Im władza więcej mówi o patriotyzmie, wartościach, tym bardziej chce zapomnieć o naszym dziadku. Najlepiej, by go nie było w historii. A jeśli już, to bez tych wszystkich nieruchomości – mówi Adam Robiński w wywiadzie dla Magdaleny Rigamonti.
GazetaPrawna.pl
Generał Tadeusz Malinowski... Mój dziadek. Nie tylko mój. Nas jest piętnaścioro.
Spadkobierców?
Wnuków. Od lat prowadzimy batalię z państwem. I taką mamy obserwację, że im władza bardziej konserwatywna, więcej mówiąca o patriotyzmie, bohaterstwie, narodowych wartościach, tym bardziej chce zapomnieć o naszym dziadku. Najlepiej, by go nie było w historii, żeby się nie zasłużył dla Polski. A jeśli już, to przynajmniej bez tych wszystkich nieruchomości. Bo już wiemy, że oddawać własności to państwo nie lubi.
Oddało bardzo dużo.
Jesteśmy bardzo ciekawym przypadkiem w tym zamieszaniu reprywatyzacyjnym. Państwu i sądom nie przeszkadzali prawnicy legitymujący się pełnomocnictwami od osób, które – gdyby żyły – miałyby po 120 lat albo i więcej. W kontekście reprywatyzacji mówi się o nadużyciach, oszustwach, naciąganiu prawa. W naszej sprawie też to występuje, tylko że w tym wypadku to państwo polskie pozwala sobie na nadużycia oraz naciąganie prawa. I świadomie z tego korzysta... Wobec bohatera narodowego są wytaczane państwowe armaty i robi się wszystko, by nieruchomości, które mu się bezspornie należały, a dziś należą się jego spadkobiercom, nie zostały zwrócone.

Generał Malinowski nie żyje od 1980 r.

Ale żył 92 lata i przez całe życie pracował dla Polski. Był w Legionach Piłsudskiego, był prawą ręką gen. Józefa Hallera, zresztą naszego wuja. Z wykształcenia był prawnikiem, sędzią. Trzy lata przed II wojną, już jako generał, został sekretarzem Komitetu Obrony Rzeczypospolitej, który przygotowywał plany obrony Polski. On też odpowiadał ze ewakuację polskiego rządu przez Rumunię do Francji.
To była ucieczka.
Taka była sytuacja. Są wspomnienia z ewakuacji, zostały opublikowane w paryskiej „Kulturze”. Kiedy byliśmy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, przeczytałem, że kiedy zostali internowani w Rumunii, dziadek zarządził, żeby ignorować decyzję władz w Bukareszcie i na wszystkie możliwe sposoby opuszczać ten kraj. Dotarł do Francji, a stamtąd do Anglii, gdzie mieszkał do śmierci.
Pan się urodził w Londynie?
Tak. I czwórka mojego rodzeństwa. W czasie wojny dziadek był szefem Biura do Spraw Rodzin Ministerstwa Obrony Narodowej, i zastępcą wiceministra obrony narodowej, potem szefem Biura Oświaty i Opieki nad Żołnierzami. Po wojnie do 1947 r. wchodził w skład Komisji Doradczej Naczelnego Wodza, później kierował Funduszem Społecznym Żołnierzy. Różnymi drogami przesyłał pieniądze do Polski wdowom i sierotom. Do tej pory mam listy od kobiet, wdów po polskich żołnierzach. Mam jego mundur...
Był majętny?
W Anglii? Skąd. W 1946 r. zabrano mu obywatelstwo polskie. Tak jak i innym generałom: Władysławowi Andersowi, Stanisławowi Maczkowi, Stanisławowi Kopańskiemu i ponad siedemdziesięciu wyższej rangi oficerom. Wielka Brytania zaoferowała im co prawda emerytury. Ale niestety, niższym rangą oficerom już nie, więc generałowie, pułkownicy i majorzy powiedzieli – albo wszyscy, albo nikt. Dziadek musiał się z czegoś utrzymać, więc podjął się pracy fizycznej. Pracował na zmywaku w ekskluzywnym motelu i jednocześnie administrował funduszem.
A w Polsce? Przed wojną?
Czy był majętny? W 1938 r. w podwarszawskim Aninie kupił dwie działki budowlane od hrabiego Branickiego.
A w Krakowie?
W Krakowie miał wuja, doktora Ludwika Wilczyńskiego, który wszystkie swoje sześć nieruchomości, m.in. przy ulicach Łobzowskiej, Podwale i Krupniczej, zapisał na naszego dziadka, bo sam był bezdzietny. Dziadek o tym spadku wiedział. Wiedział, że to jest znaczny majątek, ale nie zdawał sobie sprawy, jakie konkretnie nieruchomości zostały mu zapisane.
