Dziś w więzieniu rządzą pieniądze. Ten, kto je ma, ma łatwiej. Nie zarabiamy dużo, ale starcza na to, by być samodzielnym – mówi Anna. Odsiaduje wyrok za zabójstwo.
Zabiły.
Anna – 58 lat. Wyrok: 8 lat pozbawienia wolności; czas pozostały do końca kary: 5,5 roku.
Katarzyna – 33 lata. Wyrok: 8 lat pozbawienia wolności; czas pozostały do końca kary: 3,5 roku.
Joanna – 45 lat. Wyrok: 10 lat pozbawienia wolności; czas pozostały do końca kary: 2 lata i 9 miesięcy.
Odsiadują wyroki w zakładzie karnym na warszawskim Grochowie. Chcą i mogą pracować. – To namiastka wolności – mówią jednym głosem, choć nie są nawet bliskimi koleżankami.
***
Posłuszne, godne zaufania – tak o osadzonych kobietach zabójczyniach mówią funkcjonariusze służby więziennej. Ta „dobra sława” więźniarek skazanych za przestępstwa z art. 148 kodeksu karnego sprawiła, że w lipcu 2017 r. im – jako jedynym odbywającym karę w systemie zamkniętym – nie odebrano możliwości wykonywania pracy poza terenem jednostek. Po kilku ucieczkach mężczyzn zatrudnionych w zewnętrznych zakładach Ministerstwo Sprawiedliwości zmieniło wtedy zalecenia dotyczące tych kwestii. Eksperci ds. więziennictwa uznali jednak, że pozbawianie tego przywileju osadzonych, które najlepiej sprawdzają się jako pracownicy, byłoby absurdem.
Anna, Katarzyna i Joanna są wprawdzie na zatrudnieniu wewnętrznym, czyli pracują na terenie zakładu karnego, ale i tak się cieszą, że mają zajęcie. – Ja pracowałam kiedyś na zewnątrz, ale… po powrocie z przepustki wykryto u mnie narkotyki i zostałam zdegradowana – opowiada Joanna. – To były święta. Poszłam do ludzi, do których nie powinnam, i, nie wiem, ktoś pewnie dosypał mi czegoś do szklanki. Sama nigdy bym nie wzięła narkotyków. Nigdy nie brałam. Piłam. Nie byłam alkoholiczką, bo całe życie pracowałam, ale też cały czas piłam. Tego nie ukrywam. Jestem tu przez alkohol. Piliśmy razem (z konkubentem – aut.) i któregoś dnia, jak ręce wyciągał, to stała się tragedia – wspomina.
Wbrew powszechnemu wyobrażeniu kobieta, która zabija, rzadko jest potworem. Te, o których pisze się na pierwszych stronach gazet i relacjonuje ich procesy, to wyjątki, często osoby z zaburzeniami psychicznymi. To, że na podstawie ich historii kształtowany jest stereotyp, powinno niepokoić, bo tak naprawdę większość kobiet, które dopuściły się zabójstwa – około dwóch trzecich wszystkich skazanych z art. 148 k.k. – to ofiary przemocy domowej. – Nigdy wcześniej nie miały konfliktu z prawem, nie planowały tego, co zrobiły, nie mają pojęcia o więziennej rzeczywistości – mówi dr hab. Monika Całkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego. – Ich czyny nazywa się zabójstwami kuchennymi, a je same kuchennymi zabójczyniami – dodaje.
Analizując dane dotyczące populacji więźniów w Polsce, można zauważyć, że wśród wszystkich osadzonych kobiet zabójczynie stanowią ok. 15 proc., podczas gdy wśród skazanych mężczyzn zabójców jest tylko nieco ponad 5 proc. W 2017 r. do polskich więzień trafiły 423 kobiety, które zapytane przez współosadzone, za co siedzą, odpowiadały „za głowę”. Zabójczynie stanowiły ok. 10 proc. wszystkich sprawców przestępstw określonych w art. 148 k.k.
***
– Pięć lat już siedzę, a nikt mnie jeszcze nie zapytał za co – mówi Katarzyna. – Grzeczna jestem, nikomu kłopotów nie robię, to i mnie, mam nadzieję, nie będą robić. Ale są dziewczyny, że muszą papiery pokazywać. Ja tam żadną szychą nie jestem przez to, że za ten artykuł siedzę. Każdy siedzi, za co siedzi, i tyle – podsumowuje.
