To, że parlamentarzyści rządzącej partii (która by nie była akurat u władzy) są bezwolną maszynką do przegłosowywania rządowych pomysłów, wiadomo od dawna. Nie jest też tajemnicą, że w ostatnich latach ów mechanizm działa wyjątkowo szybko i sprawnie, nie zacinając się, zwłaszcza przy ustawach w jakikolwiek sposób dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Przepchnięcie przez Sejm w dwie doby potężnej nowelizacji kodeksu karnego jest już niewątpliwie pójściem na rekord, ale – niestety – pewnie i on zostanie jeszcze nie raz pobity. W końcu czasu do kolejnych wyborów parlamentarnych mało, a spraw do załatwienia wiele.
Bardziej zaskoczyło mnie, że znaleźli się prawnicy, w tym karniści, którzy dopiero dzięki „projektowi zaostrzającemu kary za pedofilię”, jak powszechnie nazwano rządowe przedłożenie, dowiedzieli się, jak gruntowne zmiany w kodeksie szykował PiS. W dniu, w którym dokument oficjalnie wpłynął do Sejmu, kilku ekspertów zaproponowało mi komentarz, wywiad lub opinię na temat „dopiero co ujawnionej” noweli. Jeden nawet pochwalił się, że nie jest zaskoczony jej zawartością, w tym podwyższeniem sankcji za całą masę przestępstw i ogólnie zmianą całej filozofii karania, bo miał już wcześniej przesłuchy na temat planów Zbigniewa Ziobry i jego ekipy.
Tymczasem nie była to żadna tajemnica. Minister sprawiedliwości, swoim zwyczajem, opowiadał publicznie o poszczególnych rozwiązaniach, jeszcze zanim jego współpracownicy nadali ustawie ostatnie szlify. A formalne konsultacje liczącego około setki (wliczając uzasadnienie) stron dokumentu trwały od stycznia tego roku i odbyły się w dwóch turach – po pierwszej z nich bowiem projekt zmodyfikowano. Stanowiska wszystkich zainteresowanych podmiotów, odpowiedzi MS, a przede wszystkim same projekty od początku można było znaleźć i przeczytać w internecie, na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Wystarczyło kliknąć.
Warto, by ów zbiór informacji o mających wejść w życie zmianach prawa i zastrzeżeniach do nich przestał być tylko kopalnią tematów dla dziennikarzy. Bo, jak pokazuje doświadczenie, na etapie sejmowym może już nie być okazji do jakiejkolwiek refleksji.