Skąd pewność, że wiedział?
Ponieważ w swoim testamencie o tym napisał. Mówił też nam o tym. Do 1990 r. wiedzieliśmy o tym tylko z rodzinnych opowieści i testamentu. To był jednak czas, że z tą wiedzą nie można było nic zrobić. W latach 90. moja młodsza siostra zleciła kancelarii prawnej poszukiwanie krakowskich nieruchomości w księgach wieczystych, bo nie wiedzieliśmy nawet, o które kamienice chodzi. Wtedy też nie było elektronicznego dostępu do ksiąg wieczystych, trzeba było przekładać papiery, szukać i liczyć na szczęście, że się trafi. Pojechałem z siostrą do Krakowa, szukaliśmy dokumentów, ale nic nie znaleźliśmy, fiasko. Potem się dowiedzieliśmy, że w latach 50. sąd komunistyczny wyznaczył kuratorów sprawujących opiekę nad nieruchomościami odziedziczonymi przez dziadka. Ci kuratorzy pobierali jakąś pensję i nie było w ich interesie znalezienie spadkobierców. Nie tylko nie szukali gen. Malinowskiego, ale też nie dopełnili obowiązków, zaniechali formalności, by wpisać naszego dziadka do księgi wieczystej. A wiedzieli, że jest w Londynie, że jest znaną postacią, ale nie opłacało im się go znaleźć. Zresztą, nawet gdyby znaleźli, to dziadek i tak by nie przyjechał do Polski. Ze trzy lata temu byłem wezwany do sądu jako świadek, by uzasadnić, dlaczego gen. Malinowski był tak nieodpowiedzialny i nie przyjechał do Polski w latach 50., by załatwić swoje sprawy spadkowe i zająć się nieruchomościami. Musiałem tłumaczyć, że najpierw były czasy stalinowskie, potem komunizm, a poza tym dziadek przestał być polskim obywatelem. Dziadek do tego stopnia był polskim patriotą, że też nie przyjął obywatelstwa brytyjskiego.
W latach 70. Rada Ministrów przywróciła mu obywatelstwo.
Tak, do dziadka przyszedł list. Napisane było „obywatel Malinowski”. Nic o tym, że jest generałem. A więc obywatel Malinowski miał się zgłosić do ambasady polskiej w Londynie, ale się nie zgłosił, bo mu honor nie pozwolił. Dla niego to byłaby zdrada tak pojechać do komunistycznej Polski, nie jako generał, tylko obywatel, i przyjąć obywatelstwo. To byłoby jak paktowanie z wrogiem, z okupantem. Poza tym on pod koniec lat 70. dobiegał dziewięćdziesiątki, więc też nie był już aż tak bardzo sprawny. Proszę pamiętać, że dziadek był członkiem polskiego rządu na uchodźstwie. A to środowisko polityczne w Londynie uważało się za kontynuatorów legalnej przedwojennej władzy. Przecież dopiero prezydent Ryszard Kaczorowski przyjechał do Polski i wręczył Lechowi Wałęsie insygnia władzy. Teraz sąd, Prokuratoria Generalna, która się zaangażowała w naszą sprawę, w ogóle nie zwracają na to uwagi, nie przeszkadza to mówić jej przedstawicielom, że gen. Malinowski w latach 70. mógł znowu przyjąć polskie obywatelstwo, swobodnie przyjechać do kraju i załatwiać tu sprawy spadkowe. Terefere, ładnie się to mówi i niby logiczne, ale tak naprawdę to wielki wstyd, że przedstawiciele państwa prawa wypowiadają takie zdania, że traktuje się nas jak intruzów. Wszyscy mamy poczucie, że zmobilizowano spore siły, by nie oddać nam naszej własności, by państwo polskie uczciwie się z nami nie rozliczyło. Cała nasza rodzina ma żal, ma pretensję do państwa, że nastąpiło kompletne bezprawie, któremu zresztą prokuratura nie zaprzecza. Nie zaprzecza, że nieruchomości należące do naszej rodziny zostały bezprawnie przejęte przez Skarb Państwa. Jednak z drugiej strony mówi, że nastąpiło zasiedzenie – i tyle. I już. Zasiedzenie przez Skarb Państwa. Poza tym nie bierze pod uwagę kontekstu całej sprawy, tego, że nasz dziadek walczył o wolną Polskę, o państwo prawa, że był pozbawiony obywatelstwa, że nie mógł tu przyjechać.