Podejście do kwestii oceny popełnionego przestępstwa to jedna z tych rzeczy, które różnią skazanych dwojga płci. U mężczyzn zabójstwo nobilituje o wiele bardziej niż u kobiet, ale nie można powiedzieć, że dla więźniarek nie ma to żadnego znaczenia. – W odbiorze kogoś, kto zabił, zwykle pojawia się myśl, że skoro zrobił to raz, to pewnie może i kolejny – mówi mjr Jacek Olchawski, specjalista z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Warszawie. – To budzi pewien respekt, również u współosadzonych, spośród których relatywnie niewielu jest skazanych za to najcięższe przestępstwo. Kwestie przynależności do podkultury mają tutaj drugorzędne znaczenie – wyjaśnia.
***
Prawo do prywatności nie jest mocną stroną więziennego życia. Ograniczona swoboda poruszania się, ograniczona przestrzeń, pełne cele przez większość dnia i nadmiar wolnego czasu sprawiają, że ludzie rozkminiają (rozpracowują, dogłębnie analizują różne tematy i problemy – aut.). Mężczyźni podobno nawet bardziej niż kobiety, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, skazane też doskonale radzą sobie np. ze sprawdzaniem informacji.
Kiedy pod celą pojawia się nowa skazana i jej „zeznania” wydają się podejrzane albo z jakiegoś powodu nie ma przy sobie aktu oskarżenia, który mogłaby pokazać, wtedy uruchamia się proces weryfikacji. Jeśli „nowa” mówi, że jest, dajmy na to, z Gocławia, znajduje się kogoś, kto też tam mieszkał i mógłby potwierdzić jej wersję. Mimo ograniczeń w komunikacji te działania przebiegają nad wyraz sprawnie. Każdego można sprawdzić w ciągu góra kilkunastu godzin. Anna, Katarzyna i Joanna zgodnie twierdzą jednak, że nie ma przymusu opowiadania o tym, dlaczego trafiło się za kraty, a już na pewno nie powinno się byle komu uzewnętrzniać z emocjami, których się doznaje.
– Na samym początku na śledczaku (w areszcie śledczym – aut.) przydarzyło mi się, że siedziałam z dziewczyną za ten sam artykuł i ona mi powiedziała, że tu się nie płacze, że ona też ma dzieci, to samo zrobiła i mazania się nie będzie znosić – mówi Anna. – To była taka szybka lekcja. Większość dziewczyn jest naprawdę w porządku. Rozumieją, że czasami każdy potrzebuje popłakać albo może mieć zły dzień i nie chce się odzywać. Ale żeby to wiedzieć, najpierw trzeba się poznać – opowiada.
Poznanie się w więzieniu jest jednak rozumiane nieco inaczej niż na wolności. Zdarza się, że ludzie, którzy spędzają razem w celi kilka lat, nie znają swoich nazwisk. Imię lub czasami ksywka wystarczają do tego, by być powiernikiem współlokatora lub dzielić się z nim swoimi emocjami.
– Za dużo nie ma co pytać – mówi Katarzyna. – Dla wszystkich jest lepiej, jak każdy mówi tyle, ile chce. No, ale jak się żyje razem w takich warunkach, to się i rozmawia. Ale nie o przeszłości. Bardziej o tęsknotach, planach, o tym, co zostało na wolności. A tak w ogóle to najlepiej jest, jak się idzie do pracy i można myśleć o czymś innym – stwierdza stanowczo.
***
Zanim Anna, Katarzyna i Joanna trafiły za kraty, były aktywne zawodowo, i to zapewne miało wpływ na to, że od początku bardzo zależało im na podjęciu zatrudnienia. Kiedy więc tylko miały do tego prawo (warunki i możliwości zatrudnienia są regulowane szczegółowymi przepisami), zaczęły się starać o pracę. Można powiedzieć, że miały trochę szczęścia, bo gdyby trafiły do więzienia parę lat wcześniej, kiedy bezrobocie osadzonych sięgało zenitu, byłyby zmuszone do bezczynności i odbywania kary w najbardziej znienawidzony sposób, czyli w zamknięciu 23 godziny na dobę (więźniowie mają prawo do godzinnego spaceru każdego dnia).
– W ostatnich latach dużo się zmieniło na lepsze, jeśli chodzi o zatrudnienie skazanych – mówi kpt. Renata Izdebska, rzecznik dyrektora Aresztu Śledczego w Warszawie-Grochowie. – Większość tych, którzy chcą pracować, może to robić. Skazani są zatrudnieni zarówno na terenie zakładu, jak i poza nim. Ci pracujący na miejscu wykonują prace na rzecz jednostki, ale także inne zlecenia – w działającej od roku szwalni – dodaje.
