykonywał wszystkie polecenia podczas zatrzymania, to gdy leżał na ziemi, jeden z funkcjonariuszy kopnął go nogą w twarz, a następnie raził paralizatorem w plecy, pośladki, okolice genitaliów i uszy. Zeznał też, że był duszony, kiedy prowadzono go do policyjnego auta. W czasie przejazdu do komisariatu policjanci mieli znowu użyć paralizatora. Na miejscu funkcjonariusze próbowali wydobyć od zatrzymanego informacje, gdzie ukrył pieniądze z okupu i z kim współpracował przy porwaniu, każąc mu przez pół godziny klęczeć naprzeciwko ściany. Kilka dni później mężczyzna złożył skargę na brutalne traktowanie przez policję. Prokurator stwierdził, że z powodu „problemów technicznych” nie ma możliwości przeanalizowania nagrania z monitoringu wizyjnego z dnia przesłuchania.
Według opinii biegłego obrażenia Kanciała mogły być wynikiem uderzenia tępym przedmiotem, upadku bądź kopnięcia, a ślady na plecach – porażenia taserem. Policjanci z grupy antyterrorystycznej powiedzieli prokuratorowi, że mężczyzna opierał się i próbował się wyrwać funkcjonariuszom. Właśnie wtedy jeden z nich użył paralizatora. Nie trwało to dłużej niż kilka sekund. Prokurator umorzył sprawę, uznając, że nie ma wystarczających dowodów na potwierdzenie, że doszło do przestępstwa. Według jego oceny taser został zastosowany zgodnie z procedurami. Po oddaleniu zażalenia przez sąd okręgowy podejrzany złożył skargę do ETPC, w której zarzucał polskim władzom złamanie zakazu torturowania oraz poniżającego bądź nieludzkiego traktowania (art. 3 konwencji).
Sędziowie trybunału nie mieli wątpliwości, że sposób, w jaki policja potraktowała zatrzymanego, naruszał standardy strasburskie. Wprawdzie nie byli w stanie ustalić, czy do nadmiernego użycia siły doszło przed unieruchomieniem mężczyzny czy po tym fakcie, ale podkreślili, że prokurator nie wyjaśnił, jak powstały obrażenia. Zasugerował jedynie, że były one związane z szybkim tempem policyjnej akcji. Jak tłumaczył ETPC, nie wykazano też, że użycie tak dużej siły na danym etapie postępowania było konieczne. Zwłaszcza regulacje dotyczące stosowania paralizatora mówią wyraźnie, że można sięgnąć po to narzędzie tylko wtedy, gdy inne środki przymusu są nieskuteczne lub niedostępne. Trybunał zaznaczył też, że funkcjonariusze nie musieli używać przemocy wobec zatrzymanego po jego unieruchomieniu (co było też niezgodne z prawem krajowym). Ponadto wytknął prokuraturze i policji, że nie przeprowadziły odpowiedniej analizy użycia tasera pod kątem zgodności z prawem takiego działania.

orzecznictwo

Wyrok ETPC z 23 maja 2019 r. w sprawie Maciej Kanciał przeciwko Polsce, skarga nr 37023/13.