Ile jest warta nieruchomość przy ul. Podwale 1?
Wiele milionów złotych. Nie chcę rzucać sumami, bo to przecież nie o to chodzi. Choć tak naprawdę kwestia finansowa jest kwestią moralną. To jest szczególna sytuacja i będziemy walczyć, to jest też walka o państwo prawa.
Ilu teraz jest spadkobierców?
Tadeusz Malinowski cały spadek przepisał swojej żonie, czyli naszej babci, po niej dziedziczyły dzieci, czyli nasi rodzice, a po nich my. Jest nas szesnaście osób. Gdyby nie jeden z kuratorów, pewnie do tej pory szukalibyśmy nieruchomości odziedziczonych po dziadku. W jednej z nieruchomości, przy ul. Łobzowskiej, w księdze wieczystej figurowało nazwisko dziadka. Druga połowa tej nieruchomości należała do zakonu zmartwychwstańców, potężnej organizacji, jak się później okazało. Ponieważ przez lata kolejni kuratorzy nie mogli ustalić miejsca pobytu dziadka, więc zakon wystąpił do sądu, by jemu przyznać całość majątku, w zamian wpłacić określoną kwotę do depozytu sądowego. I tu stała się rzecz ciekawa. Kurator postanowił odszukać spadkobierców dziadka. Potem się dowiedzieliśmy, że powodem mogły być osobiste animozje kuratora z zakonem. Mówię o 2008 r., więc rzecz działa się niedawno. Kurator zgłosił się do adwokata krakowskiego, a ten „wyguglał” Tadeusza Malinowskiego, przeczytał, że był on generałem, „wyguglał” mojego wujka, dziś już nieżyjącego Antoniego Głowińskiego, zadzwonił do niego, poinformował o sprawie, o nieruchomości, i w ten sposób wszyscy się o tym dowiedzieliśmy. Mogliśmy też przeczytać testament dr. Wilczyńskiego.
Wiedzieliście, że gen. Malinowski nie jest waszym prawdziwym dziadkiem?
Był prawdziwym dziadkiem, choć nie biologicznym. Mieszkał z babcią blisko naszego domu. Kiedy byliśmy mali, prawie codziennie do nas przychodził. Pomagał mi w lekcjach, szczególnie w łacinie. Opowiadał o Polsce, o Lwowie i Krakowie, czytał nam na głos Konopnicką, całą trylogię Sienkiewicza i „Quo vadis”. Często się wzruszał. Wszystkie wnuki babci traktował jako swoje i pamiętam, jak się cieszył, kiedy przyjeżdżali moim kuzyni z Polski. Dla mnie był wymarzonym dziadkiem, wspaniałym. Wszyscy słuchaliśmy, jak opowiadał o swoim życiu, to było jak książka przygodowa. O walce w Legionach, później o walkach z Budionnym, o spotkaniach z czołowymi nazistami podczas ich oficjalnych wizyt w Polsce w latach 30. Pamiętam to wszystko. Pierwszego męża babci nie znaliśmy, zmarł w czasie wojny, zginął w wypadku w tartaku. Babcia wyszła drugi raz za mąż, za Malinowskiego, którego znała jeszcze z czasów młodości. W rodzinie podejrzewa się, że wówczas romansowali, że zakochali się w sobie, ale ojciec babci nie wyraził zgody na ten związek. Babcia, z domu Zduń, była dziedziczką w Rabie Wyżnej na Podhalu. Jest taka legenda rodzinna, że kiedy dziadek Tadeusz się ustatkował, wybrał się z Krakowa do Raby Wyżnej. Miał kwiaty i zamiary. Po drodze spotkał kogoś ze spokrewnionej z nami rodziny Zollów i usłyszał, że Wanda zaręczyła się ze znacznie starszym od siebie Kazimierzem Głowińskim, z którym pobrała się na początku 1917 r. Tadeusz zawrócił, wyrzucił kwiaty, a Wanda, choć miała z Kazimierzem pięcioro dzieci, to z mężem żyła raczej oddzielnie. Pałac nadal stoi, nazywany jest pałacem Głowińskich.
Odzyskaliście go?
Można go było wykupić od państwa. Niedawno zadzwoniła pani, która odpowiada za kulturę w Rabie, mówiąc, że planuje z okazji 100-lecia niepodległości inscenizację historyczną dotyczącą życia w pałacu, głównie działalności mojej babci, która była w konspiracji, organizowała tajne nauczanie. No, ale to inna historia... Mam listy dziadka Tadeusza pisane do Czerwonego Krzyża w czasie II wojny z prośbą o informację na temat naszej babci, Wandy Głowińskiej, która najpierw była w powstaniu warszawskim jako sanitariuszka, potem w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Odnalazł ją w Niemczech. Czekał na nią ponad trzydzieści lat. Pobrali się w Niemczech, chyba w 1946 r. Pojechali do Londynu.
