Z płachtowej jeszcze „Polityki” zostało mi wspomnienie satyrycznych obrazków publikowanych tuż obok winiety. Rysunek, który najmocniej utkwił mi w pamięci (w przeciwieństwie do nazwiska autora, za co przepraszam) wyglądał następująco: pies goni kota, a na pobliskim płocie siedzą dwie myszy.– Czy wobec tego stanowimy sitwę z psem? – pyta jedna z nich.
Gdybym był drugą, odpowiedziałbym: nie. Stanowczo oświadczam, że nie jestem częścią żadnej sitwy, wprost ani à rebours. Nie odczuwam więzi ani z goniącym, ani z gonionym. Co oświadczywszy, mogę przejść do rzeczy.
Przy całej niezgodzie na nazywane reformą psucie systemu prawnego w Polsce nie ma we mnie również zgody na to, by każdy, kto jest akurat goniony, był automatycznie obwoływany męczennikiem za sprawę zasad konstytucyjnego państwa prawa. Nie było, gdy z Trybunału Konstytucyjnego odchodził w stan spoczynku pan prezes Andrzej Rzepliński, który niedługo wcześniej przyjął Krzyż Pro Ecclesia et Pontifice przyznany przez papieża za zasługi dla Kościoła i systemu prawnego w Polsce (w tym za poglądy zgodne z nauczaniem Jana Pawła II). W moim przekonaniu sędzia TK powinien nauczanie dowolnego papieża zostawiać na progu sądu. Nie ma też tej zgody w przypadku prof. Małgorzaty Gersdorf, której sprawą od dłuższego czasu żyje spora część społeczeństwa. Właśnie tak – jej sprawą, a nie niezależnością polskich sądów.
Profesor Gersdorf miała pecha, że jej kadencja przypadła na czasy dla sądownictwa w Polsce szczególnie trudne. Gdyby skończyła się wcześniej, nikt by o pani profesor złego słowa nie powiedział. Byłaby jednym z wielu pierwszych prezesów rzetelnie wykonujących swoje obowiązki. Odruchowo reagujących na bieżące potrzeby. I tyle. Nie mieliśmy takiego szczęścia, a na trudny czas potrzebny był wielki pierwszy prezes. Nie wiem, czy osiągnąłby realny sukces, czy miałby szansę być (świeckim) księdzem Kordeckim... Wyobrażam sobie jednak, że mógłby zrobić zdecydowanie więcej dla społecznego zrozumienia, dlaczego niezależne sądy są nie tylko przydatne, lecz wręcz niezbędne do życia.
Trudno wymagać, by większość obywateli, którzy na co dzień nie spotykają się na co dzień z sędziami Sądu Najwyższego i z sądami w ogóle, to rozumiała. Ta większość słyszy od znajomych i z mediów, że sądy są opieszałe, że jedna pani sędzia źle potraktowała świadka, kiedy się spóźnił, że jakiś sędzia wziął „odruchowo” 50 zł, które do niego nie należały… Co odpowiedziała im pani prezes? Z górą rok temu, na Kongresie Prawników Polskich w Katowicach, który miał być zaczynem wielkiej, wypracowanej przez środowisko zmiany, stwierdziła, że centrum wymiaru sprawiedliwości jest… sędzia. „Obywatel” – ripostował wtedy prof. Maciej Gutowski, ale przekaz poszedł w świat. I nawet nie o to chodzi, co pani prezes gdzieś, kiedyś powiedziała. Chodzi o to, że najwyraźniej nie zrozumiała, że to sądy są dla obywateli, których nie można odruchowo trakować ex cathedra, jak swoich studentów.
Pierwsze protesty pod Sądem Najwyższym, rok temu. Pani prezes wychodzi przed sąd, trzyma świecę jak większość tłumu. Jest szansa, że się przebije, że będzie z tymi ludźmi, pokaże, że sędzia też jest obywatelem i że sprawa jest wspólna. Chwilę potem – owszem, zaatakowana przez polityków za „mieszanie się w politykę” – tłumaczy, że to tylko tak, odruchowo, ktoś jej świecę podał, to wzięła…
Wrzesień 2017 r. Ku zaskoczeniu obserwatorów pani prezes pojawia się na uroczystości zaprzysiężenia sędziego TK, który w ogóle sędzią trybunału być nie powinien – Justyna Piskorskiego wybranego w miejsce zmarłego dublera, prof. Morawskiego. Konsekwentna do tej pory postawa obrony praworządności w TK zostaje złamana. Wytłumaczenie (nie samej pani prezes, jej służb prasowych): no tak, nie powinna była, ale jest przepracowana, żyje w stresie. Inaczej mówiąc: dostała zaproszenie, to poszła. Odruchowo.
Kiedy okazało się, że porozumienie z panem prezydentem (a jako sposobność do takowego bywała tłumaczona wizyta pani prezes na zaprzysiężeniu p. Piskorskiego) nie jest jednak możliwe, zapewne również odruchowo pani prezes zajęła się przygotowaniem własnego projektu ustawy o SN. Przedstawiony w listopadzie projekt – i zdaję sobie sprawę, że zapewne autorstwa nie wyłącznie prof. Gersdorf, jednak przez nią firmowany – wywołał u wielu konsternację. Jak podkreślał sam SN, zawierał bowiem „rozwiązania, które pozostając w zgodzie z ustawą zasadniczą, wychodzą naprzeciw oczekiwaniom społecznym w zakresie (…) zapewnienia równowagi, w ramach której sądownictwo podlegałoby większej kontroli ze strony Sejmu RP, jako reprezentanta Narodu, Ministra Sprawiedliwości oraz Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”, czyli temu wszystkiemu, przeciwko czemu protestowali ci obywatele, którzy pod Pałac, Parlament i SN przychodzili ze świeczkami. Idę o zakład, że sprzedaż tych ostatnich gwałtownie wtedy spadła. A sama prof. Gersdorf stwierdziła, że projekt jest zgodny z programem wyborczym PiS. Wśród propozycji np. duchowni jako ławnicy. Co za to zniknęło? Skrócenie wieku przechodzenia w stan spoczynku. Co zrozumiał przeciętny obywatel? Że „im (jej) chodzi tylko o stołki”.
Komentarz znajomego (męża sędzi zresztą) do ostatniego urlopu pani profesor: „dziw, że nie poszła na zwolnienie”. Pani Profesor, są takie okoliczności, w których się na urlopy nie chodzi, choćby się nie wiem jak było zmęczonym! Regeneracja nastąpiła jednak szybko, bo gdy zrobiło się gorąco wokół sędziego Iwulskiego, pani profesor wróciła. Jeśli – a zapewne tak będzie – to nic nie da, będzie się mogła wzorem prezesa węgierskiego TK zwrócić do ETPC, który pewnie wykaże, że została złożona z urzędu niesłusznie, i przyzna jej odszkodowanie, co niczego w układzie sił nie zmieni.
Niektórzy obywatele nadal walczą. Walcząc zaś o pierwszą prezes, nie widzą, a przynajmniej widzą mniej ostro zmiany, które przyniosą pełną dyspozycyjność sądów powszechnych. Które to zmiany kolejną nowelizacją ustawy o ustroju sądów powszechnych PiS sobie właśnie uchwalił.