Właśnie w szwalni pracują Anna, Katarzyna i Joanna. W budynku, w którym znajduje się zakład, życie wygląda inaczej niż w pozostałych pawilonach. Żeby się do niej dostać, trzeba wprawdzie pokonać solidne drzwi i kraty otwierane przez funkcjonariuszkę, ale kiedy już się znajdzie po drugiej stronie, prawie można zapomnieć, gdzie się jest. W całym budynku jest tylko jedna strażniczka. To ona odpowiada za porządek i żeby cokolwiek zrobić, trzeba uzyskać jej zgodę. Poszczególne pomieszczenia są otwarte, kraty są tylko w oknach i drzwiach wejściowych. Sale, w których kobiety siedzą przy maszynach, nie imponują rozmiarami, ale w porównaniu z celami są ogromne. Można swobodnie rozmawiać z koleżankami, poruszać się między stanowiskami pracy. Po przejściu tutaj z oddziału mieszkalnego ma się wrażenie doświadczenia ogromu przestrzeni i czegoś w rodzaju spokoju – szczególnie, jeśli zestawi się to z atmosferą panującą w pobliskim areszcie.
***
Na długim korytarzu śledczaka w środku dnia jest pusto – jeśli nie liczyć jednej kobiety korzystającej z automatu telefonicznego i funkcjonariuszki – też jednej, zobowiązanej do panowania nad wszystkim. Na drzwiach każdej celi wisi kartka z odręcznie napisaną literą. P, R, M. To symbole kategorii aresztowanych. Petka – P (pierwszy raz karany) – nie może np. trafić do jednego pomieszczenia z recydywą – R. Młodociani – M – to oddzielna grupa. Na korytarzu panuje cisza, przerywana tylko co jakiś czas odgłosami otwieranych drzwi celi. Często ktoś jest wprowadzany, ktoś wyprowadzany, ktoś wzywa funkcjonariuszkę.
Oddziałowa ma pełne ręce roboty, a na tych rękach jednorazowe gumowe rękawiczki. Jej zmiana trwa 12 godzin, więc na usta wprost ciśnie się pytanie, czy ma je na sobie cały czas? Tak. Bo ludzie, którzy tu trafiają, są różni, bo kontakt z nimi jest bardzo bliski, bo tak trzeba dla własnego bezpieczeństwa.
Drzwi do cel mają wizjery, ale nie wolno przez nie zaglądać. Co nieco daje się jednak podpatrzeć, gdy strażniczka otwiera jedno z pomieszczeń i wywołuje kobietę. Aresztowana szybko pojawia się przy drzwiach, a w głębi niewielkiej celi widać kilka postaci leżących na piętrowych łóżkach z zainteresowaniem przyglądających się temu, co się dzieje. Wywołana kobieta trzyma w ręku niewielki tobołek. Widząc to, funkcjonariuszka rzuca szybko: – Bez mandżurka (bez rzeczy osobistych – red.). Aresztowana odkłada to, co miała, i jest gotowa do wyjścia. Tuż nad jej głową widać jeszcze otwierające się drzwiczki niewielkiej szafki, z której inna lokatorka celi wyciąga jakiś element swojego dobytku. Z tej perspektywy cela wydaje się wypchana sprzętami do granic możliwości. Drzwi zamykają się. Koniec podpatrywania.
Strażniczka odprowadza kobietę do kraty oddzielającej korytarz od schodów. Mijają stół, na którym piętrzą się paczki. To rzeczy z wypiski (zakupy zrobione w więziennym sklepie). Nazwiska na każdej folii wskazują, do kogo trafią te skarby – jedzenie i kosmetyki. Idące korytarzem postaci patrzą przed siebie albo w podłogę. Trochę tak, jakby chciały nie zauważać świata dookoła. Dobrze znają wszystko, co go tworzy. Będąc tam po raz pierwszy, chce się jednak zauważyć jak najwięcej. Uwagę przykuwają obrazy na ścianach. Wykonane różnymi technikami. Ciekawe, ale wszystkie smutne. W więzieniu inspiracją do tworzenia nie jest radość, a wszystkie te dzieła stworzyli skazani. Koniec drogi. Aresztowana, która została wywołana z celi, jest przejmowana przez inną funkcjonariuszkę na końcu korytarza. Krata się otwiera. Wychodzą. Koniec oglądania aresztu.
