Prokurator musi czuć gniew wobec zła i to zło zwalczać nieustępliwie, ale jednocześnie być ludzkim wobec człowieka, nawet przestępcy – uważał Kazimierz Rudnicki. Ilu mamy takich dzisiaj?
Uchodzący za ojca historii Herodot z Halikarnasu postrzegał czas jako zjawisko cykliczne. Uważał, że historia kołem się toczy, przeto pewne tematy i problemy wracają wciąż na nowo. Podejście to pozwalało mu z pełnym przekonaniem pisać o przeszłości na użytek współczesnych. Taka postawa wciąż kusi. Garść wyjątkowo aktualnych przemyśleń na temat roli prokuratury w demokratycznym państwie, a także zagrożeń, jakie niesie za sobą polityczne uwikłanie tego organu, znajdziemy w odrobinę dziś zapomnianych „Wspomnieniach prokuratora” autorstwa Kazimierza Rudnickiego.

Prokurator

Kazimierz Rudnicki przyszedł na świat w roku 1879. Z wykształcenia był prawnikiem i historykiem. W latach 1910–1917 jako adwokat należał do Koła Obrońców Politycznych. Wówczas zapewne przesiąknął ideami walki o ludzką godność i poszanowanie prawa. W latach 1917–1936 stopniowo piął się po szczeblach kariery w prokuraturze, gdzie doszedł do stanowiska prokuratora przy sądzie apelacyjnym w Warszawie. Oskarżał w najgłośniejszych procesach swoich czasów (do historii przeszły jego mowy skierowane przeciw zabójcy prezydenta Gabriela Narutowicza), choć nie zabrakło okazji, by mógł zetknąć się również ze zbrodniami tyleż tragicznymi, co prozaicznymi, którym towarzyszył nieodłączny klimat biedy i wykluczenia. Pracę prokuratora poznał od podszewki. Lata praktyki zaowocowały również sporym bagażem wiedzy na temat ludzi i ich przywar, co z pewnością niejednokrotnie pozwoliło mu oswoić rzeczywistość oraz na czas powściągnąć emocje. Spisane przez niego u schyłku życia wspominki i przemyślenia jeszcze dziś skłaniają do głębokiej refleksji.
„Wspomnienia prokuratora” to książka, która w świetle obecnych standardów może uchodzić za skażoną, jako że oficyna Czytelnik wydała ją w roku 1956, a autor przedmowy, Wacław Barcikowski, zgodnie z manierą swoich czasów cytuje Bieruta oraz nie szczędzi sił, by ukazać Rudnickiego jako osobę ze wszech miar „postępową”. W istocie jednak autor wspomnień, któremu Barcikowski nadaje miano „socjalizującego liberała”, nie był nikim innym, jak tylko rzetelnym sługą prawa. W jednym Barcikowski się nie myli: „nie należał ani do tych, co «budowali Polskę… w zaciszu swych lukratywnych kancelarii», ani do tych, co «grzeszyli biurokratycznym traktowaniem spraw i swej działalności», którym «papier zasłaniał żywego człowieka». Nie chciał być «ekscelencją» ani udzielać «audiencji». Był niezwykle skromnym, bezpośrednim, spokojnym i rozumnym zwierzchnikiem”.
Z dzieła Rudnickiego warto przypomnieć zwłaszcza obrazowe porównanie dotyczące roli uczestników procesu: „prokurator i obrońca działają w uzupełniających się do pewnego stopnia rolach. (Oczywiście i ta bardzo mądra i ludzka myśl ulega nieraz spaczeniu). Prokurator – to walczący żołnierz: powala wroga. Obrońca – to sanitariusz: niesie pomoc powalonemu, swemu czy obcemu, broni napastniczej nie wolno mu użyć”.
Znakomicie udało się autorowi również sformułowanie katalogu cech, jakie winny cechować przedstawiciela państwa w procesie karnym: „stosunek do człowieka – czy to pokrzywdzonego, czy oskarżonego lub skazanego – jest, twierdziłem, ostatecznym kryterium do wydania sądu o prokuratorze. Nie mówię oczywiście o takich elementarnych cechach jak dostępność, cierpliwość, nawet uprzejmość. Człowiek odpychający, opryskliwy, zbywający nie jest urzędnikiem państwowym, sługą społecznym, jest tylko maszyną urzędniczą. Prokuratorem musi kierować stara rzymska zasada: suaviter in modo, fortiter in re (łagodnie w formie, stanowczo w rzeczy – przyp. red.), musi on czuć gniew wobec zła i to zło zwalczać nieustępliwie, ale jednocześnie być ludzkim wobec człowieka, nawet człowieka–przestępcy”.
W zapiskach przedwojennego oskarżyciela znajdziemy również passusy, które można odnieść do gangreny, która toczy również współczesne organy ścigania. „Tylko małoduszni karierowicze trapią się uniewinniającym wyrokiem, nie pamiętając, że zarówno uniewinnienie winnego, jak i skazanie niewinnego jest przegraną państwa, któremu służą”. I w podobnym tonie: „Jakże zgrzytliwie brzmiały mi w uszach słowa młodego prawnika «wygrałem» lub «przegrałem» sprawę. Jakże starałem się przekonać go, że my, prokuratorzy, nie wygrywamy i nie przegrywamy spraw, lecz – dostarczywszy materiał – swoim głosem doradczym pomagamy sądowi w wydaniu słusznego wyroku… Jakże zdyskwalifikował się w moich oczach prawnik-prokurator, który obawiał się, że świadek lub dokument «obalą» oskarżenie i przyczynią się do uniewinniającego wyroku…”.
We „Wspomnieniach prokuratora” znalazło się też słówko na temat źle rozumianej subordynacji oraz zwykłej niekompetencji. „Jakże nisko ceniłem doświadczonego nieraz, uczonego prawnika, gdy na konferencjach ministerialnych twierdził, wbrew teorii i praktyce, że właśnie «pan minister ma rację»… Jakże śmieszni byli patetyczni oskarżyciele, nie umiejący dostosować tonu i barwy przemówienia do wagi i charakteru sprawy lub w pogoni za retorycznymi efektami używający niefortunnych metafor”.

