Rośnie liczba potencjalnych sojuszników Polski w unijnym sporze o praworządność w naszym kraju. Premier Morawiecki jednak będzie musiał wykonać gesty wobec Komisji Europejskiej.
Zeszłotygodniowa podróż Mateusza Morawieckiego do Brukseli pokazała, że scenariusz zderzenia Polski z wnioskiem Komisji Europejskiej w Radzie Europy w sprawie art. 7 nie jest nieuchronny. W tej chwili w równaniu, które opisuje jego prawdopodobieństwo, są dwie niewiadome. Po pierwsze, liczba państw, które poprą Polskę w przypadku głosowań w Radzie w ramach art. 7. Po drugie, skłonność polskiego rządu do ustępstw i skala możliwych korekt w rozwiązaniach dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Im więcej państw będzie w stanie poprzeć Polskę, tym ewentualnych zmian może w sądownictwie być mniej.
Jak do tej pory oficjalne wsparcie w procedurze dla stanowiska Polski wyraziły Węgry oraz Litwa. W piątek Mateusz Morawiecki uczestniczył w szczycie premierów państw bałtyckich. Deklaracja Litwy była jasna, ale także premierzy Łotwy i Estonii mówili, że cała sprawa powinna zakończyć się porozumieniem. Nie padały wprawdzie tak jasne deklaracje, jak w przypadku Litwy, ale Bruksela i tak widzi, że te państwa nie kwapią się do podjęcia kolejnych kroków wobec Polski. Rząd liczy, że podobne stanowisko zajmują jeszcze Rumunia, Bułgaria, Czechy oraz Malta. To łącznie siedem państw, na które Bruksela w tej sprawie nie może liczyć wcale lub nie może być pewna, że będzie miała je po swojej stronie.
Podjęcie kluczowej decyzji przez Radę o naruszeniu przez Polskę zasad praworządności jest praktycznie niemożliwe. Ponieważ potrzeba do tego jednomyślności w Radzie, a już dziś widać, że jej nie będzie. A to od tej decyzji zależy możliwość nałożenia na Polskę sankcji. Tak jak rok temu jeszcze przed głosowaniem w sprawie wyboru szefa Rady Europejskiej było jasne, że rząd PiS nie jest w stanie zatrzymać kandydatury Donalda Tuska, tak dziś Komisja Europejska jest pewna, że nie ma mowy o żadnych sankcjach wobec Polski w trybie art. 7. Co więcej, liczba państw, które nie są chętne do stawiania sprawy na ostrzu noża, świadczy, że procedura w Radzie może wcale nie ruszyć. Bowiem, by ją zapoczątkować, Rada musi stwierdzić zgodnie z art. 7, że istnieje ryzyko, iż do naruszenia unijnych zasad wymienionych w art. 2, w tym praworządności, doszło. Taka decyzja podejmowana jest większością kwalifikowaną czterech piątych głosów w Radzie. Do jej zablokowania potrzebne jest poparcie sześciu krajów i, jak widać, to całkiem realny scenariusz. Dlatego z punktu widzenia Komisji najlepiej byłoby dogadać się z Polską. Widać to także z brukselskiej perspektywy. O zmniejszeniu presji ze strony Komisji w tej sprawie pod koniec zeszłego tygodnia pisał portal Euobserver komentujący sprawy unijne. Tylko żeby to było możliwe, potrzebne są gesty z polskiej strony, które dadzą pretekst Komisji do wycofania wniosku z Rady.
Zeszłotygodniowe spotkanie z szefem Komisji Jeanem-Claude’em Junckerem z tego punku widzenia rząd ocenia dobrze. – Było obiecujące i klimat był bardzo dobry – mówi osoba z otoczenia Morawieckiego. Junckerowi towarzyszył Frans Timmermans, wiceszef Komisji, który odpowiada za procedurę praworządności w Komisji. Strony umówiły się, że nie będą ujawniały szczegółów spotkania. Komisji bardziej odpowiada ton i sposób postępowania, jakie obrała obecnie polska strona niż poprzedni rząd. Premier i odpowiedzialny za sprawy europejskiej Konrad Szymański nastawieni są na prowadzenie stałego dialogu z Komisją i deklaracje dojścia do porozumienia. Ale pokazana w Brukseli i reszcie europejskich stolic biała księga broni jedynie zmian w wymiarze sprawiedliwości dokonanych przez PiS, nie proponując nawet symbolicznych ustępstw wobec Komisji. Takie propozycje mogą znaleźć się w polskiej odpowiedzi na rekomendacje Komisji Europejskiej, którą nasz rząd do 20 marca ma wysłać Komisji. Wątpliwe, by Jarosław Kaczyński zezwolił na jakieś zasadnicze zmiany, które oznaczałyby znaczącą korektę kursu. A zatem w grę mogą wchodzić symboliczne działania.
Jeśli jednak żadne gesty z polskiej strony nie nastąpią, Komisja, zamiast wycofać wniosek z Rady, będzie musiała zostawić sprawy własnemu biegowi. Wówczas przegra, ale to może mieć złe skutki dla Polski na innych polach. W maju mamy poznać projekt Wieloletnich Ram Finansowych na lata 2021–2027. Zwrot w stronę UE, jaki rząd wykonał po zmianie na stanowisku premiera, może nie wystarczyć, by zastopować zapędy Komisji do wprowadzenie mechanizmów karania państw mających kłopoty z przestrzeganiem art. 2 Traktatu o UE, a jej przegrana w Radzie może ją determinować do forsowania takich rozwiązań.
Z punktu widzenia rządu będzie to i tak porażka. Celem Morawieckiego jest wyjście z impasu, w jakim Polska się znalazła w wyniku sporu o praworządność, i pokazywanie jej jako poważnego gracza z ofertą dla Unii w przeddzień gry o wieloletni budżet. Powiązanie go z praworządnością na pewno nie ułatwi premierowi zadania.