***
– Nie mogę narzekać, bo mieszkam w czwórce (cela 4-osobowa) – mówi Joanna. – Mamy w celi prysznic. Dziewczyny są w porządku. Nie ma konfliktów. Ale bez pracy byłoby ciężko. Taki obowiązek. Wyjście. Ułożony dzień. Siedzieć cały dzień w celi to byłoby piekło. Ja mieszkam na oddziale zamkniętym, więc nie można się poruszać chociaż między celami. Tutaj (w hali szwalniczej – aut.) nie czuje się tak bardzo, że to więzienie. Ale są dziewczyny, które tego nie potrzebują. Jedna ze mną mieszka. Cały dzień leży i patrzy w sufit. Ma krótki wyrok. O pieniądze się nie martwi. Ostatnio rodzice zrobili jej wypiskę na 400 zł. Ogólnie jest w porządku i nawet rozumiem jej podejście. Nie musi sobie tutaj układać życia. Jak człowiek wie, że za parę miesięcy wyjdzie, to stara się przetrwać i za bardzo nie zmieniać, ale przy długim wyroku tak się nie da… – dodaje.
Tę teorię potwierdzają eksperci i funkcjonariusze służby więziennej. Z ich doświadczeń wynika, że skazane z długoterminowymi wyrokami to osoby, którym po wstępnym okresie zaprzeczenia, buntu i załamania najbardziej zależy na przebudowie życia. To one najczęściej korzystają z organizowanych w zakładach karnych kursów zawodowych, kontynuują przerwaną na wolności edukację, pracują. Zdobyte za więziennymi murami wykształcenie czy doświadczenie zawodowe nie jest stygmatyzujące, bo na potwierdzających je dokumentach, które dostają skazane, wychodząc na wolność, nie ma adnotacji, że określone kwalifikacje nabyto podczas pobytu z więzieniu.
– To właśnie skazane z długoterminowymi wyrokami, odbywając karę, najczęściej przebudowują swój system wartości – mówi dr hab. Monika Całkiewicz. – Wiele z nich w więzieniu uczy się, jak powinno się radzić sobie z problemami, które doprowadziły je do tego miejsca. Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, wcześniej nie wiedziały na przykład, że jako ofiarom przemocy domowej przysługuje im bardzo konkretna pomoc. Długi czas ukrywały swój problem, bo myślały, że to wstyd, ich wina. Poza tym wywodzą się ze środowisk, w których z pokolenia na pokolenie przekazuje się przekonanie o konieczności prania swoich brudów w czterech kątach, a każdy ma jakąś granicę wytrzymałości, po przekroczeniu której nie jest już w stanie żyć tak, jak go nauczono. Psychoterapie, które oferuje się tym skazanym w zakładach karnych, w wielu przypadkach naprawdę przynoszą efekty. Kobiety przepracowują tam swoje emocje, dostrzegają deficyty, które mają w tych obszarach i starają się je wypełnić – dodaje.
***
Emocje to w więzieniu trudny temat. Są, buzują, zmieniają się, doskwierają, ale żeby przetrwać, trzeba doskonale się orientować, które można uzewnętrzniać, a które należy skrywać i przede wszystkim: komu ewentualnie je pokazywać. Anna, Katarzyna i Joanna jednym głosem – choć pytane o to osobno – mówią, że żałują tego, co się stało, a najbardziej z dóbr wolności brakuje im kontaktu z bliskimi.
Anna płacze, gdy opowiada o 21-letnim synu – jej największej dumie. Sam się utrzymuje. Jest studentem Politechniki Warszawskiej, nagradzanym za wybitne osiągnięcia. Jakiś czas temu dostała gazetę, w której o nim pisali. Chce być babcią dla jego dzieci i czeka na moment, w którym będą mogli się spotkać i porozmawiać po drugiej stronie krat (Anna nie ma prawa do przepustek).
Katarzyna martwi się o mamę, która niedawno zachorowała na raka i nie ma szans, żeby ją odwiedziła, bo mieszka na Śląsku. Ma kontakt z kilkorgiem rodzeństwa, ale jest też taka część rodziny, która nie chce jej znać. Trudno. Poradzi sobie. W ogóle bardzo nie lubi prosić o pomoc. Wystarczą jej pieniądze, które zarabia w szwalni. Zaciśnie zęby i dotrwa do końca. Nie chce mieć nic wspólnego z ludźmi, z którymi zadawała się krótko przed zabójstwem. Partner, którego miała, chciał z nią być już po tym, jak trafiła do więzienia, ale narobił jej takiego wstydu, że koniec z tym wszystkim. Chce mieć rodzinę. Mimo że na początku nie chciała szyć, teraz tak się w to wkręciła, że po wyjściu na wolność pewnie poszuka pracy w tej branży. Tylko najpierw się ogarnie.