Probierz

Rudnicki po raz pierwszy poczuł się na swoim stanowisku skrajnie niekomfortowo, kiedy tekę ministra sprawiedliwości oraz związaną z nią funkcję naczelnego prokuratora objął Witold Grabowski. Człowiek ten był mniej prawnikiem, a więcej ambitnym politycznym działaczem, który postanowił zbić karierę polityczną na instrumentalnym wykorzystywaniu prawa karnego. Podczas procesu brzeskiego, budzącego odrazę większości środowiska prawniczego w Polsce, Grabowski ochoczo zgodził się oskarżać. Nagrodzono go stołkiem w radzie ministrów. Tym samym dla autora „Wspomnień” wiele się zmieniło: „Grabowski i jego przyjaciele uważali mnie w najlepszym razie za szkodliwego romantyka, a nawet za sentymentalnego mazgaja, rozczulającego się nad osobą oskarżonego, a zapominającego o obowiązku względem państwa. Obowiązek ten polegał według nich na bezwzględnej, bezkrytycznej surowości, na stosowaniu zasady, że lepiej skazać stu niewinnych, niż uniewinnić jednego winnego, na hołdowaniu pojęciu, że «przecież ktoś musi siedzieć». Zasady fachowej pracy prokuratorskiej: ostrożność, krytycyzm, rozwaga, umiar, wnikliwa pracowitość i wreszcie rozumny humanitaryzm, zasady, które wpajałem młodym prokuratorom i sędziom śledczym, były właśnie owym demoliberalizmem. Interes państwa widzieli nie w samym ściganiu zła i winnych, ale w tym, by odbywało się ono z hałasem, zbędną dokuczliwością, w świetle efektów sali sądowej czy sprawozdań prasowych”.
Rudnickiego tolerowano w prokuraturze do roku 1936, następnie przeniesiono do sądownictwa. Po trzech latach wybuchła wojna. Katastrofa wrześniowa oraz jej skutki okazały się znakomitym probierzem charakterów. Kazimierz Rudnicki II wojnę światową przeżył w kraju. W trudnych okupacyjnych czasach zachowywał się godnie. Karierę zakończył jako sędzia sądu apelacyjnego w Krakowie. Ani przed wojną, ani po niej nie angażował się politycznie, choć przypięta mu w latach 30. przez nieżyczliwych łatka „czerwonego prokuratora” bez wątpienia pomogła po wojnie w zachowaniu stanowiska. Witold Grabowski zaś, zawsze dyspozycyjny wobec sanacyjnej władzy, opuścił Polskę wraz z jej ówczesnym rządem 18 września 1939 r. Z generałem Sikorskim skonfliktował się niemal natychmiast po dotarciu na Bliski Wschód, w roku 1940. Bez żalu zrzucił tam mundur polski i przywdział brytyjski. Od roku 1943 pełnił funkcje kierownicze w administracyjno-sądowym aparacie brytyjskim na terytorium okupowanej Erytrei, gdzie natychmiast poczuł się jak ryba w wodzie. Biorąc udział w procesach, tym razem jako sędzia, nadal robił, co chciał. Obywatelstwo brytyjskie przyjął w roku 1949. Tymczasem jego niedawne wyczyny na stanowisku ministra sprawiedliwości dały komunistycznej propagandzie mnóstwo argumentów, za których pomocą mogła w latach 40. i 50. ulepić doktrynę „faszyzacji” życia publicznego w międzywojennej Polsce. Wielu podwładnych Grabskiego, którzy nie opuścili na czas kraju, zapłaciło po wojnie wyrokami wieloletniego więzienia za nazbyt dosłowne rozumienie idei podległości służbowej. Niektórych stracono.

Epilog

Przytoczone wyżej przemyślenia oraz przywołane epizody prowokują do zadania kilku pytań, spośród których najważniejsze brzmi: do jakiego etosu chce nawiązywać prokuratura? Nieprzychylni obecnie rządzącej frakcji politycznej nazywają ją neokomuną. Ci bardziej wyważeni w sądach piszą o neosanacji. Oba sformułowania w odniesieniu do organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości budzą dreszcz grozy. Wdrażane sukcesywnie reformy sądów sprawiły, że na dłuższą chwilę zapomnieliśmy o prokuraturze. To błąd, gdyż zwłaszcza teraz należy głęboko zadumać się na tym, w jaki sposób forsowane zmiany wpłyną kształt i funkcjonowanie urzędu prokuratorskiego. Pierwsze prognozy nie napawają optymizmem.