Jeśli prawdą jest, że każdy nosi w sobie conradowskie jądro ciemności, to wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak właśnie do niego dotarł. Oto bowiem w jego wypowiedziach – odnoszących się do trwających wciąż protestów pracowników sądów – można dostrzec zupełnie nową jakość.
Od połowy grudnia 2018 r. pracownicy sądów na różne sposoby artykułują swoje niezadowolenie z niskich zarobków. Od początku wspierają ich sędziowie, bo chyba nikt lepiej od sędziów nie dostrzega ogromu i wagi zadań wykonywanych przez pracowników sekretariatów.
Jeszcze w grudniu ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości popłynął sygnał, iż podwyżki i nagrody można by sfinansować dzięki zamrożeniu sędziowskich „kilometrówek” oraz funduszu pożyczkowego na cele mieszkaniowe. Ów komunikat przeszedł bez większego echa. Do momentu, w którym doprecyzować go postanowił właśnie Łukasz Piebiak. 11 stycznia 2019 r. publicznie stwierdził on: „wiemy, że stowarzyszenia sędziowskie gorąco zachęcały pracowników sądów, aby przed Świętami Bożego Narodzenia tego rodzaju dezorganizacje pracy sądów przeprowadzić (…) „skoro zostaliśmy postawieni de facto pod ścianą, musieliśmy znaleźć pieniądze, by sytuację uspokoić, i znaleźliśmy je w kieszeniach sędziów”. I skonkludował: „niech sędziowie teraz podziękują działaczom stowarzyszeń sędziowskich, że coś takiego spowodowali (...)”.
Antagonizowanie grup zawodowych, bądź sugerowanie, że pogorszenie sytuacji jednej z tych grup jest pochodną działania jej przedstawicieli, nie przystoi przedstawicielowi ministerstwa sprawiedliwości, a przede wszystkim sędziemu.
Czy wiceminister Łukasz Piebiak zakłada, że w ten sposób podkopie wzajemne zaufanie pomiędzy sędziami a pracownikami sądów? Jeśli tak to udowadnia to, o co podejrzewało go wielu – że w istocie nie zna własnego środowiska oraz wewnętrznych relacji w sądach. Nic tak nie łączy grup zawodowych jak wspólny cel i wzajemne poparcie dla jego realizacji.
Dodatkowo logika, zgodnie z którą ścięcie kilometrówek oraz pożyczek mieszkaniowych jest wynikiem aktywności stowarzyszeń sędziowskich, nie tylko obraża inteligencję wszystkich tych, którzy grudniowe protesty obserwowali, ale stanowi również jaskrawe przekłamanie. Otóż, żadne ze stowarzyszeń sędziowskich nie inspirowało ani nie namawiało pracowników sądów do podejmowania protestów grudniowych. Stowarzyszenia wyrażały – jedynie i aż – poparcie dla słusznych postulatów pracowników sądów. Zresztą takie samo poparcie pracownicy uzyskali od sędziów niebędących członkami stowarzyszeń sędziowskich, jak piszący te słowa, czego wyrazem były chociażby przyczepiane do drzwi sędziowskich gabinetów kartki z informacją: „popieram słuszne postulaty płacowe pracowników sądów”.
Nie zapominajmy też, że wspomniane „oszczędności znalezione w kieszeniach sędziów” dadzą 45 mln zł, co ma pozwolić na zwiększenie wynagrodzeń pracowników sekretariatów o 100 zł. Tymczasem związki zawodowe wciąż domagają się podwyżek o 1 tys. zł. Do jakich zatem źródeł MS powinien jeszcze sięgnąć? Służę podpowiedzią. Kilka tygodni temu DGP opisywał, że z powodu braku dostosowania stanowisk pracy i zatrudnienia w sądach osób z niepełnosprawnościami resort musi płacić na rzecz PFRON ok. 50 mln zł rocznie. Gdyby wiceminister zajął się tą sprawą, to oprócz jakże szczytnej aktywizacji osób niepełnosprawnych ministerstwo zaoszczędziłoby niebagatelną sumę. Ale to nie wszystko. Obecnie w ministerstwie jest ponad 160 sędziów delegowanych. Pobierają oni swoje sędziowskie uposażenie (nie wykonując czynności orzeczniczych) oraz dodatki w uśrednionej wysokości ok. 3,5 tys. zł., nie licząc tych związanych z dojazdami bądź zakwaterowaniem. Pomysł ministra sprawiedliwości by przy sądach apelacyjnych stworzyć sądy dyscyplinarne spowodował konieczność wypłacania ponad stu sędziom dyscyplinarnym dodatków w kwocie ok. 1 tys. zł. Poszerzenie składu Sądu Najwyższego o ponad 40 sędziów, w tym dyscyplinarnych otrzymujących dodatek w wysokości 40 proc. wynagrodzenia zasadniczego, również z pewnością nadwątliło budżet.
Obszary, na których MS mógłby poszukać dalszych oszczędności, zatem jeszcze są.