Anna jest dumna, że nie pije. Mówi, że nie będzie piła. Ma za dużo do stracenia: własne mieszkanie, które kiedyś dostała jako była wychowanka domu dziecka. Cieszy się, że ma te własne cztery kąty, ale myśli, że w pewnym sensie ten „majątek” jest przyczyną jej problemów. Przyciąga do niej złych mężczyzn, którym zależy na tym, by mieć darmowy nocleg, a nie na niej. A ona ma do nich słabość. Nie wie dlaczego. W domu rodzinnym była przemoc. Alkohol też był. I tak zostało. Ale ona zrobi wszystko, żeby to zmienić. Jak wyjdzie, wróci do starej pracy. Była sprzątaczką. Miejsce na nią czeka. Wie o tym i cieszy się, bo lubiła tę robotę. Ale szycie też lubi. Nawet bardzo, bo odpowiadając na kolejne pytania, tak naprawdę myśli już o tym, kiedy pójdzie do maszyny i rozpocznie swoją tym razem popołudniową zmianę. Po zapłaceniu wszystkich zobowiązań (m.in. należności komorniczych) zostaje jej ok. 100 zł z tego, co zarobi. Niedużo, ale tu wystarcza.
***
– Skazane zabójczynie po odbyciu wyroku rzadko wracają na przestępczą drogę – mówi mjr Jacek Olchawski. – Na wolności zwykle czeka na nie rodzina. Mają warunki do tego, by ponownie ułożyć sobie życie – stwierdza.
To układanie wymaga jednak dużej determinacji i samozaparcia. Po pierwsze, trzeba się zmierzyć ze zmianami rzeczywistości, których nie miało się okazji doświadczać na bieżąco. Tutaj program resocjalizacyjny stara się pomóc i na przykład krótko przed zakończeniem odbywania kary zapewnia osadzonym kontrolowany kontakt ze światem zewnętrznym, którego celem jest oswojenie z warunkami panującymi poza murami. Po drugie (wcale nie mniej ważne), konieczne będzie zyskanie akceptacji i zaufania społeczności, do której się wróci. Anna, Katarzyna i Joanna trochę się boją, że w kolejce w sklepie ludzie będą je wytykać palcami i szeptać między sobą coś, czego one nie chciałyby słyszeć. Właściwie to nawet są pewne, że tak będzie, ale to nie jest w stanie zabić w nich tęsknoty za wolnością. Każda chwila tam jest lepsza niż najlepsza tutaj.
– Człowiek, który nigdy nie był pozbawiony wolności, nie zdaje sobie sprawy, czym jest życie w totalnym rygorze – mówi Monika Całkiewicz. – To, że można zadecydować, kiedy weźmie się prysznic, o której wyjdzie z domu i z kim się spotka, to nieoceniona wartość, której brak jest wyjątkowo dotkliwy – wyjaśnia.
ikona lupy />
Magazyn 10.08.2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Na Grochowie – i w każdym innym zakładzie karnym – wszystko robi się na komendę. Nawet wyjście do pracy – które, bądź co bądź, jest przywilejem – jest po więziennemu. Trzeba założyć skarbowe ubrania (jednolite więzienne stroje dla skazanych), poczekać na przyjście funkcjonariuszki i dać się odprowadzić do szwalni. Potem przejść przez drzwi i kratę otwierane przez inną klawiszkę, wejść do hali i siąść na swoim miejscu, a w razie potrzeby przemieszczenia się na większą odległość prosić o zgodę. I tak do końca zmiany. A potem wszystko to samo, tylko w odwrotną stronę, czyli w kierunku pawilonu mieszkalnego.
***
– Praca daje tutaj siłę – mówi Anna. – Nie żadna podkultura – czegoś takiego zresztą nie ma. Nikt mnie nie zapraszał do puszkowania (odpowiednik grypsowania w podkulturze osadzonych kobiet – red.) i nie kazał się uczyć więziennego języka. Wszyscy mówią tak samo. Każdy wie, co to lipo (okno, wizjer w drzwiach – red.). Podkultura pokazywana w filmach to fikcja. Dziś w więzieniu rządzą pieniądze. Ten, kto je ma, ma łatwiej. Nie zarabiamy dużo, ale starcza na to, by być samodzielnym. No i nie chodzi tylko o pieniądze. Jak pracujesz, to masz inne życie, trochę niby wolności. Zanim się tu znalazłam, parę razy myślałam, jak tu jest i że chciałabym na chwilę zobaczyć ten świat od środka. To mi się zdarzyło, jak w telewizji puszczali programy o więzieniu, o kobietach stąd… Teraz już wiem, że bycie tu choćby przez najkrótszy moment to najgorsze, co może się zdarzyć. Nikomu tego nie życzę, ale chociaż się dowiedziałam, co mogłabym zrobić inaczej, żeby tu nie trafić – kończy Anna.