Gdzie były jej dzieci?
Czworo w Polsce, jedno w Londynie. Gdyby jednak pojechali do Polski, dziadka czekałaby kara śmierci, jak np. gen. Augusta Fieldorfa. Jednak proszę sobie wyobrazić, że w latach 50., konkretnie w 1953 r., komunistyczny sąd, opierając się na testamencie, stwierdził, że spadkobiercą dr. Wilczyńskiego jest właśnie Tadeusz Malinowski. Zgłosiliśmy się do postępowania w sprawie nieruchomości na Łobzowskiej i ostatecznie sprzedaliśmy ją zakonowi zmartwychwstańców. Każdy z nas wyodrębnił też sumę na to, by móc odzyskać kolejne nieruchomości. To poszło gładko, bo tu Tadeusz Malinowski był wpisany do księgi wieczystej. W pozostałych jego nazwiska nie ma, choć dr Ludwik Wilczyński był ich samodzielnym właścicielem. Mimo to w 1976 r. jedna z lokatorek złożyła przed sądem oświadczenie, że dr Wilczyński nie zostawił spadkobierców, wobec tego nieruchomość powinien przejąć Skarb Państwa. Jej chodziło o to, żeby móc wykupić mieszkanie. I tak się stało. Doszło do kompletnego bezprawia, również na gruncie prawa wówczas obowiązującego, bo przecież sąd nie może przyjąć oświadczenia od zupełnie obcej osoby. Przecież ta pani nie widziała nigdy na oczy dr. Wilczyńskiego. Sąd wydał postanowienie, że nieruchomość przechodzi na własność Skarbu Państwa. Doszło do sytuacji, w której funkcjonują dwa postanowienia o stwierdzeniu nabycia spadku po tej samej osobie. Jedno z 1953 r., kiedy w Polsce szalał jeszcze stalinizm, które jest zgodne z prawem, mimo że przecież gen. Malinowski był uznany za wroga Polski Ludowej, i drugie z 1976 r., za Gierka.
Udało się podważyć to postanowienie z 1976 r.?
Tak, stwierdzono jego nieważność. Sąd nam przyznał rację. Niestety w tym czasie nastąpiła komunalizacja, a mianowicie Skarb Państwa część tej nieruchomości przekazał gminie, gmina udostępniła je Uniwersytetowi Jagiellońskiemu, a ten umieścił tam, uwaga, Wydział Prawa. Udało nam się doprowadzić do uchylenia decyzji o komunalizacji, choć nie do końca, bo sprawa trafiła do NSA. Kiedy byliśmy przekonani, że wszystko idzie w dobrym kierunku, włączyła się Prokuratoria Generalna i wniosła o zasiedzenie, czyli została uruchomiona przeciwko nam cała ogromna machina państwowa. I w pierwszej instancji przegraliśmy, sąd stwierdził zasiedzenie Wydziału Prawa, słynnej księgarni Elefant i jeszcze kilku innych lokatorów. W tej chwili jest apelacja. Nie wiem, czy nie będziemy musieli pójść do Sądu Najwyższego. Przecież to państwo poprzez sąd przyznało, że nastąpiło bezprawie, no ale skoro upłynęły terminy zasiedzenia przyznane w kodeksie cywilnym, to cóż poradzić... Machina prawna miele, ma swoje reguły, ale jeszcze jest kontekst polityczny tej sprawy, historyczny, etyczny, psychologiczny. I cała ta machina państwowa obraca się przeciwko człowiekowi, który swoje życie poświęcił walce o wolną Polskę. A państwo skorzystało z bezprawia, którego było sprawcą. Oczywiście po niedawnej wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego możemy dyskutować, czy wówczas była to Polska. W Polsce się teraz wszystko dekomunizuje, nie dekomunizuje się tylko nieruchomości. Nie bierze się też pod uwagę, że komuna zabrała gen. Malinowskiemu wszystko – stopień, obywatelstwo, majątek. Na szczęście nie zabrała honoru. I my tego honoru będziemy bronić.
Adam Robiński wnuk gen. Tadeusza Malinowskiego, urodzony w Anglii, inżynier, od 2001 r. na stałe mieszka w Polsce, były dyrektor zarządzający Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej